– Czemu pytasz?
– Nie wiem – burknął. – Chodźmy. Wzięła go pod rękę i ruszyli do świątyni.
Wewnątrz było mroczno i dopiero po chwili Heather ujrzała wspaniałe wnętrze pełne spoglądających w jej stronę gości. Dalej stał chór, a przy ołtarzu czekał arcybiskup, by udzielić ślubu jej i Lorenzowi.
W górze zagrzmiały organy. Wzięła głęboki wdech, silniej ścisnęła rękę Renata i przygotowała się do zrobienia pierwszego kroku.
– Czekaj – szepnął Renato.
Dostrzegła Bernarda spieszącego ku nim od ołtarza. Minę miał zmartwioną.
– Jeszcze nie – wydusił. – Nie ma Lorenza.
– Jak to? – zdumiał się Renato. – Przecież wyjechaliście z domu razem.
– Tak, ale się wymknął. Powiedział, że musi zamienić z kimś słówko, a gdy zacząłem go szukać, okazało się, że po prostu się rozpłynął… chyba że…
– Że co? – naciskał Renato, bowiem Bernardo wyraźnie nie miał ochoty mówić dalej.
– Rozmawiałem z pewną kobietą. Widziała młodego mężczyznę, który wsiadł do taksówki. Opis pasował, ale mógł to być ktokolwiek…
– Na pewno tak – przerwał mu Renato. – Fałszywy alarm. Lorenzo zjawi się za minutkę.
Jednak pod stanowczym tonem Heather usłyszała nutkę niepewności, a Bernardo unikał jej wzroku.
Wszystko straciło sens. Miała wrażenie, że wzniosła się w górę i beznamiętnie obserwuje przerażoną kobietę w sukni ślubnej. Zupełnie jakby była kimś innym.
– Co się stało? Gdzie jest Lorenzo?
Niepostrzeżenie nadeszła Baptista. Drobna, władcza osóbka, prowadzona przez Enrica, przyglądała się im badawczo.
– Gdzie jest Lorenzo? – powtórzyła.
Przez krótką, straszną chwilę nikt nie wiedział, co jej odpowiedzieć.
Na zewnątrz zrobiło się małe zamieszanie i do katedry wbiegł szesnastoletni chłopak, który gwałtownie zatrzymał się na ich widok, wcisnął kartkę papieru w bukiet panny młodej i uciekł, jakby go goniły diabły.
Heather znów uniosła się w górę i obserwowała, jak panna młoda bierze kartkę i zaczyna czytać nabazgrane ołówkiem słowa. Koślawe litery wskazywały, że autor bardzo się spieszył lub był wzburzony.
Moja najdroższa Heather!
Wybacz mi. Nie postąpiłbym w ten sposób, gdybym miał inne wyjść, lecz Renato tak nalegał na ten ślub, że sam już nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
Kocham cię i myślę, że wszystko ułożyłoby się samo między nami, i z czasem pewnie pobralibyśmy się. Przecież łączył nas uroczy romans. Gdyby tylko na tym można było poprzestać! Ale Renato dopadł nas w Londynie. Takie rozwiązanie bardzo mu odpowiadało, resztę już znasz.
On został ranny, a ty go uratowałaś. Wydawałaś mi się tak wspaniała owej nocy, że przestałem się bać ożenku. Wszystko zostało zaaranżowane i zanim się zorientowałem, zostałem wyznaczony ma męża, nie używszy dostatecznie życia.
Wróciłem wcześniej ze Sztokholmu, by wyjaśnić ci, dlaczego powinniśmy wszystko na razie odłożyć, ale Renato kazał mi „ być rozsądnym " – to jego własne słowa.
Jeszcze dziś rano miałem szczery zamiar cię poślubić, ale kiedy siedziałem w katedrze, zrozumiałem, że nie jestem gotów.
Spróbuj mi wybaczyć. Nadał uważam, że jesteś cudowna.
Lorenzo
Cisza zdawała się dźwięczeć Heather w uszach, lecz była to dziwna cisza, przypominająca śmiech. Śmiał się cały świat. Powoli opuściła kartkę i tępo spojrzała w przestrzeń.
Lorenzo nie przyjdzie. Nigdy nie kochał jej naprawdę, nie chciał się z nią żenić, natomiast Renato pragnął tego związku, bo tak mu było wygodniej. Dla własnych celów bawił się nimi jak marionetkami, co i rusz pociągając za sznurki. Nic dziwnego, że przyjął ją tak entuzjastycznie.
