Выбрать главу

– Jak leci? – spytała. Chłopiec wzruszył ramionami.

– W porządku.

– Co porabiasz? Chłopiec wskazał samochód.

– Pilnuję kółek. Wy z policji?

– Jakbyś zgadł.

– Ale nie stąd.

– Nie. Znasz kogoś o nazwisku Robert Earl Ferguson?

– Facet z Florydy. Jego szukacie?

– Tak. Jest w środku?

– Nie wiem. Nikt go za często nie ogląda.

– Czemu nie?

Chłopiec odwrócił się plecami.

– Pewnie coś działa.

Shaeffer skinęła głową i weszła po kilku schodach do wejścia, mając za sobą dwóch policjantów. Przyjrzała się skrzynkom pocztowym. Na jednej znalazła wydrapane nazwisko Fergusona. Spisała nazwiska kilku sąsiadów, zanotowując też jedno, opatrzone skrótem „Doz.” Zadzwoniła domofonem. Nie było żadnej odpowiedzi.

– Zepsuty – powiedział starszy policjant.

– Jak wszystko tutaj – dodał młodszy.

Wyciągnęła rękę i popchnęła drzwi. Otworzyły się, nie stawiając najmniejszego oporu. Przez chwilę poczuła lekkie zawstydzenie.

– Domyślam się, że na Florydzie takie rzeczy jak zamki i dzwonki jeszcze nadal działają – skomentował starszy.

Wewnątrz dom przywodził na myśl jaskinię. Korytarze były wąskie, straszące zapachem gnijących śmieci i moczu. Młodszy policjant musiał zauważyć odrazę na jej twarzy, bo powiedział:

– Hej, tutaj i tak jest sto razy lepiej niż gdzie indziej. – Wskazał gestem mroczne zakamarki. – Nie widać żadnych pijaków mieszkających na korytarzu, prawda? A to już duży plus.

Odnalazła szybko mieszkanie dozorcy, gnieżdżące się pod schodami. Zapukała ostro trzy razy i po chwili z wnętrza dały się słyszeć stłumione stuki. A w chwilę potem głos:

– Czego chcą?

Podniosła swą odznakę na wysokość wizjera.

– Policja, proszę pana – oznajmiła.

Przez chwilę słychać było stłumiony odgłos otwieranych zamków. Wreszcie drzwi uchyliły się, odsłaniając chudego czarnego mężczyznę w średnim wieku, w ubraniu roboczym, za to bez butów.

– Pan Washington? Pan jest dozorcą? Przytaknął.

– Czego chcecie? – powtórzył.

– Chcę wejść do środka – powiedziała szorstko. Otworzył drzwi na całą szerokość, wpuszczając ich.

– Ja nic nie zrobiłem.

Shaeffer rzuciła okiem na wysłużone meble i naddartą wykładzinę, a następnie odwróciła się do dozorcy i zapytała:

– Robert Earl Ferguson. Jest na górze? Wzruszył ramionami.

– Zdaje się. Tak myślę. Nie pilnuję, kto wchodzi, kto wychodzi. – A kto pilnuje?

– Moja żona – rzekł, wskazując palcem. Kobieta postąpiła z wysiłkiem do przodu, opierając się całym ciężarem na zaimprowizowanym balkoniku. Oddychała szybkimi, urywanymi haustami, którym towarzyszyły chrapliwe poświstywania.

– Nie ruszam się prawie. Całe dnie siedzę sobie, o tu – wskazała frontowe okno. – Patrzę, co tam na świecie, zanim się z nim pożegnam. Na drutach robię, takie tam. Ale chociaż wiem, kiedy kto idzie, a kiedy zachodzi.

– A Ferguson ma jakiś stały plan?

Skinęła głową. Shaeffer wyjęła notes i coś zapisała.

– A gdzie on tak chadza?

– No, nie wiem nic na pewno, ale jak idzie, ma ze sobą w torbie te uczone książki. A torba zwykła, taka na plecy. Zarzuca ją sobie i wygląda, jakby szedł na wojnę albo i na wycieczkę. Wychodzi popołudniami. Nie widzę, żeby wracał przed nocą, dopiero późno. Zdarza się, wychodzi z małą walizką. Wtedy potrafi go nie być i z parę dni. Chyba gdzieś wyjeżdża.

– A pani w nocy jeszcze patrzy? Późno, kiedy wraca?

– I tak za dobrze nie śpię. Za dobrze nie chodzę. Za dobrze nie oddycham. Niczego nie robię za dobrze.

Andrea poczuła nagły dreszcz podniecenia.

– A jak z pani pamięcią? – spytała.

