Dom otoczony był żółtą policyjną taśmą. Detektyw prześlizgnął się pod nią. Cowart podążył za nim.
– Włazimy – rzekł Brown, wskazując tylne drzwi.
– Są zaplombowane.
– Pieprzę to. – Pojedynczym szarpnięciem otworzył drzwi, zrywając przy okazji żółtą taśmę.
Cowart zawahał się, ale wszedł za nim do środka.
W kuchni czuć jeszcze było zapach śmierci, który zmieszany z gorącem sprawiał wrażenie grobowej duchoty. Widoczne były ślady rutynowych czynności policji: proszek do ukazywania odcisków palców pokrywał stół i krzesła. Zapiski i strzałki wykonane kredą dotyczyły położenia zwłok. Plamy krwi, po pobraniu z nich próbek, pozostały na podłodze. Cowart obserwował Browna, gdy ten wprost chłonął i analizował każdy znak.
Tanny Brown był w trakcie przeglądania swojej wewnętrznej listy dotyczącej postępowania w sytuacjach takich jak ta. Oczami wyobraźni zobaczył najpierw zespół badawczy wytrwale pracujący w tym przesiąkniętym śmiercią miejscu. Ukląkł obok jednej z krwawych plam, która w kontraście z jasnym linoleum była prawie czarna. Wyciągnął rękę i potarł plamę, wyczuwając pod opuszką gładką, łamliwą konsystencję skrzepłej krwi. Podnosząc się wyobraził sobie dwoje starszych ludzi, zakneblowanych i związanych, czekających na śmierć. Zamyślił się przez chwilę. Ileż to razy siadywali na tych krzesłach, by zjeść razem śniadanie czy obiad, porozmawiać o Biblii albo wykonać inne najzwyklejsze pod słońcem czynności. To jest właśnie jedna z okropności zabójstwa: zwykły, monotonny świat, w którym żyje większość ludzi, nagle zamienia się w piekło. Miejsca, które uważają za bezpieczne, w jednej chwili stają się śmiercionośne. Ze wszystkich niebezpieczeństw, na jakie był narażony w czasie wojny, najbardziej nienawidził tych wywołanych przez miny, „Grube Kaśki”, „Urywacze Nóg”. Najgorsze były nie tyle szkody, jakie mogły wyrządzić, ile sposób, w jaki to robiły. Stawiałeś but na ziemi, robiłeś kolejny krok i już po tobie. Jeśli miałeś szczęście, traciłeś tylko stopę. Czy ludzie ci zdawali sobie sprawę, że mieszkają na polu minowym? – zastanawiał się. Odwrócił się do Cowarta. Pomyślał, że przynajmniej on to rozumie. Nawet ziemia potrafi być niebezpieczna.
Brown wyszedł z kuchni zostawiając Cowarta na miejscu zbrodni.
Idąc szybko przez domek, w myślach dokonywał inwentaryzacji istnień, które się tu niedawno dokonały. Miał przed oczami Calhouna, czepiającego się kurczowo Jezusa, czekającego na wezwanie od Śmierci. Myśleli pewnie, że dane im będzie spokojnie i godnie przejść przez starość, gdy tymczasem rzeczywistość okazała się całkiem inna. Zatrzymał się u drzwi małej szafki w sypialni, podziwiając rzędy ustawionych pod linijkę butów i pantofli, jak pułk na defiladzie. Jego ojciec robił to samo; starsi ludzie lubią mieć u siebie porządek. Sterta robótek na drutach, kłębki przędzy, w koszu stojącym w rogu zgromadzono kolekcję długich srebrnych drutów. To go zaintrygowało: Co robiła tymi drutami? Sweter? Dziwne. Dostrzegł parę małych gipsowych figurek na biurku, dwie muchołówki z szeroko otwartymi dziobami, jakby śpiewały. Wy widziałyście, w myślach przemówił do ptaków. Kto tu był? Pokręcił głową ze śmiechu nad tym wszystkim. Jego oczy nie przestawały lustrować pokoju. Raczej mało wygodnego, jak zauważył. Kto was zabił? – zapytał sam siebie. Wrócił do kuchni, gdzie zastał Cowarta gapiącego się na zakrwawioną podłogę. Usłyszawszy Browna odwrócił się.
– Dowiedziałeś się czegoś? – zapytał Cowart. – Tak.
– Czego? – Cowart był zaintrygowany.
– Dowiedziałem się, że chciałbym kiedyś umrzeć w atmosferze prywatności, żeby żadni faceci nie łazili mi po domu i nie wściubiali nosa w moje sprawy – odrzekł Tanny Brown.
Cowart spojrzał na kredowy napis na podłodze. Głosił on: Nocne ubrania.
– Co to jest? – spytał Brown.
– Kobieta była naga. Jej rzeczy zostały starannie złożone, tak jakby miała za chwilę schować je do szafy, a nie zostać zamordowana.
Brown wyprostował się nagle.
– Starannie złożone?
Cowart przytaknął.
Policjant spojrzał na dziennikarza.
