– Dzięki. Zostałem siłą zatrzymany na lunch – odparł bezwstydnie.
– Gino przygotuje klopsiki w sosie pomidorowym – uśmiechnęła się Jocasta.
– Może nie na lunch, bo to zajmie zbyt wiele czasu. Wystarczy skromna przekąska, zanim wyjedziemy – zarządził Renato.
– Za to na kolację będą w sam raz.
– Nie zapraszałam cię na lunch, a tym bardziej na kolację – obruszyła się Heather, gdy zostali sami.
– Przysiągłbym, że miałaś taki zamiar.
I pomyśleć, że ucieszyła się na jego widok! Najwyraźniej ubóstwiał wytrącać ją z równowagi. Dlaczego nie przyjechał swoim samochodem, jak można się było tego spodziewać? Ależ skąd, musiał pojawić się w najgorszym momencie, zirytować ją, zepchnąć na pozycje obronne i zepsuć cały nastrój wizyty. W y -dawał się przy tym tak ożywiony! Zastanawiała się, jak mogła tak długo bez niego wytrzymać, z drugiej jednak strony z radością skręciłaby mu kark.
– A co do zmiany menu na lunch…
– Po lunchu natychmiast wyruszamy. Nie ma czasu do stracenia. Kiedy usiedli do stołu, znów mieli uprzejme miny.
– Powiedz mi, jak sobie radziłaś beze mnie? – spytał.
– Cieszyłam się twoją nieobecnością. Czy mogę liczyć na szybką powtórkę? – zapytała słodziutko.
– Obawiam się, że nie. Ta posiadłość zawsze należała do najbardziej wydajnych i taka powinna pozostać. To oznacza, że musisz wiedzieć, co masz robić. Oczywiście wszystkim zajmie się Luigi, lecz jeśli wykażesz ignorancję, zupełnie nie będzie cię szanował…
– Ale… – Heather chciała wytłumaczyć, że zamierza zwrócić posiadłość prawowitemu właścicielowi, lecz zrezygnowała. Nikt nie chciał tego słuchać, również Renato.
Teraz zaś rozpoczął wykład o prowadzeniu majątku, jakby był profesorem, a ona jego studentką. Wprost trudno byłoby uwierzyć, że przed chwilą skakali sobie do oczu, tak poprawnie wyglądali.
– Nadciągają deszcze – tłumaczył – ale przy odrobinie szczęścia spadną dopiero za kilka dni. Dlatego przyjechałem. Ruszajmy.
Niewielki tłumek obserwował ich, gdy wsiadali do stojącego przed domem kabrioletu.
– Twoi dzierżawcy – powiedział Renato.
– Chcesz powiedzieć, że niektórzy z nich mieszkają w domach należących do posiadłości?
– Wszyscy mieszkają w Ellonie, która należy do ciebie.
– Myślałam, że najwyżej kilka domów…
– Całe miasteczko. Dlatego cię obserwują. Ich losy zależą od twoich decyzji.
To był dopiero początek. Po drodze pokazywał jej winnice, sady i gaje oliwne, a wszystko należało do niej. Majątek był w doskonałym stanie, a dzierżawcy, zachwyceni obfitymi zbiorami, chętnie mówili o pożyczkach pod przyszłoroczne plony. W tym względzie to Renato był fachowcem i Heather spodziewała się, że nie dopuści jej do słowa. Musiała jednak przyznać, że zachował się wspaniale. Wprowadzając ją do każdej rozmowy i traktując z szacunkiem, objaśniał wszystko dokładnie bez wymądrzania się.
Na owczej farmie wykazała się inicjatywą, zadając szereg trafnych pytań ku aprobacie rodziny dzierżawcy. Mieszanką słów włoskich, sycylijskich i angielskich wyjaśniła, że jej wujek też hodował owce.
– Jeździliśmy do niego na święta i wtedy mu pomagałam. Bardzo to lubiłam.
– Jaki gatunek owiec hodował? – chcieli wiedzieć.
– Blackface, rodzaj angory – powiedziała z zapałem.
Pokazali jej swego najlepszego barana i przyglądali się, jak fachowo go obmacuje. Gdy dowiedziała się, ile kosztuje opieka weterynaryjna, uznała, że skandalicznie dużo. A jaka jest mleczność? Czy doją swoje owce? Owszem, lecz nie podejrzewali, że ona tyle o tym wie.
Nagle wszyscy zamilkli. Rozejrzała się i zobaczyła, że przyglądają się jej z ciekawością. Renato uśmiechał się, jakby coś wygrał. Heather poczuła ciarki na grzbiecie, to było bardzo podejrzane.