– Malediril - zaklął z tyłu po sycylijsku Renato, domyśliła się, że czytał jej przez ramię.
Odwróciła się i zobaczyła, że jest zaszokowany. Krew odpłynęła mu z twarzy i wyglądał tak samo upiornie, jak w ambulansie, kiedy był bliski śmierci.
Napotkał jej wzrok. Po raz pierwszy Renato był bezradny. Musiał czuć się tak samo jak ona, niczym człowiek znienacka uderzony kamieniem. Heather w pełni odczuła to później, bo na razie wszystko obserwowała z góry.
Zaczęli ku nim ściągać zaintrygowani krewni. Wieść o tym, że stało się coś okropnego, rozeszła się lotem błyskawicy.
– Co napisał? – szepnęła Angie.
Ponieważ nie otrzymała odpowiedzi, wyjęła kartkę z odrętwiałych palców Heather. Bernardo również ją przeczytał i podniósłszy głowę, spojrzał na Renata wzrokiem przerażonym i wściekłym.
– Znajdę go i przyprowadzę…
– Nie! – krzyknęła Heather, która odzyskała jasność umysłu. – Myślicie, że teraz za niego wyjdę?
– Heather, on w gruncie rzeczy chce… – zaczął Bernardo.
– Ale ja nie. Czy myślisz, że aż tak zależy mi na ślubnej obrączce, bym siłą wlokła pana młodego przed ołtarz?
– Wybacz. – Skinął głową. – Tak mi się głupio wyrwało…
Odzyskała siłę wewnętrzną. Gdzieś w głębi serca wyła z bólu i wkrótce zaleje się łzami, ale teraz otoczyła się płaszczem dumy, która musi chronić ją do chwili, gdy zostanie sama. Gdyby tylko mogła stąd uciec i schować się przed tłumem, który przyglądał się jej upokorzeniu. Ale nie ucieknie, tylko wyjdzie stąd z podniesionym czołem.
– Dobrze – rzekła spokojnym tonem. – Skoro tak, lepiej idźmy do domu. – Popatrzyła na Renata. – Ty mnie tu przyprowadziłeś, więc mnie stąd zabierz.
Gdyby nie była taka wściekła, dostrzegłaby w jego oczach niekłamany podziw, lecz jej gniew osłabł, gdy spojrzała na stojącą obok Baptistę. Starsza pani wyglądała przerażająco źle. Cała drżała.
– Wybacz, mamma. To musi być straszne również dla ciebie.
Baptista spróbowała się uśmiechnąć.
– Spróbuj wybaczyć memu synowi, jeśli zdołasz. Nie jest zły, ale zawsze wybierał łatwe drogi. Rozpuściłam go pobłażliwością i oto skutki.
– To nie twoja wina – rzekła z naciskiem Heather, patrząc znacząco na Renata.
– Jesteś niezwykle łaskawa, moja droga – odparła słabym głosem Baptista. – Niezwykle… – Zachwiała się.
– Mamma! - krzyknął Renato i w ostatniej chwili ją podtrzymał.
– Połóż ją. – Angie z druhny zmieniła się w lekarkę i uklękła obok Baptisty.
– Czy to zawał? – spytał Renato, klękając przy matce z drugiej strony.
– Raczej nie. Być może to nic groźnego, ale lepiej zabrać ją do szpitala.
Renato wziął matkę na ręce.
– Mamma - powiedział. – Mamma! Miu Diu! – Ruszył w stronę drzwi. – Szpital jest obok. Zaraz tam będziemy.
– Zajmiemy się gośćmi – dodał Enrico. – Zabierzemy ich do domu, nakarmimy i pożegnamy.
– Dzięki. – Bernardo pospieszył za bratem.
– Co robimy? – Angie spojrzała na przyjaciółkę.
– Do szpitala – postanowiła Heather. – Ja też ją kocham.
W szpitalu zastały Bernarda i Renata, którzy nerwowo krążyli po korytarzu.
– Czy coś wiadomo? – spytała Heather, nie patrząc na Renata. Udawała, że go nie ma. Czuła się tak nieszczęśliwa, że z trudem powstrzymywała się od płaczu.
– Jeszcze nie, ale wszystko będzie dobrze – odparł Bernardo. – Zdarzało się to już przedtem.
– Tak, ale każdy atak przybliża ją do śmierci – jęknął Renato. – Jej serce jest przez to coraz słabsze.
– Nie bądź pesymistą – zaprotestowała Angie. – Moim zdaniem tylko zasłabła, a w końcu jestem lekarzem.