– Nie ruszaj się! Rzuć broń!
Reporter widział niebo usiane obłokami i czuł w nozdrzach intensywny zapach kordytu. Poza hukiem wystrzału usłyszał głęboki dźwięk, który zdezorientował go zupełnie, dopóki nie stwierdził, że to jego serce zadudniło mu w uszach.
Usiadł i pomacał głowę, następnie spojrzał na ręce, które były mokre od potu, a nie, jak myślał, od krwi. Jego wzrok powędrował w kierunku starej kobiety. Detektywi wciąż wykrzykiwali komendy, które zdawały się gubić w gorączce dnia i prażącym niemiłosiernie słońcu. Stara kobieta spojrzał na niego z góry.
– Mówiłam ci, Panie Biały Dziennikarzu. Już raz ci mówiłam. – Jej głos wydawał się niezwykle ostry. – Splunęłabym w oko samemu Lucyferowi, gdyby to miało pomóc mojemu chłopakowi.
Cowart wpatrywał się w nią nieruchomo.
– Umarłeś? – zapytała nagle.
– Nie – odparł spokojnie.
– Nie mogłam tego zrobić – powiedziała zgorzkniałym głosem. – Tak po prostu zdmuchnąć ci łepetynę. Do cholery.
Jej pomarszczona skóra przybrała teraz barwę szarego popiołu.
– Miałam tylko jeden nabój.
Odwróciła się w stronę dwóch policjantów zbliżających się z wycelowaną w nią bronią. Podchodzili czujnie nachyleni, gotowi do oddania strzału. Jej wzrok spoczął na Brownie.
– Powinnam była oszczędzić ten pocisk dla ciebie – odezwała się chłodno. – Rzuć broń!
– Zabijesz mnie, Tanny Brown? – Rzuć broń!
Stara kobieta żachnęła się, lecz opuściła powoli strzelbę, kładąc ją ostrożnie koło drzwi tuż za sobą. Następnie stanęła wyprostowana i spojrzała na nich, krzyżując ręce na piersi.
– Zabijesz mnie teraz? – spytała ponownie. Wilcox pochylił się nad reporterem.
– Nic ci nie jest, Cowart?
– Nic mi nie jest – odparł reporter. Wilcox pomógł mu wstać.
– Chryste, Cowart, to było coś.
Cowart poczuł nagły przypływ dumy.
– Nie chrzań – zaśmiał się. Wilcox obrócił się w stronę Browna.
– Mam jej założyć kajdanki i przeczytać jej prawa?
Porucznik potrząsnął przecząco głową i podniósł strzelbę. Złamał ją, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście nie jest nabita, po czym wyciągnął zużytą łuskę i rzucił ją Cowartowi.
– Trzymaj. Na pamiątkę. – Następnie odwrócił się z powrotem do babki Fergusona. – Czy ma pani gdzieś tutaj jeszcze jakąś broń?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Czy teraz porozmawiasz ze mną, stara kobieto?
Potrząsnęła ponownie głową i splunęła na ziemię pełna zapalczywości.
– A zatem w porządku. Możemy tam zajrzeć. Bruce?
– Szefie?
– Znajdź jakąś łopatę w magazynku.
Porucznik schował rewolwer do kabury i podał nie nabitą strzelbę starej kobiecie rzucającej mu gniewne spojrzenia. Podszedł z powrotem do szopy i skinął głową na Cowarta.
– Tutaj – rzucił krótko, podając reporterowi łom. – Zdaje się, że grasz pierwsze skrzypce w machaniu tym narzędziem.
Stare, miejscami zmurszałe drewno jęknęło pod uderzeniem metalowej sztangi i łopaty, którą Wilcox znalazł przy szopie. W końcu zatrzeszczało przeraźliwie i rozpołowiło się, ukazując czarną, paskudnie cuchnącą dziurę. Do jej odkażania używano wapna, na szarobrązowej masie odchodów widniały białe smugi.
– Gdzieś tam – wskazał Cowart.
– Mam nadzieję, że to już wszystkie twoje strzały – wymamrotał Wilcox. – Jeśli ktoś ma jakieś otwarte rany czy skaleczenia, to radzę uważać. – Wziął łopatę od Browna. – Trzy lata temu spieprzyłem robotę i teraz to należy do mnie – szepnął posępnie. Zdjął marynarkę i wyjął z kieszeni chusteczkę, którą obwiązał sobie dookoła twarzy, zakrywając usta i nos. – Do diabła. – Słowa ugrzęzły w zaimprowizowanej masce. – Wiesz, że to nielegalne przeszukanie – odezwał się do Browna, który skinął głową potakująco. – Do diabła – powtórzył Wilcox.
