Выбрать главу

Nadal wpatrywał się w leżące szczątki odzieży.

– Do cholery – odezwał się w końcu podniesionym głosem. – Do jasnej cholery.

Przeniósł wzrok na stojącego obok Cowarta.

– Teraz przynajmniej już wiemy, co?

Cowart przytaknął.

Delikatnie podnieśli strzępy ubrań i kawałek wykładziny, po czym skierowali się w stronę domu. Zauważyli, jak stara kobieta stoi samotnie, obserwując ich uważnie ze swego stanowiska na werandzie. Jej spojrzenie wyrażało całkowitą bezradność. Cowart dostrzegł, że ręce starszej kobiety trzęsą się wyraźnie.

– To nic nie oznacza! – wrzasnęła, szukając rozpaczliwie możliwości obrony. Z trudem uniosła jedną rękę i zamachała zwiniętą w pięść kościstą dłonią w ich kierunku. – Wyrzucam różne stare śmieci. To nic nie oznacza!

Policjanci i reporter minęli ciągle krzyczącą kobietę, której słowa biegły przez podwórze, osiągając bladoniebieskie niebo.

– To nic nie oznacza! Nie słyszycie, czy co?! Niech piekło pochłonie twoje oczy, Tanny Brown! To nic nie oznacza! Nie zrobiłam tego umyślnie!

Rozdział dwudziesty

PUŁAPKI

Tanny Brown bezmyślnie prowadził wóz policyjny ulicami miasta, w którym się urodził. Siedzący obok Cowart czekał, aż detektyw w końcu coś powie. Wilcox został w laboratorium kryminalnym razem ze znalezionymi w wychodku przedmiotami. Dziennikarz sądził, że wrócą natychmiast na posterunek i zadecydują, co dalej robić. Wbrew tym nadziejom krążył teraz wolno po mieście.

– A więc? – zapytał wreszcie. – Co dalej?

– Wiesz – odezwał się powoli Brown – trudno to nawet nazwać miastem. Zawsze pozostawało w cieniu Pensacola i Mobile. Mimo to było jedynym, jakie znałem, oraz jedyną rzeczą, jakiej potrzebowałem. Nawet kiedy wyjechałem, żeby odbyć służbę wojskową, a potem znalazłem się w college’u w Tallahassee, cały czas miałem świadomość, że chcę tu wrócić. A ty, Cowart? Co uważasz za swój dom?

Cowart przedstawił sobie w pamięci mały ceglasty domek, w którym dorastał. Budynek był nieco oddalony od ulicy, a na podwórzu rósł ogromny dąb. Przed wejściem w rogu stało skrzypiące, bujane, podwójne krzesło, które nigdy nie używane zardzewiało pod wpływem wielu zim. Obraz domu rozmył się prawie natychmiast, ustępując miejsca widokowi gazety jego ojca – jakieś dwadzieścia lat temu, widzianej oczami dziecka, w czasach gdy nie stosowano jeszcze komputerów ani maszyn elektronicznych. Zdawało mu się, jakby rozumienie świata było wytyczane przez poobijane stalowoszare biurka i nikłe blade światła, otoczone kakofonią nieustannie dzwoniących telefonów, podniesionych głosów w redakcji gazety. Zlecenia, gotowe artykuły, charakterystyczny dźwięk poczty pneumatycznej łączącej pokój redakcyjny z poszczególnymi działami. Stukot starej, ręcznej maszyny do pisania przypominający strzały z karabinu maszynowego, wybijający historię codziennych wydarzeń. Dorastał w przekonaniu, że chce uciec jak najdalej od tego wszystkiego, lecz „jak najdalej” było zawsze interpretowane jako to samo, tylko większe i lepsze. Aż wreszcie na horyzoncie pojawiło się Miami. Jedna z najbardziej liczących się gazet. Życie definiowane słowami.

A może, pomyślał, śmierć zdefiniowana słowami.

– Żadnego domu – odparł. – Tylko kariera.

– Czy to nie to samo?

– Ciężko rozróżnić.

Detektyw kiwnął potakująco głową.

– W takim razie co robimy? – zapytał Cowart ponownie.

Żadna rozsądna odpowiedź nie przychodziła policjantowi na myśl.

– No cóż – zaczął, powoli wymawiając słowa – wiemy, kto naprawdę zabił Joanie Shriver.

Obaj mężczyźni poczuli ogarniające ich przygnębienie. Wiedziałem, pomyślał Brown. Od dawna wiedziałem. Wciąż jednak nie mógł odrzucić myśli, że coś się zmieniło.

– Nie możesz go udupić, co?

– Na pewno nie w sądzie. Wymuszone zeznanie. Nielegalne śledztwo. Bylibyśmy skończeni.

