Выбрать главу

Już kilka razy Wężyca chciała zapytać, co dolega przyjaciółce Merideth, ale postanowiła zachować milczenie. Skaliste otoczenie nie sprzyjało rozmowom, wymagając wyłącznej koncentracji od próbującego przebyć ten trudny teren jeźdźca.

Poza tym Wężyca bała się zadać to pytanie, bała się tego, co może usłyszeć.

Czuła na nodze ciężar skórzanej torby, która kołysała się w rytm posuwistych kroków klaczy. W swojej przegródce wiercił się Piasek. Wężyca miała nadzieję, że nie użyje grzechotki, czym mógłby ponownie wystraszyć konia.

Obszary wylewów wulkanicznych nie figurowały na mapach, które od strony południowej kończyły się na opuszczonej właśnie przez Wężycę oazie. Szlaki handlowe przebiegały z dala od zastygłych rozlewisk lawy, nieprzyjaznych zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt. Wężyca zastanawiała się, czy dotrą na miejsce przed nastaniem świtu, tutaj bowiem — na czarnych skałach — upały szybko dadzą się im we znaki.

W końcu klacz zwolniła kroku, choć Merideth nieustannie ją popędzała.

Łagodne kołysanie konia, jadącego stępa przez rozległą rzekę kamieni, niemal uśpiło Wężycę. Oprzytomniała nagle, gdy klacz pośliznęła się, straciła na chwilę władzę nad kopytami i przysiadła na zadnich nogach, zsuwając się niepewnie po długim zboczu z zastygłej lawy. Obie kobiety ledwie utrzymały równowagę; Wężyca szybko chwyciła skórzaną torbę, a Merideth ścisnęła kolanami boki zdezorientowanego wierzchowca.

Pokruszone kamienie u podnóża stoku stawały się coraz drobniejsze, przez co grunt tracił na przyczepności. Wężyca poczuła, jak nogi Merideth jeszcze mocniej zwierają się na korpusie klaczy, skłaniając to zmęczone zwierzę do przejścia w kłus. Znajdowały się teraz w głębokim i wąskim kanionie, którego ściany stanowiły dwa oddzielne jęzory lawy.

Na hebanowym tle otoczenia zamigotała seria jasnych punkcików, kojarzących się Wężycy ze świetlikami. Gdzieś w oddali zarżał koń i już wkrótce nieznane błyski okazały się obozowymi lampami. Merideth pochyliła się do przodu i szeptała do klaczy zachęcającym głosem. Koń pracowicie przedzierał się przez głębokie pokłady piasku, a kiedy raz zdarzyło mu się potknąć, Wężyca przywarła do pleców swej towarzyszki na tyle gwałtownie, że od razu dało się słyszeć niespokojny grzechot Piaska. Jako że pusta przestrzeń wzmocniła rezonans tego złowrogiego odgłosu, przerażony wierzchowiec nagłym ruchem rzucił się do galopu. Merideth nie próbowała go powstrzymywać, a gdy zlana potem i pieniąca się kłacz w końcu zwolniła tempo biegu, jej właścicielka musiała znowu bezlitośnie ją poganiać.

Miały wrażenie, że obóz ucieka przez nimi jak zwodniczy miraż. Każdy oddech sprawiał Wężycy taki ból, jakby to ona znajdowała się na miejscu zmagającej się z głębokim piaskiem klaczy.

Dotarły wreszcie do namiotu. Koń zachwiał się i stanął ze zwieszonym łbem na szeroko rozstawionych kończynach. Wężyca zsunęła się z grzbietu zwierzęcia — spływała potem i drżały jej nogi. Po chwili zsiadła też Merideth i poprowadziła uzdrowicielkę do namiotu, którego odchylona poła mieniła się jasnoniebieskim światłem lampy.

W środku było bardzo jasno. Ranna przyjaciółka Merideth leżała pod ścianą namiotu. Miała zaczerwienioną twarz, która lśniła kroplami potu oraz splątane czerwone loki. Na przykrywającym ją cienkim płótnie widniały ciemne plamy, nie pochodzące jednak od krwi, lecz od potu. Tuż przy niej, na podłodze namiotu, siedział mężczyzna, który w tej chwili chwiejnie uniósł głowę. Jego sympatyczna, choć brzydka twarz poorana była bruzdami, a nad czarnymi oczami górowały gęste, mocno ściągnięte brwi oraz plątanina matowych włosów.

Merideth przyklękła obok niego.

— Jak się czuje?