Zdecydowanie zrobił krok do przodu i jego noga zanurzyła się w mulistej substancji. Stęknął dramatycznie, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa, po czym zabrał się za odgrzebywanie kolejnych warstw odpadków skrobiąc uparcie łopatą.
– Patrzcie na łopatę – odezwał się z trudem, oddychając przez zakryte usta i nozdrza. – Nie mogę niczego przeoczyć.
Brown i Cowart nie odezwali się ani słowem, obserwując z uwagą poczynania Wilcoxa. Działał ostrożnie, dokładnie i powoli drążąc w ciemnej masie. W pewnym momencie poślizgnął się i ledwo uniknął kąpieli w smrodliwej brei. Dźwignął się z wysiłkiem, patrząc z odrazą na brudne i udekorowane odchodami dłonie i ramiona. Zaklął siarczyście, wznawiając mozolne poszukiwania.
Minęło pięć, potem dziesięć minut, a detektyw wciąż kopał, przerywając pracę jedynie dla złapania głębszego oddechu i odkaszlnięcia smrodu, który nieprzerwanie gromadził mu się w ustach.
Po następnych sześciu machnięciach łopatą zamruczał ponuro:
– Chyba zagłębiłem się już na kilka lat wstecz. Ile gówna może wyprodukować ta stara kobieta w ciągu roku? – zaśmiał się gorzko.
– Tam! – krzyknął Cowart.
– Gdzie, do cholery? – spytał Wilcox.
– No tam – wskazał palcem Tanny Brown. – Co to jest?
Następny ruch łopatą odsłonił kawałek jakiegoś materiału, który wyszedł z odgłosem klaśnięcia i ssania. Był to kawałek grubego syntetycznego przedmiotu w kształcie prostokąta.
Brown nachylił się, żeby przyjrzeć się lepiej znalezisku, po czym chwycił je za róg i podniósł do góry.
– Wiesz, co to jest, Bruce? Detektyw skinął głową.
– Mógłbym się założyć.
– Co? – spytał Cowart.
– Kawałek dywanika z podłogi samochodu. Pamiętasz? W wozie Fergusona brakowało sporego fragmentu wykładziny. Oto i on.
– Widzisz tam coś jeszcze? – spytał Brown.
Wilcox odwrócił się i pogrzebał łopatą w tym samym miejscu.
– Nie – stwierdził. – Zaraz, zaraz! Ho, ho, co my tu mamy? Wyszarpnął sporą ilość odchodów z cuchnącego bagna i pokazał to wszystko Brownowi.
– Patrzcie na to.
Porucznik obejrzał się na Cowarta.
– Widzisz to co ja?
Reporter przez chwilę wpatrywał się usilnie, aż w końcu rozpoznał zawinięty ciasno węzełek składający się z dżinsów, koszulki, trampek i skarpetek przewiązanych sznurowadłem. Lata leżenia w odchodach sprawiły, że z ubrania pozostały jedynie strzępy, lecz nadal nie można było się mylić.
– Założę się o całą farmę, że na tych ciuchach znajdziemy ślady krwi.
– Jest tam coś jeszcze?
Detektyw popracował przez chwilę łopatą.
– Nie sądzę – odezwał się w końcu.
– To wyłaź stamtąd.
– Z wielką przyjemnością – powiedział i zręcznie wydostał się z dołu. Trzej mężczyźni w milczeniu skierowali się na podwórze. Ostrożnie rozłożyli znalezione rzeczy na ziemi, w miejscu gdzie silnie przygrzewało słońce.
– Czy nadają się jeszcze do badania? – spytał po chwili Cowart.
Brown wzruszył ramionami.
– Podejrzewam, że tak. – Spojrzał uważniej na rozłożone rzeczy. – Tak naprawdę to nie muszą być poddane żadnym badaniom.
– Też prawda – zgodził się Cowart.
Wilcox próbował doczyścić się, strzepując z ubrania śmierdzące odpadki. Spojrzał na swego partnera.
– Tanny – powiedział miękko. – Przykro mi, stary. Powinienem być bardziej dokładny. Powinienem to przewidzieć.
Brown potrząsnął przecząco głową.
– Teraz wiesz więcej, niż wiedziałeś wtedy. Nie ma sprawy. Powinienem dokładniej sprawdzić raport z przeprowadzonej rewizji.