Выбрать главу

– Teraz – powiedziała do rybaka – doprowadź go.

Mężczyzna ściągnął wędkę, uśmiechając się szeroko, gdy poczuł ciężar na drugim końcu linki. Nadal zahaczony nitkopłetw wystrzelił nagle nad wodę. Szok i zaskoczenie, spowodowane nagłym i już niespodziewanym bólem wbijającego się ponownie haczyka, zmusiły go do jeszcze jednego, wspaniałego zrywu. Przepłynął jak strzała w powietrzu, rozpryskując czarne strumienie wody. Wiedziała jednak, że to ostatni wysiłek ryby; nerwowe drgnięcia wspaniałego tułowia zwiastowały rychłą porażkę. Jeszcze dziesięć minut i mieli nitkopłetwa tuż przy prawej burcie. Wyciągnęła go ostrożnie z wody. Po niezliczonych błyskach aparatów fotograficznych oddano rybę wodom kanału. Andrea wychyliła się przez burtę, delikatnym masażem przywracając ją do życia, trzymając w obu dłoniach imponujących rozmiarów cielsko. Zanim jednak zwróciła jej wolność, złapała jedną z połyskujących łusek wielkości srebrnej półdolarówki i oderwała ją. Włożyła łuskę do kieszeni koszuli, patrząc, jak ogromny kształt oddala się powoli, przecinając ogonem ciepłą wodę. Mądra ryba. Mocna ryba. Ale ja byłam mądrzejsza i to mnie wzmocniło. Przywołała raz jeszcze obraz Fergusona. Już raz złapany, pomyślała. Samolot zabuczał i podskoczył, zatrzymując się. Zabrała swoje rzeczy i skierowała się w stronę wyjścia.

Kapitan z komendy policji w Newark przydzielił Andrei Shaeffer dwóch umundurowanych policjantów, którzy mieli jej towarzyszyć do mieszkania Fergusona. Po krótkim przedstawieniu się i kilku zdawkowych zdaniach powieźli ją przez miasto pod adres, który podała.

Patrzyła w milczeniu na ulice, przywodzące na myśl przedsionek piekła. Mijane domy nie różniły się niczym; przybrudzona cegła i beton, upstrzone gęsto sadzą i beznadziejnością. Nawet słońce, przedostające się między domami, wydawało się szare. Po obu stronach trwała nie kończąca się procesja małych firm, sklepów z używaną odzieżą, barów z tanim winem, lombardów, sklepów z gospodarstwem domowym i wystaw z meblami do wynajęcia, a wszystkie przyklejone do zaśmieconego chodnika, jakby ostatkiem sił walczące, by nie spaść na ulicę. W każdym oknie widniały grube czarne kraty – konieczność codzienności w mieście. Na każdym rogu wyrastała inna grupka rozleniwionych mężczyzn, nastoletnich członków gangów, krzykliwych prostytutek. Nawet bary szybkiej obsługi, mimo zobowiązującej do porządku i czystości znanej nazwy, wydawały się zszarzałe i podniszczone, odbiegając zdecydowanie od ich śródmiejskich odpowiedników. Miasto wyglądało jak stary bokser, uczestniczący resztką sił w kolejnej rundzie jednej ze swych ostatnich walk, chwiejący się, lecz nadal trzymający się na nogach, gdyż wiek, głupota, czy wreszcie upór nie pozwalają mu upaść.

– Mówiła pani, że ten koleś się uczy? Nie ma mowy. Nie tutaj – stwierdził autorytatywnie jeden z policjantów, małomówny Murzyn z siwizną na skroniach.

– Tak mi powiedział jego adwokat – odparła.

– Tutaj jest tylko jedna szkoła. Uczą tam, jak zostać panienką, alfonsem, jak sprzedawać narkotyki i ćpać. Nie wiem, jak można by nazwać tę szkołę.

– No, nie przesadzaj – wtrącił się młodszy, blondyn z opadającymi na usta wąsami – nie jest to tak do końca prawda. Mieszka tu sporo całkiem porządnych ludzi.

– Tak – przerwał starszy – którzy muszą się chować za stalowymi kratami.

– Niech pani na niego nie zważa – powiedział blondyn. – Wypalił się. Nie wspomniał o tym, że sam tutaj zaczynał i przepracował parę lat, chodząc jednocześnie na studia wieczorowe. Więc nie jest to niemożliwe. Może pani człowiek dojeżdża codziennie do Nowego Brunszwiku, bo studiuje na Uniwersytecie Rutgersa. Albo wieczorowo w St. Pete’s.

