Ponieważ mnie olśniło. Zrozumiałam dlaczego Lissa tak się stroiła i gniazdko miłości zostało udekorowane jak wystawa Yankee Candles. To było to. Ten moment. Po miesiącu spotkań, mieli zamiar uprawiać seks. Wiedziałam, że Lissa już to robiła z poprzednim chłopakiem. Nie znałam przeszłości Christiana, ale szczerze wątpiłam, by wiele dziewczyn padło ofiarą jego irytującego uroku.
Ale w uczuciach Lissy nic z tego się nie liczyło. Nie w tym momencie. W tym momencie byli tylko oni i to co do siebie wzajemnie czuli. I w życiu wypełnionym zmartwieniami bardziej, niż to powinno być u kogokolwiek w jej wieku, Lissa była całkowicie pewna tego, co teraz robiła. Tego właśnie chciała. Na to z nim czekała bardzo długo.
I ja nie miałam żadnego prawa, by temu świadkować.
Z kogo ja żartowałam? Nie chciałam temu świadkować. Nie czerpałam żadnej przyjemności z oglądania ludzi, którzy to robili. I byłam pewna jak cholera, że nie chcę doświadczać seksu z Christianem. To byłoby jak wirtualna utrata dziewictwa.
Ale Jezu Chryste, Lissa nie pomagała mi w wydostaniu się z jej głowy. Nie miała pragnienia by odłączyć się od swoich uczuć i emocji, więc im bardziej rosły, tym mocniej mnie trzymały. Próbując się wobec niej zdystansować, skupiłam całą energię na powrocie do siebie, koncentrując się tak mocno, jak to było możliwe.
Znikło więcej ciuchów…
No dalej, dalej, powiedziałam sobie ostro.
Pojawił się kondom… ajajaj.
Jesteś sobą, Rose. Wracaj do swojej głowy.
Ich członki splotły się, ciała poruszały w jednym rytmie…
Sukin…
Wydarłam się z niej i wróciłam do siebie. Z powrotem znalazłam się w swoim pokoju, ale straciłam zainteresowanie dalszym pakowaniem plecaka. Mój cały świat uległ skrzywieniu. Czułam się obca i naruszona. Prawie nie pewna, czy byłam Rose, czy Lissą. I czułam znów ten uraz wobec Christiana. Z pewnością nie chciałam uprawiać seksu wraz z Lissą, ale był w moim wnętrzu ten sam skurcz, to frustrujące uczucie, że już nie byłam dla niej w centrum świata.
Zostawiając mój plecak nietknięty, ruszyłam prosto do łóżka, owijając się ramionami, zwijając w kulkę i próbując zdusić ból w klatce piersiowej.
Zasnęłam całkiem szybko i w rezultacie wcześniej się obudziłam. Zazwyczaj potrzeba było siły, by wyrwać mnie z łóżka na trening z Dymitrem, ale dzisiaj pokazałam się na sali o tyle wcześnie, że go prześcignęłam. Kiedy czekałam, ujrzałam Masona idącego na skróty do jednego z budynków mieszczących klasy.
– Łooł! – zawołałam. – Od kiedy tak wcześnie wstajesz?
– Od kiedy muszę poprawić test z matmy. – powiedział, podchodząc bliżej. Obdarzył mnie tym swoim figlarnym uśmiechem. – Chociaż myślę, że może warto będzie się urwać, jeśli miałbym się z tobą gdzieś wybrać.
Zaśmiałam się, przypominając sobie rozmowę z Lissą. Tak, z pewnością były gorsze rzeczy, jakie mogłam zrobić, od flirtowania i zaczęcia czegoś z Masonem.
– Nie. Mógłbyś wpaść w kłopoty, potem nie miałabym prawdziwego wyzwania na stoku narciarskim.
Przewrócił oczami, wciąż się uśmiechając.
– To dla mnie nie ma żadnego prawdziwego wyzwania, pamiętasz?
– Jesteś gotowy się założyć? Czy nadal zbytnio się boisz?
– Uważaj – ostrzegł – albo oddam twój świąteczny prezent.
– Masz dla mnie prezent? – nie spodziewałam się tego.
– Ta. Ale jeśli dalej będziesz pyskować, to mogę zechcieć oddać go komu innemu.
– Na przykład Meredith? – zakpiłam.
– Ona nie jest nawet w twojej lidze i ty o tym wiesz.
