Выбрать главу

– On też wie – odparł po chwili, wskazując na Cowarta. Reporter westchnął ciężko.

– Niedaleko od miejsca gdzie znaleziono ciało – powiedział. Brown potwierdził skinieniem głowy.

– Widzisz coś? – spytała Shaeffer.

– Na razie nic.

Nasłuchiwali uważnie. Jakiś przestraszony ptak poderwał się z pobliskiego krzewu. Ledwo dosłyszalny szelest wśród poszycia lasu. Wąż, szukający schronienia pomyślał Cowart. Pomimo gorąca przez ciało reportera przeszedł zimny dreszcz. Powiew wiatru, który wydawał się niezwykle odległy, poruszył konarami drzew.

– Jest tam – powiedział Brown.

Wskazał w kierunku przecinki w gęstym lesie porastającym skraj grzęzawiska. Słońce oświetlało akurat niewielką, otwartą przestrzeń na ścieżce przed nimi. Otoczona labiryntem bujnej roślinności polanka nie miała więcej niż dziesięć kroków szerokości. Na przeciwległym krańcu, niczym plaster ciemności, ścieżka, którą podążali, wrzynała się między dwa drzewa.

– Musimy przebyć tę otwartą przestrzeń – powiedział spokojnie porucznik. – Stamtąd już niedaleko do wody, która ciągnie się aż do następnego okręgu. Ferguson nie ma wyboru. Musi iść dalej, lecz jest to ciężki i niegościnny teren. Gdy dostanie się na drugą stronę, zakładając, że po drodze się nie zgubi, nie zostanie ukąszony przez węża albo nie wpadnie w paszczę jakiegoś złośliwego aligatora, będzie zziębnięty i przemoczony, i prawdopodobnie będzie wiedział, że ja tam już na niego czekam. Sądzę, że wobec tego raczej zechce zawrócić, przedrzeć się obok nas i znaleźć łatwą i bezpieczną drogę ucieczki: wsiąść do swego wozu, przekroczyć granicę Alabamy, a wtedy sprawy obrócą się na jego korzyść.

– Jak tego dokona? – spytał Cowart.

– Poprowadzi nas za sobą. Spowoduje, że rozciągniemy się w długiej linii i wtedy uczyni pierwszy krok. – Brown przerwał na chwilę i dodał: – Dokładnie tak jak robi do tej pory.

– A ta polanka? – spytał Cowart. Mówił wolno ze zmęczenia.

– Dobre miejsce.

Shaeffer spojrzała uważnie przed siebie, po czym odezwała się posępnym, przepełnionym rezygnacją głosem:

– On chce nas zabić.

Żaden z nich nie miał zamiaru roztrząsać tego spostrzeżenia.

– Co robimy?

Brown wzruszył ramionami.

– Po prostu mu nie pozwolimy.

Cowart utkwił wzrok w niewielkim prześwicie w lesie i powiedział ze spokojem:

– Zawsze wszystko do tego zmierza, co? W końcu zawsze trzeba wkroczyć na otwartą przestrzeń.

Tanny Brown skinął głową, wstając ostrożnie. Spojrzał ponownie na polankę i pomyślał, że to dobre miejsce do walki. Sam by takie wybrał. Dookoła nie ma drogi ucieczki. Nie można uniknąć spotkania, czy podejść od tyłu. Musimy przez nią przejść. Nagle wydało mu się niesprawiedliwe, że skraj bagna zdawał się w konspiracji z Fergusonem, pomagając mu w ucieczce. Każda gałąź, każda przeszkoda zawadzała im, skrywając jednocześnie mordercę. Przeleciał szybko wzrokiem wzdłuż linii drzew, szukając jakiegoś znaku, koloru czy kształtu wyróżniającego się z otoczenia. Zrób jakiś ruch, powiedział sobie w duchu. Tylko jeden mały ruch, który będę mógł dojrzeć. Zaklął brzydko, wpatrując się w nieruchome gałęzie i krzaki.

Nie widział innego wyjścia jak ruszyć do przodu.

– Obserwujcie uważnie – wyszeptał.

Wyszedł na polankę z rewolwerem w ręku, nasłuchując uważnie, naprężony do granic wytrzymałości. Shaeffer szła za nim. Trzymała pistolet w obu rękach myśląc, czy to właśnie tutaj wszystko się skończy. Ogarnęło ją pragnienie zrobienia jeszcze jednej rzeczy przed śmiercią. Cowart wstał i podążył za nią. Zastanawiał się, czy pozostali są równie przerażeni jak on, lecz po chwili stwierdził, że to nieważne.

Otoczyła ich przerażająca cisza.

