Выбрать главу

Stał tak, chwiejąc się na nogach i z trudem łapiąc oddech, a kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ogarnęło go cudowne uczucie. Wydało mu się nagle, że nic lepszego na świecie nie mogło mu się przytrafić niż to, że akurat w tej chwili jest tu sam jeden; marzył o tym od dawna i marzenia jego właśnie się spełniły.

Nie zwraca! najmniejszej uwagi na przytłumiony ryk, a że ani razu nie obejrzał się za siebie, nie widział, jak na zewnątrz brudna, spieniona woda powoli wzbiera w Kanale Bristolskim. Patrzył jedynie na bursztynowe i zielone butelki stojące na półkach za barem i na ich zachwycające etykiety. Butelki, jak cenne książki, były dla niego źródłem wszelkiej wiedzy, przyjaciółmi w samotności, a bar — piękną biblioteką, z której należało czerpać i smakować dzieła, które — jak Dai dobrze wiedział — nigdy mu się nie znudzą.

Zbliżając się do nich powoli, szczęśliwy i uśmiechnięty od ucha do ucha, zaczął cicho i melodyjnie odczytywać z etykiet tytuły swoich ukochanych książek.

Zamiast powieści Stendhala miał przed sobą ukochane whisky Black and White, a inne nazwy na etykietach butelek — Old Smuggler, Teachars. White Horse — kojarzyły mu się z podobnie brzmiącymi tytułami dzieł Richaraa Blackmorea, C. P. Snowa i G. K. Chestertona.

Brnąc przez zimną, słoną wodę, generał Stevens minął szyb windy, w którym woda wzbierała tak gwałtownie, aż trzeszczały metalowe drzwi. Latarka zawieszona na szyi generała oświetlała wodę sięgającą do ud oraz ścianę oklejoną tapetą z historycznymi bitwami. Tuż za generałem ukazały się trzy następne latarki.

— Zupełnie jak banda złodziei z jakiejś komedii muzycznej — stwierdził pułkownik Griswold.

Generał obmacał ścianę, rozdarł palcami tapetę i otworzył półmetrowej szerokości drzwiczki, za którymi ujrzeli płytką wnękę z dużą czarną dźwignią.

Obrócił się twarzą do pozostałych.

— Uprzedzam was — rzekł pośpiesznie — wiem tylko, gdzie są drzwi do wyjścia zapasowego. Ale tak jak wy, nie mam pojęcia, dokąd prowadzą, bo miejsce naszego pobytu miało być tajemnicą i jest tajemnicą. Miejmy nadzieję, że prowadzą do jakieś wieży, bo jesteśmy sześćdziesiąt metrów pod ziemią, zalani wodą morską. Jasne? No, to otwieram.

Odwrócił się do nich plecami i zaczął opuszczać dźwignię. Pułkownik Mabel Wallingford stalą tuż za nim, pułkownik. Griswold i kapitan James Kidley kilka kroków dalej.

Dźwignia przesunęła się odrobinę i zacięta się. Generał uczepił się jej obiema rękami i niemal zawisł na drążku. Pułkownik Wailingford podeszła bliżej, również chwyciła dźwignie i z całej siły zaczęła ją ciągnąć w dół.

— Czekajcie! — krzykną! Griswold. — Jeżeli się zacięta, to znaczy…

Dźwignia opadła o dwadzieścia centymetrów. Niecały metr dalej rozerwała się tapeta, otworzyły się niewielkie drzwi i czarny strumień wody lunął do środka, zbijając z nóg kapitana Kidleya i pułkownika Griswolda — pułkownik Wallingford zobaczyła, jak latarka Griswolda zapada się coraz głębiej.

Wody wciąż przybywało — jeden wielki, potężny strumień. Napierała na pułkownik Wallingford i generała Stevensa, którzy trzymali się kurczowo dźwigni.

Rozdział 23

Margo i Clarence Dodd stali oparci łokciami o górną poręcz betonowego mostu i patrzyli na wzgórza, usiłując odgadnąć, skąd się bierze zasłona rozrzedzonego dymu napływającego z południa, która sprawia, że sionce ma czerwony odcień i wszędzie rzuca złowrogi miedziany blask. Margo przyszła tu głównie po to, żeby uciec od Rossa Huntera.

— Może to tylko zarośla płoną w kanionach i w górach — powiedział Dodd. — Wydaje mi się jednak, że to coś poważniejszego. Czy pani mieszka w Los Angeles? zapytał.

— Wynajmuję domek w Santa Monica. Na jedno wychodzi.

— Sama pani tam mieszka?

— Tak, zupełnie sama.

