– Nie wiem – odparł Rikard. – Louise przeżyła załamanie nerwowe, musimy jej pomóc zejść na dół.
– Czy ciebie też napadł lodowaty przeklinający duch? – zainteresowała się Jennifer.
Louise przystanęła.
– Nie – zaprzeczyła niewyraźnym głosem.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Jennifer? – dopytywał się Rikard.
– Chciał mnie udusić – ciągnęła. – Ale najwyraźniej nie ja miałam paść ofiarą, a w każdym razie trochę się rozzłościł, kiedy się zorientował, że to ja.
Rikard rzekł zdenerwowany:
– Jennifer, jak zwykle sobie kpisz, chociaż po głosie poznaję, że jesteś naprawdę przestraszona! Czy to coś poważnego? Zostałaś napadnięta? Jakiś człowiek próbował cię udusić?
– Nie wiem tylko, czy to był człowiek. Była to jakaś mroźna istota o silnych rękach, bez wątpienia odrażająca. Tak, bałam się.
Spotkali Ivara przy końcu korytarza i przerwali rozmowę.
Pozostali dwoje czekali na dole, przy wejściu na schody, i pełni niepokoju nawoływali ich po imieniu.
Ciepły blask gasnącego ognia zwabił wszystkich do salonu. Rikard posadził Louise na sofie, a potem, podtrzymując Jennifer za ramiona, pomógł jej usiąść na krześle. Kiedy wszyscy zajęli miejsca, odezwał się surowo:
– Chcę się dowiedzieć, co się stało! Po pierwsze, co przestraszyło Louise Borgum na górze, co w ogóle tam robiła i ilu z was tam poszło?
Jennifer zaczęła:
– Jeśli o mnie chodzi, to spotkałam na górze trzy istoty, oprócz was dwojga. Nie wiem, czy to byli żywi ludzie czy,…
– Trzy? – Rikard przerwał ostro jej metafizyczne wywody. – Oznacza to, że wszyscy tam poszliście.
– Nie, mnie tam nie było – zaprzeczyła Trine. – Wieczorem wzięłam tabletkę na uspokojenie, a po niej śpię tak mocno…
– Mnie też tam nie było – wtrącił Jarl Fretne.
– Ja tam poszedłem – przyznał Ivar – ale najwyraźniej skierowałem się w złą stronę, bo nikogo nie spotkałem.
– Jennifer, twierdzisz, że natknęłaś się na trzy osoby. Gdzie to było?
– Najpierw zobaczyłam postać, której nie mogłam rozpoznać, zbliżyła się do mnie. Byliśmy w jakiejś długiej sali albo czymś takim. Kawałek w lewo korytarzem.
– Tak, wiem, o co ci chodzi. To nie sala, tylko boczny korytarz. A później?
– Później zaplątałam się w labirynt różnych pokoi i przejść, zanim udało mi się znowu wyjść na korytarz. Wtedy ktoś przebiegł obok mnie w stronę schodów i po prostu zniknął, nie wiem gdzie.
– Nie zbiegł ze schodów?
– Tego nie wiem, bo burza hałasowała bardziej niż cała szkolna klasa, a poza tym schody są wyłożone dywanem, potem jakiś idiota rzucił się na mnie. Nie mam pojęcia, gdzie się podział, bo wtedy starałam się tylko dojść do siebie po przeżytym szoku.
– Nie wiesz, kogo spotkałaś?
– Nie mam pojęcia.
Pamiętała oczywiście o liście w kieszeni, ale milczała.
– No, Louise – ponaglił Rikard – a co ty robiłaś na piętrze i co cię przestraszyło?
– Usłyszałam coś – wyjaśniała głosem ochrypłym od krzyku. – Ktoś był na piętrze. Zaciekawiło mnie kto to, a ponieważ światło jeszcze działało, postanowiłam to zbadać. Moje… nerwy nie są ostatnio w najlepszym stanie i kiedy się przekonałam, że jestem tam sama… zupełnie się załamałam.
Próbowali ją dojrzeć w mroku. Zarówno Rikard, jak i Jennifer czuli, że kłamie, ale nie naciskali.
Być może Ivarowi przyszło do głowy to samo, bo wziął jakieś stare gazety i dołożył do paleniska. Ogień strzelił wysokim płomieniem, na ścianach salonu ukazały się groteskowe cienie. Mimowolnie spojrzeli na Louise.
Wyglądała okropnie. Już niemal wcale nie przypominała eleganckiej damy z autobusu. Ramieniem próbowała osłonić zniszczoną twarz przed światłem.