— Wreszcie udało jej się zasnąć. Poza tym jej stan się nie zmienił. Przynajmniej teraz nie cierpi…

Merideth ujęła rękę młodego mężczyzny i pochyliła się nad śpiącą kobietą, żeby delikatnie ją pocałować. Leżąca nawet nie drgnęła. Wężyca położyła na podłodze skórzaną torbę i podeszła nieco bliżej. Merideth i jej towarzysz patrzyli na siebie niewidzącym wzrokiem, jakby rejestrowali właśnie fakt swego wyczerpania. Mężczyzna przysunął się nagle do Merideth i ogarnął ją długim, silnym, cichym uściskiem.

Merideth wyprostowała się niechętnie.

— Uzdrowicielko, przedstawiam ci moich partnerów: Alex — skinęła głową w stronę mężczyzny — i Jesse.

Wężyca ujęła nadgarstek śpiącej kobiety. Jej puls był słaby i raczej nieregularny. Na czole miała głęboką ranę, lecz źrenice nie były niebezpiecznie rozszerzone, z czego wynikało, że przeszła tylko przez lekkie wstrząśnienie mózgu. Wężyca odchyliła przykrywający kobietę płat płótna i stwierdziła, że źródłem wszystkich stłuczeń — na ramieniu, dłoni, biodrze i kolanie — musiał być jakiś’ dotkliwy upadek.

— Powiedziałeś, że właśnie zasnęła. A czy od czasu wypadku była choćby przez chwilę zupełnie przytomna?

— Nie była przytomna, kiedy udało nam się ją znaleźć, ale potem trochę doszła do siebie.

Wężyca skinęła głową. Na boku Jesse widniało poważne zadrapanie, a na udo założono bandaż. Uzdrowicielka próbowała łagodnie zdjąć opatrunek, ale zaschnięta krew udaremniała jej wysiłki.

Jesse nie poruszyła się ani o milimetr, kiedy Wężyca dotknęła przecinającej jej nogę szramy. Nawet ból, który powinna w tej chwili poczuć, nie zbudził jej z uśpienia. Wężyca pogłaskała potem podeszwę jej stopy — bez rezultatu. Odruchy nie funkcjonowały.

— Spadła z konia — powiedział Alex.

— Wykluczone — sprostowała gniewnie Merideth. — To źrebak potknął się i upadł na nią.

Wężyca wytężała siły, by wykrzesać z siebie odwagę, która powoli ją opuszczała, odkąd musiała pożegnać się z Trawą. Było to jednak bardzo trudne. Znała już źródło obrażeń Jesse, lecz musiała stwierdzić, w jakim stanie znajduje się jej organizm. Nie odezwała się ani słowem. Oparła się łokciem o kolano, schyliła głowę i dotknęła czoła tej wysokiej kobiety, po której ciągle spływał zimny pot.

.Jeżeli ma jakieś obrażenia wewnętrzne — pomyślała Wężyca — jeśli właśnie umiera…”

Nagle Jesse odwróciła głowę, jęcząc cicho przez sen.

„Ona potrzebuje twojej pomocy — myślała ze złością Wężyca.

— A im dłużej będziesz się nad sobą rozczulać, tym bardziej pogorszysz jej stan. A masz przecież jej pomóc…”

Wężyca miała wrażenie, że w jej głowie odbywa się dialog dwóch różnych osób, z których żadna nie jest nią samą. Patrzyła wyczekująco i z ulgą stwierdziła, że bardziej obowiązkowa część jej osobowości wzięła górę nad tą stroną jej „ja”, którą bez reszty opanował strach.

— Pomóżcie mi ją odwrócić — poprosiła.

Merideth chwyciła Jesse za ramiona, a Alex za biodra. Unieśli ją nieco i położyli na boku — zgodnie ze wskazówkami Wężycy, by nie przetrącić chorej kręgosłupa. Na plecach rozciągał się czarny siniak, którego środek znajdował się na wysokości krzyża. Tam, gdzie skóra była najciemniejsza, doszło wcześniej do zmiażdżenia kości.

Siła upadku niemalże zdarła pokrywającą kręgosłup skórę. Wę-życa wyczuła pod dłonią rozkruszone kosteczki, które wskutek wypadku wsunęły się w mięśnie chorej.

— Połóżcie ją — rzekła Wężyca z ogromnym żalem w głosie.

Wykonali jej polecenie i popatrzyli na uzdrowicielkę w wyczekującym milczeniu. Wężyca przysiadła na piętach.

„Jeżeli Jesse umrze — pomyślała — to nie będzie już dużo cierpiała. A nawet gdyby miała przeżyć, Trawa i tak nie mogłaby jej pomóc”.

— Uzdrowicielko…?

Alex nie miał chyba jeszcze dwudziestki; był zbyt młody, żeby rozpaczać — nawet żyjąc w tak trudnych warunkach. Wieku Merideth nie dało się określić. Miała mocno opaloną skórę i ciemne oczy; stara czy młoda, wyczuwało się w niej mądrość i zgorzknienie.