Pomyślał, że wcześniejsza seria rozpaczliwych ostrzeżeń kazała tutejszym tchórzliwym mieszkańcom pozamykać bary i uciec z miasta, ale po chwili odzyskał humor i zaczął tańczyć i śpiewać głośno: „Kto się boi przypływu i fali? Na pewno nie ja, Dail”.
W tym.momencie z zielonkawobiałym błyskiem zgasło światło, a wraz z nim umilkło radio. Chcąc stworzyć weselszy nastrój, Dai poszukał świec i roztopioną stearyną przykleił artystycznie aż siedem do lady baru.
Spojrzał na nie — wszystkie pięknie płonęły, płomyki tańczyły niczym siedem srebrzystozłotych dziewic, rzucając ciepły blask na wspaniałe, zielone i bursztynowe książki, starannie oznakowane etykietami.
— Zaraz, zaraz, może by poczytać Hardyego — powiedział do siebie, mijając dziewicze płomyki i spoglądając na butelkę Old Bushmills. — Ale kusi mnie „Pieśń LXIX” Ezry Pounda — spojrzał na whisky Vat 69. — Hm, co by tu wybrać? A może obcego autora, na przykład Heinricha Heinego? O, właśnie! — i uśmiechnął się do butelki z etykietą Kirschwasser.
Generał Stevens i pułkownik Mabel Wallingford leżeli obok siebie mniej więcej pół metra od betonowego sufitu na dużym jak łóżko wierzchu metalowej szafy. Pułkownik Wallingford zgubiła latarkę, ale generał w dalszym ciągu miał swoją, zawieszoną na szyi. Oświetlała OTIO nieruchomą taflę wody, którą dzieliło zaledwie piętnaście centymetrów od górnej krawędzi szafy.
Sami też leżeli bez ruchu. W głowach szumiało im od ciśnienia rozgrzanego, sprężonego powietrza.
Na ścianie i na suficie nie było nic, na czym mogliby zatrzymać spojrzenie, oprócz kraty wentylatora znajdującego się za głową pułkownik Wallingford.
Głosem dziwnie niskim, a jednocześnie bardzo dalekim generał powiedział:
— Nie rozumiem dlaczego, skoro jest takie ciśnienie, powietrze nie wylatuje tędy — tu wskazał wentylator — wtedy byłoby po wszystkim. Pewnie jest zablokowany. Może wyłączył się wentyl bezpieczeństwa na wypadek opadu radioaktywnego?
Pułkownik Wallingford potrząsnęła głową. Leżała na wznak, kątem oka patrząc na kratę.
— Trzeba się dokładnie przyjrzeć — powiedziała cicho. — Szyb wentylacyjny jest pełen wody, a w kracie są wybrzuszenia przypominające czarne poduszki albo czubki dużych czarnych palców. Ciśnienie wody w górze i w dole zrównało się, przynajmniej na razie, póki nic nie zakłóci napięcia powierzchniowego na kracie.
— Masz przywidzenia — odparł — i luki w hydrostatyce. Ciśnienie wody pod nami jest bez wątpienia większe. I powinno wypychać powietrze.
— Może szyb windy jeszcze nie jest całkiem zalany — rzekła pułkownik, lekko wzruszając ramionami. — I nie mam żadnych przywidzeń.
Podniosła rękę, wsadziła palec w najbliższy otwór wentylatora i prędko go wyciągnęła, kiedy gruby jak cygaro strumień wody trysnął z kraty i z głośnym pluskiem uderzył o gładką powierzchnię poniżej — mogło się zdawać, że to słoń oddaje mocz.
Generał potrząsnął Mabel za ramię.
— Ty głupia dziwko, niech cię szlag trafi — warknął, po czym spojrzał jej w twarz, wsunął palec za kołnierzyk jej bluzki i chwycił materiał tak mocno, jakby miał zamiar go rozerwać.
— Tak — oznajmił ochrypłym głosem i skinął głową. — Czy chcesz, czy nie.
Zawahał się, a potem przepraszająco, ale stanowczo dodał:
— Wszystkie drogi są odcięte, tylko tak możemy szukać zapomnienia.
Pułkownik Wallingford błysnęła zębami w uśmiechu.
— Musimy to dobrze rozegrać, ty sukinsynu — powiedziała, mrużąc lekko oczy. — Nie ma już dla nas ratunku — ciągnęła z namysłem, wymawiając dobitnie każdą sylabę. — Jeżeli uda nam się osiągnąć orgazm w chwili, gdy będziemy tonąć… Musimy chyba poczekać, aż woda nas zaleje… Nie wolno się śpieszyć…
— Świetnie, Mabel! — zawołał głośno pochylony nad nią generał, szczerząc zęby niby upiorna czaszka.