– Nawet z podbitym okiem? – spytałam, krzywiąc się.
– Nawet z dwoma.
Spojrzenie jakim mnie obdarzył zaraz potem nie było złośliwe ani specjalnie sugestywne. Było po prostu miłe. Miłe, przyjazne i pełne zainteresowania. Jakby mu naprawdę zależało. Po ostatnim stresie jaki przechodziłam, stwierdziłam, że lubię, gdy ktoś się o mnie troszczy. I razem z zaniedbaniem, jakiego doznawałam ze strony Lissy, zdałam sobie sprawę, że w pewien sposób lubiłam mieć kogoś, kto skupiałby na mnie tak wiele uwagi.
– Co robisz w święta? – zapytałam.
Wzruszył ramionami.
– Nic. Moja mama prawie by przyjechała, ale musiała to odwołać w ostatniej chwili… wiesz, z wszystkim co się działo.
Mama Masona nie była strażnikiem. Jako Dampir wybrała życie w domowym zaciszu i wychowywanie dzieci. Wiedziałam, że w rezultacie widywał się z nią całkiem sporo. Ale o ironio, pomyślałam, moja mama właściwie była tutaj, ale praktycznie rzecz biorąc, równie dobrze mogłaby być gdzie indziej.
– Dołącz do mnie. – powiedziałam impulsywnie. – Przyjdzie też Lissa, Christian i jego ciocia. Będzie fajnie.
– Naprawdę?
– Bardzo fajnie.
– Nie o to właściwie pytałem.
Wyszczerzyłam zęby.
– Wiem. Po prostu przyjdź, dobra?
Omiótł mnie jednym z eleganckich ukłonów, które tak lubił.
– Oczywiście.
Mason odszedł dokładnie w momencie, gdy Dymitr zjawił się na nasz trening. Rozmawianie z Masonem wprawiło mnie w podekscytowany i wesoły nastrój; rozmawiając z nim kompletnie nie myślałam o swojej twarzy. Ale przy Dymitrze momentalnie poczułam się skrępowana. Nie chciałam być przy nim ani trochę dalsza od perfekcji i kiedy weszliśmy do środka, zeszłam nieco na bok, obracając twarz, by nie mógł widzieć jej w całości. To zmartwienie popsuło mi humor i kiedy już ostatecznie padł, ponownie przytłoczyły mnie wszystkie przygnębiające sprawy.
Wróciliśmy do sali treningowej z manekinami i Dymitr zapowiedział z góry, że chce, bym przećwiczyła manewr sprzed dwóch dni. Szczęśliwa, że nie zamierzał inicjować walki, wyznaczyłam sobie z płonącym zapałem misję, by pokazać manekinom szczegółowo co by się stało, gdyby zadarły z Rose Hathaway. Wiedziałam, że mój szał walki podsycany był czym innym, niż tylko pragnieniem uzyskania dobrych efektów. Moje uczucia wymknęły się spod kontroli tego ranka, były odsłonięte i intensywne po walce z matką oraz asyście przy Lissie i Christianie zeszłej nocy. Dymitr siedział wyprostowany i obserwował mnie, od czasu do czasu krytykując moją technikę albo sugerując nową taktykę.
– Włosy ci przeszkadzają. – powiedział w pewnym momencie. – Nie tylko ograniczasz swój zasięg wzroku, ale i narażasz się na ryzyko, że wróg cię za nie chwyci.
– Jeśli będę rzeczywiście walczyć, to je zepnę. – burknęłam, wpychając kołek zgrabniutko między manekinowe „żebra”. Nie wiedziałam z czego zrobiono te sztuczne kości, ale były kurewsko trudne do obejścia. Pomyślałam znów o swojej mamie i dodałam do dźgnięcia trochę ekstra siły. – Po prostu noszę je dzisiaj rozpuszczone, to wszystko.
– Rose – powiedział ostrzegawczo. Ignorując go, pchnęłam raz jeszcze. Gdy przemówił następnym razem, jego głos był dużo ostrzejszy. – Rose. Stop.
Cofnęłam się od manekina, zaskoczona własną zadyszką. Nie zdawałam sobie sprawy, że pracowałam tak ciężko. Moje plecy uderzyły o ścianę. Nie mając drogi ucieczki, spoglądałam jak najdalej od niego, wbijając wzrok w podłogę.