Выбрать главу

– A Ferguson?

– On odejdzie. Co prawda w kłopotliwym położeniu, ale wolny. Może nawet w jakimś odpowiednim miejscu, wśród odpowiednich ludzi zostanie okrzyknięty bohaterem. Może nawet większym bohaterem niż jest obecnie.

– Żeby…

– Żeby robił cokolwiek, na co ma ochotę…

Cowart otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. Stanął na chodniku pozwalając, by podmuchy wiatru ostudziły jego emocje. Rozejrzał się po ulicy i jego wzrok zatrzymał się na staromodnym salonie fryzjerskim, posiadającym jeszcze tradycyjne godło w kształcie spirali, której trzykolorowy wzór zdawał się nieustannie wirować. Dopiero po jakimś czasie zauważył, że Brown również wysiadł z samochodu i stoi tuż za nim.

– Przypuśćmy – powiedział detektyw do odwróconego plecami Cowarta. – Przypuśćmy, że już robi to, na co ma ochotę. Jakaś inna dziewczynka. Dawn Perry. Zniknęła pewnego dnia.

Czy mogę iść na basen, popływać? Wrócę przed kolacją…

– Teraz już wiemy, co on lubi, co, Cowart?

– Tak.

– I nic go nie powstrzyma przed zajmowaniem się tym samym, co robił przed wakacjami w celi śmierci, hę?

– W istocie nic. Masz jakąś propozycję, detektywie?

– Pułapka – powiedział beznamiętnie Brown. – Zastawimy pułapkę i użądlimy go. Jeśli nie możemy go dostać z powodu jego starych przewinień, powinniśmy go nakryć na czymś nowym.

Cowart nie musiał obracać się w tył, żeby stwierdzić, że twarz policjanta wyraża w tej chwili złość.

– Tak – powiedział. – Mów dalej.

– Coś niedwuznacznego, co pozwoli ukazać jego prawdziwe oblicze. Tak jasne, że kiedy go przymknę, a ty napiszesz artykuł, nikt nie będzie miał żadnych wątpliwości. Żadnych, kapujesz? Żadnych wątpliwości. Czy możesz napisać taki artykuł, Cowart? Napisać tak, żeby facet nie miał wyjścia?

Matthew Cowart przypomniał sobie rybaka zakładającego przynętę, składającą się z kawałków zdechłych ryb w pułapce na ostrygi, i spuszczającego ją za burtę łodzi w lodowate czarne odmęty wód przybrzeżnych. Działo się to podczas letnich wakacji za czasów jego młodości. Zafascynowała go wtedy śmiertelnie prosta konstrukcja pułapki na ostrygi. Skrzynka zbita z kilku desek i drucianej siatki. Stworzenia wpełzały do samego końca, nie mogąc oprzeć się powabowi gnijącej padliny. Po zjedzeniu nie były w stanie obrócić się i przedostać się przez małe oczka drucianej siatki.

Schwytane przez mieszaninę chciwości, potrzeby i fizycznych ograniczeń.

– Mogę napisać ten artykuł – odparł po chwili. Obejrzał się w stronę detektywa dodając: – Pułapki wymagają jednak czasu. Czy mamy czas, detektywie? Jeżeli tak, to ile?

Brown potrząsnął głową.

– Wszystko co możemy zrobić, to próbować.

Brown pozostawił Cowarta w swoim biurze, a sam wyszedł mówiąc, że idzie sprawdzić, czy Wilcox powrócił już z pierwszymi wynikami z laboratorium dotyczącymi strzępów odzieży i kawałka wykładziny z samochodu. Reporter przyglądał się przez chwilę notatkom i fotografiom znajdującym się na biurku, po czym podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer „The Miami Journal”. W centrali połączono go z Edną McGee. Cowart zastanowił się, ilu ludzi zostało ogłupionych serdecznością jej głosu, nie zdając sobie sprawy, że w tej kształtnej głowie znajduje się stalowy umysł wychwytujący najmniejsze szczegóły i sprzeczności.

– Edna?

– Matty, Matty, gdzie się podziewałeś? Przez cały czas zostawiam dla ciebie wiadomości.

– Jestem uziemiony w Pachouli. Razem z gliniarzami.

– Dlaczego z nimi? Myślałam, że miałeś jechać do Starkę, żeby rozejrzeć się po więzieniu.

– Mhm, to może zaczekać.

– No cóż, ja bym tam pojechała. „The St. Pete Times” poinformował dzisiaj, że Blair Sullivan pozostawił po sobie kilka pudełek wypełnionych dokumentami, dziennikami i opisami. Nie wiem czym jeszcze. Być może jakieś opisy tych wszystkich morderstw. Gazeta mówi, że teraz detektywi z Monroe zajmują się tymi rzeczami szukając jakiegoś śladu. Przesłuchują także każdego, kto pracował w celi śmierci podczas odsiadki Sullivana. Mają również listę osób odwiedzających. Wykonałam parę telefonów i wysmarowałam mały artykulik. Zarząd zastanawia się, gdzie, do diabła, się podziewasz, a w szczególności zastanawia się, dlaczego, do diabła, nie spłodziłeś tego artykułu przed tym sukinsynem z „St. Pete”. Nie są zbyt zadowoleni. Gdzie się włóczyłeś?