– Pamiętasz miejsce, gdzie znaleźliśmy Joanie Shriver?
– Tak.
Cowart przypomniał sobie polanę na obrzeżach bagien. Zdawał sobie sprawę, że zostało mu zadane pytanie, ale nie bardzo wiedział, o co w nim chodzi. W wyobraźni chodził po polanie; odtwarzał sobie w pamięci plamę krwi w miejscu, gdzie dziewczynka została zamordowana, promienie słońca przedzierające się przez sklepienie drzew i gęstwinę krzewów. Zbliżył się do skraju czarnej, nieruchomej powierzchni bagna i zapatrzył się w dół na splątane korzenie, gdzie zostało zatopione ciało Joanie Shriver. Potem powrócił do chwili wydobywania ciała Joanie na brzeg. Na koniec przywołał obraz tego, co znaleźli obok miejsca zbrodni: jej ubranie.
Starannie złożone.
Ten szczegół zajął znaczące miejsce w jego relacji stamtąd, czyniąc ją bardziej realną i autentyczną dla czytelnika gazety. Znaczyło to tyle, że morderca dziewczynki miał dziwne upodobanie do schludności, co czyniło go jeszcze bardziej przerażającym i jednocześnie bardziej realnym.
Zwrócił się do detektywa.
– To nam coś mówi.
Brown, przepełniony nagłą wściekłością, pozwolił jej w sobie nieco poszaleć, zanim ją stłumił.
– Możliwe – zdobył się na odpowiedź. – Chciałbym, żeby to nam coś powiedziało.
Cowart wskazał dom.
– Czy jest jeszcze coś, co sugerowałoby, że…
– Nie. Nie ma nic. Może tylko coś, co mówiłoby, kto został zabity, ale nie kto dokonał tych zabójstw. Poza tym małym szczegółem.
Zanim dokończył, spojrzał na Cowarta.
– Ale ty pewnie nadal chcesz to traktować jako zbieg okoliczności.
Dał krok nad plamami krwi na podłodze i bez oglądania się za siebie wskazał głową drzwi prowadzące na zewnątrz. Wiedział, że słońce oświetlające świat zewnętrzny w jego przypadku niczego nie rozjaśnia.
W milczeniu powrócili do samochodu.
– Masz fachowe zdanie na ten temat? – zapytał Cowart. – Tak.
– Chciałbyś się nim podzielić? Policjant zawahał się przez chwilę.
– Wiesz, Cowart, pojawiasz się w miejscach różnych zbrodni i zawsze możesz wyczuć te wszystkie emocje, jakie tam jeszcze są; tak jak w tym pokoju. Złość, nienawiść, panika, strach, cokolwiek. Wszystkie wiszą w powietrzu jak zapachy. Ale tam, co było tam? Po prostu ktoś wykonujący swoją robotę, tak jak ty czy ja, czy ten listonosz, z którym znalazłeś ciała. Ktokolwiek dostał się tam do środka i zabił tych starych ludzi, znał się na pewno na jednym. Na zabijaniu. Nie był przestraszony. Nie był też chciwy. Jedno miał tylko na uwadze. I właśnie to się wydarzyło, nie sądzisz?
Cowart przytaknął.
Brown podszedł do samochodu od strony kierowcy i otworzył drzwi. Zanim jednak usiadł za kierownicą, spojrzał ponad dachem wozu na Cowarta.
– Czy widziałem w środku coś, co by mi powiedziało, że to Ferguson popełnił tę zbrodnię? – Potrząsnął przecząco głową. -… Tylko ktokolwiek to zrobił, miał czas na staranne złożenie ubrania i wydawał się za pan brat z nożem. A ja znam jednego gościa, który lubi noże.
Wyjechali z Górnego Keys, pozostawiając za sobą okręg Monroe, wjeżdżając z powrotem do Dade, co dało Cowartowi poczucie wchodzenia na znajomy grunt. Minęli wielki znak kierujący turystów do Shark Valley i Parku Narodowego Everglades, cały czas zdążając do Miami, gdy w końcu Brown zaproponował, żeby zatrzymali się i coś zjedli. Zignorował jednak kilka mijanych barów szybkiej obsługi, aż dotarli w rejon Perrine Homestead. Zjechał wtedy z autostrady i skierował się w stronę grupy skromnych uliczek z licznymi wybojami. Cowart przyglądał się mijanym domom: małym, sześciennym, jednostajnie szarym pudełkom mieszkalnym z zazdrostkami w oknach, sprawiających przez to wrażenie pociętych brzytwą. Płaskie dachy, pokryte czerwoną dachówką, przystrojone były wielkimi antenami telewizyjnymi. Wszystkie frontowe trawniki pokrył smugami brązowy pył; tylko gdzieniegdzie ukazywała się naturalna zieleń trawy. Przed kilkunastoma domami stały na wpół rozebrane samochody, a mnóstwo ich części porozrzucanych było za drucianymi siatkami. Te parę bawiących się dzieci, które dostrzegł, było czarnych.