Jennifer zawołała z desperacją:
– To, co spotyka nas w Trollstølen, jest wstrętne i przerażające, i oczywiście wszyscy nienawidzimy tego domu, ale przecież daje nam jakieś schronienie! Mamy dach nad głową, jest tu ciepło i względnie bezpiecznie. Wiem, że żadne z was nie wymówiło dziś imienia Svein, ale czy tak naprawdę potrafimy myśleć o czymkolwiek innym?
– Nie – przyznała Trine. – Widzieliśmy, jak… wyglądał Børre. Pomyśleć, że ten młody miły chłopak błąka się gdzieś w tej straszliwej śniegowej burzy. W dodatku zapadła noc…
– Już nie żyje – stwierdził krótko Jarl Fretne.
Jennifer skuliła się, jakby nie chcąc dopuścić do świadomości tych słów.
Nagle Ivar rzekł zamyślony:
– Bardzo długo się nad czymś zastanawiałem. Pierwszego wieczoru, kiedy razem ze Sveinem szukaliśmy drewna, a szopa z drewnem jest obok tej ze sprzętem narciarskim, rzuciła mi się tam w oczy para nart.
– Jesteś tego pewien? – zapytał Rikard z nadzieją w głosie.
– Próbuję przywołać obraz tego, co widziałem. Para starych norweskich drewnianych nart z kijkami stojąca w kącie. Nie wiem tylko, czy widziałem je tutaj, czy gdzieś indziej. Zaledwie mi mignęły. W każdym razie teraz nie stoją tam żadne narty.
– Nie mogłeś widzieć nart w innym miejscu o tej porze roku! – odezwał się pełen otuchy Rikard.
– Nie… Chyba nie. Rzeczywiście to musiało być tutaj.
– A to oznacza – podjął triumfująco Rikard – że wziął je Svein!
– Czy ma to jakieś znaczenie? – zapytała Trine.
– Oczywiście – wyjaśnił Ivar. – W takim wypadku wielokrotnie wzrosły jego szanse na przeżycie. Svein dobrze jeździ slalomem.
– Znaczy to chyba o wiele więcej – powiedział Jarl Fretne. – Czy nie to, że Svein jest naszą wielką nadzieją? Chodzi mi o to, że może zawiadomić innych, iż tu utkwiliśmy. Nie wydaje się, żeby świat zbytnio się o nas troszczył.
Zobaczyli wszystko w jaśniejszych barwach. Jennifer słyszała głębokie, radosne westchnienia ulgi.
– No tak – wtrącił Rikard, wstając z krzesła. – Jeśli chodzi o nasze sprawy tutaj, to na razie, dopóki jest ciemno, nie możemy zrobić nic więcej. Idźcie do pokoi i zostańcie w nich! – poprosił stanowczo.
– Chyba będzie tam zimno, skoro nie ma prądu? – zapytała Trine.
– No, idźcie już! – polecił Rikard. – Jutro rano wszystko dokładnie sprawdzę.
– Louise, czy chcesz tabletkę na uspokojenie? – zaproponowała Trine. – Jeśli się ma kłopoty, naprawdę pomagają.
Nikt nie wątpił, że Trine w swoim małżeństwie korzystała z tabletek uspokajających.
Louise się zawahała.
– Tak, dziękuję. To bardzo miło z twojej strony.
Zawsze taka miła i dobrze wychowana, nawet wówczas, kiedy się wydaje, że cały świat wali się jej na głowę!
Jennifer znalazła się w tarapatach. Musi znaleźć okazję i powiedzieć Rikardowi o liście. Nie mogła jednak zwrócić jego uwagi tutaj, bo ktoś mógłby powziąć podejrzenia. Teraz liczyła tylko na to, że odprowadzi ją do pokoju.
Niestety tego nie zrobił.
Powiedział tylko odchodząc:
– I niech każdy zamknie drzwi!
Zabrzmiało to dość złowrogo. Wszyscy posłuchali jego polecenia.
W pokoju było okropnie zimno, kiedy Jennifer o skandalicznie późnej porze wstała z łóżka. Było już po pierwszej, burza szalała w dalszym ciągu, aż cały dom trzeszczał w posadach. Koniuszek nosa miała lodowaty i musiała zebrać wszystkie siły, nim odważyła się zdjąć koszulę nocną. Głośno szczękając zębami dotknęła kaloryfera w nadziei, że zdarzył się cud. Ale nie, kaloryfer był zimny.
W salonie natomiast płonął wspaniały rozgrzewający ogień. Nikogo przy nim nie było. Usłyszała głosy Trine i Louise dobiegające z odległej kuchni i ogarnęły ją straszne wyrzuty sumienia.
Poszła do nich.
– Cześć – odezwała się nieco zażenowana. – Niedługo przyjdzie pewnie moja kolej na pomoc w kuchni – rzekła bez entuzjazmu.