– Na Keys.

– Masz coś ciekawego?

– Nic dla gazety. Przynajmniej na razie. Mam jakieś przypuszczenie, może dwa… Edna, daj mi odpocząć.

– No cóż, Matty. Na twoim miejscu wyszłabym z siebie i wymyśliła jak najszybciej coś spektakularnego. W przeciwnym razie wilki pojawią się przed twoimi drzwiami, wyjąc w oczekiwaniu na obiad. Kapujesz, o co mi chodzi?

– Tłumaczysz w miarę jasno. I apetycznie.

– Nikt nie chce przerzucać się z kawioru na jedzenie dla psów. – Edna się roześmiała.

– Dzięki, Edna. Potrafisz przekonać.

– Tylko ostrzegam.

– To już słyszałem. A zatem co masz ciekawego?

– Podążanie tropem waszego pana Sullivana okazało się świetnym kształceniem się w konstruktywnej sztuce kłamstwa.

– Co przez to rozumiesz?

– Z czterdziestu, czy coś koło tego, zabójstw, o które został oskarżony, stwierdziłam, że jest winien około połowy z nich. Może nawet ciut mniej.

– Tylko dwadzieścia… – Usłyszał własne słowa i zdał sobie sprawę, jak głupio brzmiały. Tylko dwadzieścia. Jakby czyniło to z niego tylko w połowie tak nikczemnego jak ktoś, kto zabił czterdziestu ludzi.

– Zgadza się. Przynajmniej ta dwudziestka wydaje się przekonująca.

– A co z innymi?

– No cóż, są takie, których na pewno nie popełnił, ponieważ skazano za nie innych. Niektórzy nawet siedzą w celi śmierci. On jakby wplótł te historyjki między wydarzenia z własnego życia. Rozumiesz? Podobnie jak ze zbrodnią w Miccosukkee Reservation. Wtedy również powiedział ci, że zabił kobietę tuż za Tampa. Pamiętasz tę historię? Spotkał kobietę w barze, obiecał, że dobrze się zabawią, a skończyło się na morderstwie.

– Aha, pamiętam, że zbytnio się nie rozwlekał nad tą opowieścią. Skupił się na rozkoszy samego zabijania.

– Tak, to właśnie ten przypadek. Nie pomylił się tutaj w żadnym szczególe, ale jedna rzecz nie całkiem się zgadzała. Facet, który faktycznie popełnił to morderstwo, zabił jeszcze dwie inne kobiety w tej okolicy. Zajmuje celę oddaloną o jakieś dziesięć metrów od starego pokoiku Blaira Sullivana w celi śmierci. Po prostu wsadził tę historyjkę pomiędzy dwie inne. Dopiero gdy zaczęłam wszystko dokładnie sprawdzać, oświeciło mnie. Wiesz, co on zrobił? Przywłaszczył sobie zbrodnię tamtego faceta, a nie mamy żadnych wątpliwości, że tamten był zabójcą, i dodał do swojej kolekcji. Uczynił podobnie z kilkoma innymi morderstwami, za które siedzą faceci w celi śmierci. Coś na zasadzie przodującego zawodnika w drużynie futbolowej, który ma na swoim koncie wystarczającą liczbę punktów w wygranym meczu, lecz który zdobywa dodatkowe punkty, żeby przypieczętować swój doskonały rezultat. – Edna wybuchnęła śmiechem.

– Ale po co to wszystko?

Cowart wyczuł, jak wzruszyła ramionami po drugiej stronie telefonu.

– Kto wie? Może dlatego wszystkie gachy z FBI były tak cholernie zainteresowane, żeby pogadać z Sullym, zanim poszedł na krzesło.

– Ale…

– Pozwól, że ci przedstawię pewną teorię. Możesz ją nazwać postulatem McGee albo jeszcze przyjemniej i jeszcze bardziej naukowo. Zasięgnęłam trochę języka i zgadnij, co się okazało. Zawsze obarczano Tedda Bundy’ego winą za trzydzieści osiem morderstw. Może nawet więcej, ale to są dane, jakie my posiadamy. O tylu wspominał, zanim sam wysłał siebie do diabła. Moim zdaniem stary Sully chciał być trochę lepszy. Pośród rzeczy osobistych naszego Sully’ego znaleziono przynajmniej trzy książki na temat wyczynów Bundy’ego. Nieźle, co? Następnym najlepszym mordercą, jeśli możemy przyjąć taką terminologię, czekającym w celi śmierci jest ten Polak, Okrent z Landerdale. Pamiętasz go? Miał pewien problem z prostytutkami. Znaczy się, zabijał je. Oficjalnie ma ich na koncie jedynie jedenaście. Nieoficjalnie – około siedemnastu, osiemnastu. Siedział w tym samym skrzydle co Sully. Zaczynasz kapować, o co mi chodzi, Matty? Stary Sully zapragnął sławy. Nie tylko z powodu swoich uczynków, ale także i nie swoich. A zatem sobie pozwalał.