Tanny Brown miał wielką ochotę krzyczeć. Przemożne wrażenie, że idzie wprost w wycelowany w siebie rewolwer, powodowało nieprzyjemny ucisk w piersiach. Wydawało mu się, że nie może oddychać.

Cowart odczuwał jedynie gorąco i fatalne uczucie bezbronności. Poczuł się jak ślepiec.

Jednak właśnie on dostrzegł nieznaczne poruszenie, zanim ktokolwiek inny zdołał coś zauważyć. Ujrzał drżenie liści, kołyszące się, krzaki i wycelowaną w nich szarą lufę rewolweru.

– Uwaga! – krzyknął i padł na ziemię zaskoczony, ogarnięty falą przerażenia, która przetoczyła się po nim.

Tanny Brown rzucił się na ziemię w tym samym momencie. Przeturlał się, próbując przyjąć pozycję strzelecką, nie mając jednak pojęcia, w jakim kierunku ma strzelać.

Shaeffer nie padła od razu na ziemię. Krzycząc przeraźliwie, wystrzeliła na oślep ku niebu. Głęboki odgłos jej pistoletu został poparty trzema dźwięcznymi strzałami z rewolweru Fergusona.

Brown jęknął głucho, gdy kula uderzyła w ziemię tuż przy jego głowie, wyrzucając w górę fontannę mokrego poszycia. Cowart przywarł do mokrego podłoża.

Shaeffer krzyknęła ponownie, tym razem spięta potwornym bólem. Zakręciła się upadając na ziemię, jak ptak ze złamanym skrzydłem, chwytając się za zraniony łokieć. Cierpienie wyrwało z jej głosu wysokie tony.

Cowart przyciągnął ją do siebie, a Brown wstał mierząc uważnie w niewidoczny cel. Nacisnął delikatnie na spust, jednak nie zdecydował się na strzał. Usłyszał odgłos trzaskających gałązek i krzewów. Ferguson uciekał.

Cowart dostrzegł pistolet w bezwładnej dłoni młodej detektyw. Krew spływała pulsującym strumieniem, plamiąc wypolerowaną stal. Chwycił broń i wstał błyskawicznie, starając się zlokalizować odgłosy ucieczki Fergusona.

Nie zdawał sobie sprawy, że znalazł się na pewnej granicy.

Wystrzelił.

Szaleńczo, pozwalając, by hałas pistoletu przyćmił myśli o tym, co robi, naciskał na spust raz po raz, wysyłając pozostałe osiem kul w gąszcz drzew i zarośli.

Pociągał za spust, aż do momentu gdy opróżnił cały magazynek. Stał na środku polanki wsłuchując się w echa wystrzałów.

Ręka wraz z pistoletem opadła mu wzdłuż ciała, jakby wyczerpana. Przez chwilę cała trójka zdawała się zmrożona. Shaeffer przerwała ciszę wydając pełen boleści krzyk. Leżała u stóp reportera, który pochylił się czym prędzej. Jej głos otrzeźwił nieco Tanny’ego Browna, wprowadzając go ponownie w stan gotowości. Podszedł do dziewczyny i zbadał ranę. Ujrzał pogruchotaną białą kość wystającą przez delikatną skórę. Krew z rozszarpanych żył płynęła w rytmie pulsującego serca. Spojrzał na las, jakby tam właśnie chciał znaleźć poradę, po czym odwrócił się ponownie w stronę Shaeffer. Poruszał się najszybciej, jak potrafił; z własnej kurtki oderwał pasek materiału i wykorzystał go jako opaskę uciskową. Odłamał zieloną gałąź z pobliskiego drzewa i usztywnił nią rękę dziewczyny. Zacisnął przepaskę i zauważył, że strumień krwi zmniejsza się wyraźnie. Spojrzał na Cowarta, który wstał i ruszył na skraj polany, wpatrując się z napięciem w ciemny las.

Reporter wciąż zaciskał mocno palce na pistolecie.

Brown zauważył, jak Cowart pochyla się i wpatruje w prześwit między gałęziami, a następnie cofa się o krok, spoglądając uważnie na swoją rękę.

– Myślę, że go dostałem – powiedział reporter i obrócił się w kierunku Browna, wyciągając przed siebie otwartą dłoń.

Była umazana krwią.

Brown wyprostował się, kiwając głową.

– Zostań z nią – powiedział. Cowart zaprzeczył ruchem głowy.

– Nie. Idę z tobą.

Z piersi Shaeffer wydobył się głęboki jęk bólu.

– Zostań z nią – powtórzył Brown.

Cowart otworzył usta, lecz policjant uciął krótko:

– Teraz to należy do mnie.

Reporter zgrzytnął zębami. Emocje wzięły w nim górę. Pomyślał o wszystkim, co rozpętał, i stwierdził, że to nie może się dla niego tutaj skończyć.