– Nie, pamięć mi jeszcze nie kuleje, jeśli o to pani chodzi. Pamięć w porządku. A co by pani chciała wiedzieć?

– Tydzień do dziesięciu dni temu. Czy Ferguson wyjeżdżał z miasta? Widziała go pani z walizką? Nie było go może z dzień czy dwa? Stało się coś dziwnego, innego niż zwykle?

Kobieta zamyśliła się. Shaeffer widziała, jak próbuje posortować wszystkie przyjścia i wyjścia, które zauważyła. Oczy kobiety zwęziły się, a potem nagle rozszerzyły, jakby jakiś obraz czy wspomnienie przemknęły jej przez umysł. Otworzyła już usta, by coś powiedzieć, jednocześnie jedną ręką puszczając balkonik. Zanim jednak jakieś słowa mogły paść z jej ust, zawahała się, jakby inna myśl wyprzedziła tę pierwszą. Wreszcie potrząsnęła głową.

– Myślę, że nie. Ale jeszcze się nad tym zastanowię. Nie mogę być ze wszystkim pewna, dokąd się nad tym dobrze nie namyślę. Wie pani, jak to jest.

Shaeffer patrzyła na widoczny niepokój kobiety. Przypomniała sobie coś, pomyślała. Tylko nie chce powiedzieć.

– Niech się pani dobrze zastanowi.

– Tak zrobię – odparła kobieta ze znużeniem. – Może mi się coś niecoś przypomni, jak trochę się nad tym pogłowię. Tydzień, dziesięć dni temu, tak pani mówiła?

– Tak.

– Pomyślę.

– Dobrze. Pani tak zrobi. Jest ktoś jeszcze, kto mógłby wiedzieć?

– Nie. On sam siedzi, nie trzyma z nikim. Wychodzi popołudniami. Wraca w nocy. Wcześniej. Później. Ten chłopiec nigdy nie robi hałasu, nie rozrabia, nawet narzeczonej nie ma. Po co pani to wszystko wiedzieć? Czy on ma jakiś kłopot z policją?

– Wie pani coś o tym, co on robił przez ostatnie kilka lat? Jeszcze na Florydzie? Pan Washington wmieszał się do rozmowy:

– Słyszeliśmy, że jakiś czas siedział. Ale nic poza tym.

– Pobyt w pudle nie jest tutaj niczym nadzwyczajnym, proszę pani. Chyba nie ma tu takiego, co by nie siedział – włączyła się jego żona. Spojrzała na męża. – A Bóg świadkiem, że ci, co jeszcze nie siedzieli, niezadługo pójdą siedzieć. Tak to już tutaj jest, proszę pani.

– A jak u niego z płaceniem czynszu? – spytała Shaeffer.

– Zawsze gotówką. Pierwszego dnia miesiąca. Bez problemu.

Zanotowała to.

– Ale nie płaci dużo. Nie mamy tutaj luksusów, jeśli pani jeszcze nie zauważyła.

– Widział go kto kiedy z nożem? Dużym, takim jak na polowania? Albo może u niego w mieszkaniu?

– Nie, proszę pani.

– A pistolet?

– Nie, nie myślę. Ale myślę, że miejscowe ludzie mają jakiś gdzieś schowany, każdy jeden, to czemu by i on…

– Czy coś w ogóle utkwiło państwu w pamięci na jego temat? Coś dziwnego?

– No, nie jest tu na przykład specjalnie normalne spędzać czas nad tymi książkami. – Pan Washington uśmiechnął się niepewnie.

Shaeffer skinęła głową. Podała Washingtonom swoje wizytówki, po jednej dla każdego. W rogu widniał wyraźny emblemat biura szeryfa z okręgu Monroe.

– Coś się państwu przypomni, to dzwońcie. Na mój koszt. Będę pod tym numerem przez następne kilka dni. – Zapisała numer centrali hotelu w pobliżu lotniska, gdzie zostawiła torbę.

Oboje patrzyli posłusznie na wizytówki, gdy wychodziła na korytarz. Już na zewnątrz starszy policjant zapytał:

– Dowiedziała się pani czegoś nowego? Bo mnie nie wydało się to specjalnie ekscytujące. No, może oprócz tego, jak stara kłamała, kiedy mówiła, że nie pamięta, co się działo tydzień temu.

– Zdecydowanie coś sobie przypomniała – dodał młodszy.

– Wy też to zauważyliście?

– Trudno było nie zauważyć. Ale i tak za cholerę nie wiem, co to może znaczyć. Pewnie nie za wiele. A pani co na to?

– Dojdziemy i do tego – odparła. – A teraz czas zobaczyć, czy nasz człowiek jest w domu.

Rozdział osiemnasty

WIZYTA