Выбрать главу

– To wspaniale! Fajny z niego chłopak.

Rikard popatrzył na nią z uwagą. Troska o Johnny’ego nie była raczej powodem, dla którego zwlekała z pójściem do pokoju.

– Znowu się boisz zostać sama?

Potaknęła głową bardzo zawstydzona, oczy miała spuszczone.

– Ta skrzynia…

Rikard, który dobrze wiedział, jak bujną fantazję ma Jennifer, odparł pojednawczo:

– Pewnie sądzisz, że spoczywa w niej jakiś szkielet. Więc chodźmy to sprawdzić!

Ruszył pospiesznie do holu i zanim zdążyła zaprotestować przeciw temu nierozważnemu przedsięwzięciu, otworzył wieko i zaczął przeszukiwać skrzynię.

– Obrusy. Kilimy. Prześcieradła i inne tkaniny. Ani jednej najmniejszej piszczeli. Jesteś zadowolona?

Przechodząc obok Jennifer w przelocie potargał jej włosy.

– Wariatka! – rzucił bez cienia złośliwości.

Jennifer poczuła ogromne zażenowanie. Tymczasem Rikard przystanął w pewnym oddaleniu od kominka i przypatrywał się jej w zamyśleniu.

Jennifer? myślał zdziwiony. Czy to jest naprawdę to utrapienie mojej młodości?

Gruby jasnoniebieski sweter, przylegający ciasno do ciała dziewczyny, podkreślał kolor jej oczu. Rikarda ogarnęła idiotyczna ochota, żeby powoli przesunąć rękami wzdłuż jej kształtów, głaskać ją coraz niżej aż do bioder. Już czuł pod palcami te doskonałe linie…

Jennifer? Co za absurdalna myśl! Dziecko, któremu wycierał nos, czekał na nie przed drzwiami damskiej toalety na stacji w rodzinnym mieście, zapraszał do cukierni na ciastka, a później napawał się nie skrywaną wdzięcznością i podziwem malującymi się w tych intensywnie niebieskich oczach.

Potem z jej powodu przeżył największy wstrząs w życiu… Nie, nie, nie mógł tu stać i patrzeć na Jennifer jak na kobietę! Była tak niedojrzała, właściwie jeszcze dziecko, a poza tym coś z nią musiało być nie w porządku, jeśli chodzi o psychikę, ale nie potrafił dociec, co to było. Powinien się jej strzec jak zarazy!

Opadł na krzesło z głębokim westchnieniem.

– Przepraszam – powiedziała cicho. – Przychodzę do ciebie i bredzę o wymyślonych nieboszczykach, podczas kiedy ty masz prawdziwe zmartwienia.

Popatrzył jej w oczy i przez moment wydawało mu się, że dziewczyna czyta w jego myślach.

Nagle jakby przestraszyła się słuszności swojego rozumowania. Jej wzrok przyciągnęły mokre buty i ubrania suszące się przy kominku.

– Rikard – zaczęła surowo. – Ciągle chodzisz w przemoczonych butach. Teraz ty stracisz stopy!

– Nie, ja…

Ale Jennifer była stanowcza. Przyklękła przy nim i zaczęła mu rozsznurowywać buty.

– Nie możemy sobie pozwolić na to, żebyś się przeziębił.

Rikard czuł się na tyle zmęczony, że nie miał siły stawiać oporu. Pozwolił, by ściągnęła mu buty i skarpety, które powiesiła przy ogniu.

– Tak jak myślałam – odezwała się z wyrzutem. – Masz lodowate stopy!

Zaczęła rozcierać mu nogi ręcznikiem.

– Nawet twoje stopy mają poważny wygląd – uśmiechnęła się. – Trudno pojąć, że te groźne kościste palce u nóg były kiedyś malutkimi różowiutkimi tłuściutkimi paluszkami.

Rikardowi trudno było zachować powagę.

– Zechcesz zostawić moje nogi w spokoju? – zapytał i wybuchnął niepohamowanym śmiechem.

Jennifer spojrzała na niego z podziwem.

– Chciałabym, żebyś się częściej uśmiechał. Jesteś wtedy taki piękny!

– O Boże, Jennifer! Już mi ciepło. Dziękuję!

Siedziała dalej na podłodze przy jego krześle, z głową pochyloną w jego stronę, a on lekko głaskał jej włosy. Ogień na kominku przemienił się w ciemnoczerwony żar, roztaczając wokół ciepły blask i skrywając całą ohydę starego hotelu.

– Gdybym tak umiała cofnąć czas, Rikard – rzekła powoli. – Do tamtych dni, kiedy mogłam usłyszeć twój spokojny głos, który wprowadzał ład do mojego zagmatwanego świata. Do tych dni, kiedy byłam dzieckiem.