– Ale to nie ma żadnego sensu. Po co by ktoś miał mieszkać w takiej zawszonej dziurze, jeżeli nie musi? – gorączkował się starszy policjant. – Jedynym powodem, żeby mieszkać tutaj, jest brak szansy na przeniesienie się gdzieś indziej.

– Mogę wymyślić jeszcze inny powód – oznajmił młodszy.

– Jaki? – spytała Shaeffer.

Policjant zakreślił szeroki łuk ręką.

– Jeśli ktoś chciałby się ukryć. Zniknąć na jakiś czas. Najlepsze miejsce na świecie. – Wskazał opuszczony budynek, okręcił się na siedzeniu i popatrzył wprost na nią. – Części tych miast są jak dżungla albo bagno. Przejeżdżamy koło takiego budynku, proszę spojrzeć, niedawno się spalił albo został opuszczony z jakiegoś innego powodu, zresztą to nie ma znaczenia. Nikt tak naprawdę nie wie, co dzieje się w środku. Ludzie mieszkają tam bez wody, bez elektryczności. Spotykają się gangi, przechowują broń. Cholera, w takim budynku ktoś mógłby ukryć sto trupów i nikt by ich nie znalazł. Nawet by nikt nie wiedział, że tam są. – Zawiesił głos na moment. – Idealne miejsce, żeby się zgubić. Komu by się chciało tutaj kogoś szukać, nawet jeśli naprawdę by mu zależało? – spytał.

– Zdaje się, że mnie – odpowiedziała cicho.

– Do czego on pani potrzebny? – spytał kierowca.

– Może mieć jakieś informacje dotyczące podwójnego morderstwa, nad którym pracuję.

– Myśli pani, że może nam wyciąć jakiś kawał? Może powinniśmy jeszcze kogoś wezwać? Coś wspólnego z narkotykami?

– Nie. Bardziej morderstwo na zlecenie.

– Jest pani pewna? Bo nie chciałbym wylądować oko w oko z jakimś maślanookim typkiem, co to ma w jednej łapie giwerę, a w drugiej kilo dynamitu.

– Nie, tak nie będzie.

– To podejrzany?

Zawahała się. Kim on właściwie był?

– Niezupełnie. Po prostu musimy z nim pogadać. Jeszcze nie wiadomo, co z tego wyniknie.

– Dobra. Wierzymy pani na słowo – stwierdził młodszy. – Ale nie podoba mi się to. A co w ogóle macie na niego?

– Niewiele.

– Więc ma pani nadzieję, że powie coś, o co się będzie można zaczepić, tak?

– Mniej więcej.

– Zarzucanie wędki, co?

Rozbawiła ją ironia stwierdzenia.

– Tak.

Dostrzegła, jak blondyn rzuca szybkie spojrzenie swemu partnerowi. Policjanci jechali dalej w ciszy. Minęli grupkę mężczyzn podpierających ścianę sklepu spożywczego. Widziała wyraźnie, jak oczy mieszkańców tego miasta w mieście podążają za nimi. Nie mają cienia wątpliwości, kim jesteśmy, pomyślała. Rozszyfrowali nas w ułamku sekundy. Starała się skoncentrować na mijanych twarzach, ale zlewały się z tłem.

– To tam – odezwał się policjant zza kierownicy. – W połowie ulicy.

Skierował samochód w wolne miejsce pomiędzy czteroletnim wiśniowym cadillakiem, z wydętymi białymi oponami i nową welurową tapicerką, a starym gruchotem, pozbawionym czegokolwiek, co przedstawiałoby jakąś wartość. Mały chłopiec siedział na krawężniku przy drzwiach cadillaca.

– Jesteśmy w domu – powiedział młodszy. – Jak pani to rozegra, detektywie?

– Miło i na luzie – odparła. – Najpierw pogadam z dozorcą, jeżeli w ogóle kogoś takiego znajdę. Może z sąsiadem. A potem zapukam do niego.

Starszy policjant wzruszył ramionami.

– Dobra. Będziemy o krok za panią. Ale kiedy znajdzie się pani w środku, będzie pani zdana na siebie.

Budynek zbudowany był z wysłużonej czerwonej cegły, wysoki na sześć pięter. Shaeffer zaczęła iść w jego stronę, potem jednak zawróciła, kierując się do chłopca. Spod podartych spodni od dresu wystawały błyszczące bielą, wysokie buty koszykarskie dobrej firmy.