Kiedy wracali przez Ellonę, niepokój Heather wzrósł. Wszystkie drzwi i okna były otwarte, wyglądali z nich mieszkańcy obserwujący ich z uwagą.
Przez małego, pulchnego księdza zostali zaproszeni na drinka. Kiedy wychodzili z plebanii, obserwowano ich jeszcze baczniej. Heather z lękiem zaczęła się domyślać, przyczyny zainteresowania.
– Jutro pojedziemy konno – oznajmił Renato, gdy wrócili.
– Przyjedziesz znowu?
– Przenocuję tutaj, jeśli nie masz nic przeciw temu.
– Absolutnie – odparła uprzejmie. – Uprzedzę Jocastę.
– Nie potrzeba. Na pewno zaniosła już moje rzeczy do pokoju. Miał rację. Jocasta wyraźnie go faworyzowała, bo nie tylko rozpakowała jego walizkę, lecz przygotowała mu ulubione dania na kolację. Heather chciała zaprotestować, ale dała spokój. Przecież wciąż twierdziła, że Bella Rosaria tak naprawdę nie do niej należy, nie wypadało więc się uskarżać, iż ktoś wziął na serio jej słowa.
W półmroku nadchodzącego wieczoru, spacerowali po ogrodzie.
– Lubiłem tu przebywać bardziej niż gdzie indziej – wspominał. – To było cudowne miejsce do zabawy w bandytów. Zbierałem dzieci z miasteczka i organizowaliśmy gang.
Uśmiechnęła się.
– Ciekawe, co na te harce w ogrodzie mówiła Baptista.
– Nie miała nic przeciwko temu. Twierdziła, że to miejsce powinno promienieć radością. – Weszli do altanki i usiedli na ławeczce. – Co wieczór siedziała w tym miejscu z zamkniętymi oczyma.
– A czy wiesz, dlaczego? – spytała ostrożnie.
– Pytasz, czy wiem o Federico? Tak, powiedział mi o tym starszy ogrodnik, który pracował tu od lat. Na pewno krążyło mnóstwo plotek o młodzieńcu, który tak nagle znikł.
– To było najtrudniejsze dla Baptisty – powiedziała Heather. – Brak jakiejkolwiek informacji. Czy go…
– Wątpię, ale muszę przyznać, że dziadek nie znosił sprzeciwu.
Kolację zjedli w bibliotece przy otwartych przeszklonych drzwiach. Renato wpadł w sentymentalny nastrój i zaczął wspominać dzieciństwo.
– Ten dom jest czymś szczególnym dla mojej matki, może dlatego i mnie zauroczył. Właściwie mieszkaliśmy w Residenzy, lecz Bella Rosaria była czymś wyjątkowym.
– To ją odzyskaj. Spojrzał na nią ironicznie.
– Jest tylko jeden sposób.
– Żadnego małżeństwa, już to uzgodniliśmy.
– Matka ma dar przekonywania – wzruszył ramionami – a ja silne poczucie obowiązku.
Wsparła się łokciami na stole i spojrzała mu w oczy.
– Bzdury! – rzekła stanowczo. – Nie wiem, co kombinujesz, ale nic z tego. Żadnego ślubu ani teraz, ani nigdy. To ostateczna odpowiedź.
– A jeśli ją odrzucę – uśmiechnął się – co wtedy?
– Przestań! Wiem, że kpisz, ale to nieładnie sugerować coś mieszkańcom. Dlaczego wylegli tłumnie, by nas obserwować? A ten ksiądz? Właściwie nas pobłogosławił. Nie powinieneś im tego robić. To nie fair.
– Wobec kogo?
– Wobec nich, bo wyraźnie im się to spodobało.
– Istotnie, zyskałaś popularność. A wieść, że znasz się na owcach, do rana obiegnie okolicę. Wszyscy widzą korzyści płynące z naszego małżeństwa, tak samo jak mamma.
Roześmiała się.
– Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby słyszeli twoje starokawalerskie deklaracje.
– Zaprzeczyłbym. Nic takiego nie mówiłem. Zresztą mogłem zmądrzeć.
Nie dała się złapać na haczyk.
– Idę spać – oznajmiła.
– Słusznie, bo jutro wcześnie zaczynamy. Nie zaśpij. Nie cierpię czekać na kobietę.
To była jawna prowokacja.
– Zaraz kopnę cię w kostkę – wysyczała.
– Zgodnie z zaleceniem mammy, rano i wieczorem. Sama widzisz, już zachowujemy się jak stare małżeństwo.
Zaczęła się śmiać. Nie mogła się powstrzymać. Powinna się mieć na baczności, lecz doskonałe wino i towarzystwo człowieka, który mimo irytującego zachowania wciąż był dla niej bardziej atrakcyjny niż ktokolwiek inny, zrobiło swoje.