– Ja również nie mogę go udupić – powiedział Cowart z goryczą w głosie.

– Dlaczego? Co się stanie, jeśli napiszesz artykuł?

– Lepiej nie pytaj.

Brown skręcił gwałtownie kierownicą i wprowadził wóz na krawężnik, hamując ostro. Obrócił się w kierunku Cowarta.

– Co się stanie? – zapytał, wyraźnie zdenerwowany. – Powiedz mi, do cholery! Co się stanie?

Twarz Cowarta przybrała kolor purpury.

– Powiem ci, co się stanie: Napiszę artykuł i cały świat wskoczy nam na plecy. Myślisz, że przedtem prasa obchodziła się z tobą ostro? Nie masz najmniejszego pojęcia, jacy potrafią być, gdy poczują w powietrzu zapach krwi. Każdy będzie chciał uszczknąć coś dla siebie z tego całego bałaganu. Więcej mikrofonów, dyktafonów, świateł i kamer niż kiedykolwiek widziałeś. Głupi glina i głupi reporter spieprzają swoją robotę i pozwalają mordercy ujść bez szwanku. Nie znajdzie się żadna gazeta czy stacja telewizyjna, która nie będzie chciała wyciągnąć macek po tę historię.

– Co stanie się z Fergusonem?

Cowart zawył przeraźliwie.

– Po prostu zaprzeczy. Uśmiechnie się do kamery i powie: „Nie, proszę pana. Nie zrobiłem niczego takiego. Musieli podłożyć tam ten dowód. Wszystko zostało sfingowane. Tania sztuczka sfrustrowanego gliniarza”. Powie, że musieliśmy znaleźć dowód gdzieś indziej, w miejscu wskazanym przez Blaira Sullivana, który zasugerował, że możemy znaleźć coś takiego jak nóż i podłożyliśmy go w to miejsce. Może to był kawał, a może nie – nie robi to żadnej różnicy. Jestem klapą bezpieczeństwa dla twoich błędów. I wiesz co? Wielu ludzi w to uwierzy. Kiedyś już wymusiłeś na nim zeznanie. Dlaczego nie spróbujesz jakiegoś innego sposobu?

Brown otworzył usta, chcąc najwyraźniej coś powiedzieć, lecz Cowart nie dopuścił go do głosu.

– Pamiętasz „Fatalne wyobrażenie”? Facet założył szaloną sprawę i tak się na niej skupił, że wydawało się, że ludzie zapomnieli, iż był oskarżony o zaszlachtowanie swojej żony i dzieci. Jak myślisz, kto będzie płaszczem przeciwdeszczowym? Coś bardziej przekonującego? Co zrobisz, gdy Barbara Walters albo pieprzony Mikę Wallace pochyli się nad stołem wśród pracujących kamer i świateł, które sprawią, że oblejesz się potem, i zapyta, czy naprawdę wydałeś swoim ludziom rozkaz, żeby pobili pana Fergusona? Świadomie postępując wbrew prawu? Wiedząc, że gdyby to się wydało, facet wyszedłby na wolność? Czy pomoże ci wtedy zachowanie milczenia i nieudzielanie odpowiedzi? Jak zamierzasz odpowiedzieć na te pytania, detektywie? Jak udowodnisz, że nie podłożyłeś tego dowodu w domu Fergusonów? Powiedz mi, detektywie, bo chciałbym to wiedzieć.

Brown spojrzał na Cowarta, a w jego oczach czaiła się wściekłość.

– A co z tobą?

– Och, nie martw się. Dobiorą się także do mojej dupy. Ameryka jest przyzwyczajona do zabójców. Ale niepowodzenia? Niepowodzeniom poświęca się specjalną uwagę. Spieprzenia i błędy nie są amerykańskie. Tolerujemy morderców, ale nie porażki. Już to widzę: Panie Cowart, otrzymał pan nagrodę Pulitzera udowadniając, że ten człowiek jest niewinny. Czego pan oczekuje obecnie, mówiąc, że on jednak jest winny? Potem zrobi się jeszcze goręcej. Winny? Niewinny? Co pan chce osiągnąć, panie Cowart? Nie mogą przecież istnieć dwa rozwiązania. Dlaczego nie powiedział nam pan o tym wcześniej? Dlaczego pan zwlekał? Co starał się pan ukryć? Jakie jeszcze błędy pan popełnił? Czy odróżnia pan prawdę od kłamstwa, panie Cowart?

Wziął głęboki oddech.

– Musisz zrozumieć jedną rzecz, detektywie.

– Jaką?

– Jest tylko dwoje ludzi, których opinia będzie uważała za winnych. Ty i ja.