— To dobrze. Bo jeżeli nie spadnie deszcz… — Niech pan spojrzy — powiedziała, patrząc w dół na zalew. — Woda i To chyba znaczy, że w głębi lądu pada deszcz.

Ale w tej właśnie chwili Hixon, który udał się na zbadanie terenu, wrócił naciskając tryumfalnie klakson furgonetki, a za nim podjechał nieduży, kanciasty, żółty autobus szkolny. Oba pojazdy zatrzymały się na moście. Z autobusu wyskoczył Wojtowicz z karabinem. Za Wojtowiczem ukazał się Brecht: stanął na stopniu w drzwiach autobusu niczym na podium.

— Z prawdziwą przyjemnością ogłaszam, że znaleźliśmy transport! ~ obwieścił głośno i radośnie. — Za moją namową pojechaliśmy obejrzeć szosę prowadzącą przez góry Santa Monica i tam, w małej dolinie, niecałe sto metrów od szosy ujrzałem ten oto uroczy autobus, który właśnie czekał pusty na pasażerów. A tymi pasażerami będziemy dzisiaj my! Zbiorniki są pełne, a poza tym znajduje się w nim olbrzymi zapas kanapek z masłem orzechowym i marmoladą oraz kartony napromieniowanego, fluoryzowanego mleka. Proszę szykować się do drogi. Odjazd za pięć minut!

Zszedł ze stopnia i obszedł żółtą maskę pojazdu.

— Dodd — powiedział — to nie jest woda deszczowa, ale woda przypływu. Spójrz tylko na drugą stronę mostu, a zobaczysz lśniącą taflę, która ciągnie się aż do Chin. Wszystko sprzymierza się przeciwko nam. Dodd, ty pojedziesz z Hixonami, bo masz drugi karabin. Ida pojedzie z wami, żeby opiekować się Hanksem. A ja obejmę komendę w autobusie.

— Proszę pana — spytała Margo — czy zamierza pan jechać przez góry aż do Doliny?

— Jeżeli damy radę. Chciałbym, żebyśmy dojechali przynajmniej do tych wzniesień sześćset metrów nad poziomem morza. A potem…

Brecht wzruszył ramionami.

— Vandenberg Trzy jest na końcu tej szosy — powiedziała Margo. — Właśnie na zboczach. Jest tam Morton Opperly, który kieruje teoretyczną stroną badań związanych i Projektem Księżycowym. Sądzę, że powinniśmy się z nim skontaktować.

— Niezły pomysł — przyznał Brecht. — Opperly powinien mieć więcej rozumu niż te oficerki z Vandenbergu Dwa i może chętnie przyjmie do siebie trzeźwo myślących rekrutów. Tak, to całkiem rozsądne, żebyśmy w tej niemal surrealistycznej sytuacji skupili się wokół najwybitniejszych naukowców. Ale Bóg jeden wie, czy uda nam się dojechać do Vandenbergu Trzy, a jeżeli tak, to czy zastaniemy tam jeszcze Opperlyego — dodał, znów wzruszając ramionami.

— To nie ma znaczenia — powiedziała dziewczyna. — Jeżeli tylko istnieje jakaś szansa porozumienia się z nim, proszę, żebyście mi pomogli. Mam bardzo ważny powód, którego na razie jednak nie mogę wyjawić.

Brecht spojrzał na nią badawczo i uśmiechnął się.

— Dobrze — obiecał.

Hunter i inni zaczęli się tłoczyć wokół Brechta zarzucając go pytaniami i własnymi propozycjami.

Margo natychmiast wsiadła do autobusu i zajęła miejsce za kierowcą. Był to starszy człowiek z nachmurzoną twarzą i podbródkiem tak bardzo cofniętym, jakby starzec w ogóle nie miał zębów.

— To miło z pana strony, że zechciał pan nam przyjść z pomocą — zagadnęła.

— Ja? — spytał kierowca i spojrzał na nią z niedowierzaniem, ukazując storę, żółte siekacze i rzadkie czarne zęby trzonowe połyskujące plombami. Wskazał palcem Brechta, który stał przy drzwiach, i rzekł: — On mi powiedział o stusześćdziesięciornetrowej fali, która mnie zatopi, jeżeli czym prędzej nie wydostanę się z doliny. Przedstawił to bardzo obrazowo. A potem powiedział, żebym się nie głowił nad decyzją, bo on ma za sobą faceta z karabinem. Pani uważa, że to miło z mojej strony? Nie miałem innego wyjścia. A poza tym — dodał — lawina zatarasowała drogę na południe, którą miałem jechać. Pomyślałem sobie, że od biedy mogę się przyłączyć do waszej zwariowanej paczki.