Mabel zmarszczyła brwi.
— To jeszcze nie wszystko — rzekła cicho, ale na tyle wyraźnie, że generał usłyszał ją mimo szumu tryskającej wody. (Z kraty leciały teraz trzy strumienie). — Jest jeszcze coś. Ale na razie możemy zaczynać, o tamtym powiem ci później.
Rozpięła mokry płaszcz, bluzkę i zdjęła stanik. Latarka zawieszona na szyi oficera oświetliła jej piersi. Generał przywarł do Mabel i przystąpili do roboty.
— Nie śpiesz się, ty sukinsynu — szepnęła.
Kiedy ja przytulił wgniatając w jej ciało latarkę, zdawało się, że słaby, czerwony blask wydobywał się z jej piersi. Gdy woda była tylko dwa centymetry od wierzchu szafy, generał i Mabel zatrzymali się na chwilę.
— Jak szczury w pułapce — westchnęła czule.
— Jak na szczura masz całkiem fajne futerko — rzekł generał. — Zawsze myślałem, że jesteś lesbijką.
— Jestem — odparła. — Ale nie tylko lesbijką.
— Pamiętasz, jak nam się zdawało, że widzimy czarnego tygrysa…
— Wcale nam się nie zdawało — powiedziała Mabel i nagle uśmiech rozjaśnił jej twarz. — Śmierć przez uduszenie nie jest ciężka.
Zanurzyła rękę w wodzie, jakby leżało na wznak w kajaku — przez chwilę generał miał wrażenie, że tak jest w istocie.
— To cytat z „Księżnej d’Amalfi”, generale. Słowa księcia Ferdynanda. Ładne, — prawda? — A kiedy generał w zamyśleniu zmarszczył brwi, Mabel, wciąż uśmiechając się błogo, dodała: — Kilka razy czytałam, że wisielec zawsze ma orgazm przed śmiercią, a duszenie i wieszanie to prawie to samo. Nie wiem, czy to również dotyczy kobiet, może tak, zresztą kobiety zawsze muszą ryzykować. Duszenie w każdym razie przyśpieszy działanie wody, a gdyby nam się jeszcze udało zgrać to z orgazmem… No jak, generale, sprawi ci przyjemność zabicie kobiety? Jestem lesbijką i spałam z dziewczynami, których — nigdy nie zdobyłeś. Pamiętasz tę małą rudą z działu statystyki, która mrużyła lewe oko, kiedy na nią krzyczałeś?
Naraz woda trysnęła nad szafą i wyrwała ze ściany wentylator; otwór na przemian wyrzucał syczący strumień wody i wsysał strumień powietrza. Szafa zatrzasnęła się.
Znów wzięli się do dzieła.
— Z początku nie będę cię dusił zbyt mocno, ty nędzna lesbijo! — krzyknął jej do ucha generał. — Postaram się pamiętać, że jesteś kobietą.
— Tak myślisz? — usiłowała przekrzyczeć hałas Mabel. Wyciągnęła ręce i zacisnęła mu na szyi długie, silne palce dusicielki.
Rozdział 24
Zerowa grawitacja była pewnym udogodnieniem, ale Paula i tak bolały przeguby i wszystkie mięśnie od leżenia w rozpostartej pozycji. Uskarżał się trochę w myśli na ból, w nadziei, że Tygryska jakoś zareaguje, ale bez skutku. Kiedy ochłonął z przerażenia i przestał się jej lękać, zaczął narzekać i zadawać jej pytania. Ona jednak stwierdziła: „małpi jazgot” i na chwilę przyłożyła mu do ust puszystą, fioletową łapę: dziwny paraliż poraził Paulowi gardło i dolną część twarzy — jakby ktoś wsadził mu do ust niewidzialny knebel.
Ale ból pozwolił mu przynajmniej zapomnieć o upokorzeniu. Był teraz nagi. Kiedy się Tygryska zorientowała, że prymitywny umysł w pojeździe należy do Paula, a nie do Miau, z pogardą odczytała jego myśli, po czym błyskawicznie ściągnęła z niego mokre ubranie, uwalniając na chwilę jego kostki i przeguby rąk z niewidzialnych pęt. Następnie przystąpiła do inspekcji anatomicznej Paula z taką obojętnością, jakby miała do czynienia z trupem, i wreszcie — co Paul uznał za szczyt zniewagi! — przymocowała mu do krocza dwa urządzenia sanitarne.