– Wtedy też miałaś problemy i przeżywałaś ciężkie chwile – przypomniał.

– Tak, ale miałam ciebie i mogłam się do ciebie zwrócić. Później… nie miałam nic. Bardzo dobrze rozumiem twoje znużenie.

– Nie znużyło mnie to, Jennifer. Po prostu tak się stało, że musiałem wyjechać.

Nie rozwijał tego delikatnego tematu. Wiedział, że Jennifer nigdy nie zrozumiała, co się naprawdę wówczas wydarzyło. Uśmiechnął się łagodnie, mówiąc:

– Przeżyliśmy razem wiele śmiesznych i zwariowanych rzeczy, prawda? Na przykład wtedy, kiedy ty z Johnnym złapaliście tego faceta, jak to on się nazywał, w gęstą sieć rybacką, a ja miałem przyjść i zbesztać was z całą surowością, jak przystało na przedstawiciela prawa. Nigdy przedtem zachowanie powagi nie przyszło mi z taką trudnością!

– Tak – zaśmiała się Jennifer. – Albo kiedy po raz pierwszy zobaczyłam cię w cywilnym ubrania. Pamiętam to tak dokładnie. Wokół stało mnóstwo ludzi i nagle ujrzałam młodego mężczyznę w brązowym garniturze i ciemnobrązowej koszuli. Ciemne włosy romantycznie opadające na czoło. Zawołałam wtedy: „Rikard, nie poznałam cię w ubraniu!” Chodziło mi oczywiście o to, że nie byłeś w mundurze.

Rikard się zaśmiał i pogłaskał jej włosy.

– Zadałaś wtedy mojej męskiej dumie śmiertelny cios. Z pewnością porównałaś mnie do miłego konia, swojego dziadka albo psa. Ale czy pamiętasz, co jeszcze wtedy powiedziałaś?

– Nie?

– „Jesteś zniewalająco urodziwy jak cierpiąca na suchoty dama kameliowa!” Wiesz, Jennifer, to było za dużo jak dla mnie!

– Naprawdę tak powiedziałam? – pytała zawstydzona. – Że też ze mną wytrzymywałeś!

Do pewnego momentu wytrzymywałem, pomyślał. Aż do tego ostatniego razu… Tego, który zmusił mnie do ucieczki.

Odruchowo cofnął rękę, którą głaskał jej włosy. Zachowały wciąż tę samą dziecięcą delikatność i puszystość.

– Wiesz, która godzina? W tej chwili marsz do łóżka!

Z westchnieniem ruszyła posłusznie w stronę swojego pokoju.

– Wiesz co, Rikard? – odezwała się przy drzwiach. – Jeszcze w żadnym domu nie czułam się tak źle jak w tym! Sama myśl o jeszcze jednej nocy w nim spędzonej przyprawia mnie o dreszcz grozy. Dosłownie mierzi mnie. Biedna Trine – zakończyła tak charakterystycznym dla siebie przeskokiem myślowym.

Jednak Rikard z łatwością podążał jej tokiem rozumowania.

– Oczywiście, to będzie dla niej podwójnie trudne. Dobranoc, Jennifer! Wiesz, kiedy powiedziałem, że miło cię widzieć, naprawdę tak uważałem.

Idąc do pokoju wciąż miał przed oczyma jej rozpromienioną twarz. Tak, rzeczywiście się ucieszył, że ją widzi! Może nie dokładnie wtedy, kiedy to powiedział, ale teraz tak. Czuł się dziwnie ożywiony tym, że ją spotkał. Jakby obudziła do życia coś, co dotychczas drzemało w jego sercu.

Naturalnie z Marit było zupełnie inaczej. Marit oznaczała seks i dorosłe życie. Jennifer była tylko małą zagubioną rusałką z jakiejś baśni.

Nieszczęśliwa dziewczynka! Kiedy nareszcie dorośnie?

ROZDZIAŁ V

Rozpoczęła się właśnie trzecia doba pobytu w Trollstølen, kiedy Jennifer gwałtownie usiadła na łóżku. Zapaliła światło i spojrzała na zegarek. Była czwarta rano.

Nietrudno było się domyślić, co ją obudziło. Z dachu jakiejś szopy oderwała się blacha i strasznie hałasowała na wietrze.

Jeszcze bardziej zaniepokoił ją inny dźwięk dochodzący z samego hotelu.

Docierał z drugiego piętra. Krótkie urywane okrzyki jakiejś kobiety, które zamieniły się w spazmatyczny szloch.

Gość? Ta, która powiesiła się dawno, dawno temu?

Równocześnie zaczęło migać światło, a kiedy się uspokoiło, dawało taką niepewną, zaledwie księżycową poświatę, że można się było spodziewać, iż zgaśnie lada moment.