Выбрать главу

– Spójrz na mnie – rozkazał.

– Dymitr…

– Spójrz na mnie.

Bez względu na naszą niedaleką przeszłość, wciąż był moim instruktorem. Nie mogłam odmówić wykonania rozkazu. Powoli, niechętnie obróciłam się w jego stronę, nadal pochylając głowę nieco w dół, by moje włosy opadały, przykrywając obie strony twarzy. Wstając z krzesła, podszedł do mnie i stanął naprzeciwko.

Unikałam kontaktu wzrokowego, ale ujrzałam jego wyciągniętą, by odgarnąć moje włosy, rękę. Nagle zastygła. Jak i mój oddech. Nasze krótko-żyjące wzajemne przyciąganie wypełnione było pytaniami i zastrzeżeniami, ale jedno wiedziałam na pewno: Dymitr kochał moje włosy. Może wciąż je kochał. Muszę przyznać, że były świetne. Długie, jedwabiste i ciemne.

Zwykł znajdywać wymówki, by tylko je dotknąć i doradzał mi, bym ich nie ścinała jak to robiły kobiety strażniczki.

Jego dłoń zatrzymała się tam i świat stanął w miejscu, kiedy czekałam na jego kolejny ruch. Po czasie, który wydawał mi się wiecznością, pozwolił dłoni stopniowo opaść do swojego boku. Obmyło mnie palące rozczarowanie, ale w tym samym czasie czegoś się dowiedziałam. Wahał się. Bał się mnie dotknąć, co może – tylko może – oznaczało, że wciąż tego chciał. Musiał się powstrzymywać.

Powoli odchyliłam głowę tak, że nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Większość włosów ześliznęła się z mojej twarzy – ale nie wszystkie. Jego ręka drgnęła ponownie i znów miałam nadzieję, że wysunie ją naprzód. Tkwiła jednak w miejscu. Moja ekscytacja uległa przytłumieniu.

– Czy to boli? – zapytał. Obmył mnie zapach znajomej wody po goleniu, zmieszany z jego słodyczą. Boże, błagałam by mnie dotknął.

– Nie – skłamałam.

– Nie wygląda tak źle. – pocieszył mnie. – Wyleczy się.

– Nienawidzę jej. – powiedziałam, zaskoczona ilością jadu jaką wsączyłam w te trzy słowa. Nawet kiedy niespodziewanie poniosły mnie uczucia i pragnęłam Dymitra, wciąż nie mogłam porzucić urazy jaką żywiłam do swojej matki.

– Nie, nie jest tak. – zaprzeczył delikatnie.

– Jest tak.

– Nie masz czasu na nienawiść wobec kogokolwiek. – doradził, jeszcze miłym głosem. – Nie w naszej profesji. Powinnaś się z nią pogodzić.

Lissa powiedziała dokładnie to samo. Poczułam gniew. Ciemność w moim wnętrzu zaczęła się rozprzestrzeniać.

– Pogodzić się z nią? Po tym jak z premedytacją podbiła mi oko? Dlaczego jestem jedyną osobą, która widzi jakie to jest szalone?

– Ona absolutnie nie zrobiła tego z premedytacją. – powiedział twardym głosem. – Nie ważne jak mocno jej nie cierpisz, musisz w to uwierzyć. Nie zrobiłaby tego, a poza tym, widziałem ją później tego dnia. Martwiła się o ciebie.

– Prawdopodobnie bardziej się martwiła, że ktoś wniesie przeciwko niej skargę za znęcanie się nad dziećmi. – burknęłam.

– Czy nie sądzisz, że mamy w tym roku akurat czas, w którym powinno się wybaczać?

Westchnęłam głośno.

– To nie dodatek świąteczny. To moje życie. W prawdziwym świecie cuda i dobroć po prostu się nie zdarzają.

Wciąż patrzył na mnie spokojnie.

– W swoim prawdziwym świecie możesz czynić własne cuda.

Moja frustracja uderzyła do granic wytrzymałości i dałam sobie spokój z utrzymywaniem samokontroli. Byłam tak zmęczona tym rozważnym gadaniem, podczas, gdy praktycznie wszystko w moim życiu szło źle. Gdzieś w środku wiedziałam, że Dymitr chciał pomóc, ale zwyczajnie nie miałam ochoty na słowa w dobrych intencjach. Chciałam ukoić swoje problemy. Nie chciałam myśleć o tym, co mogłoby zrobić ze mnie lepszego człowieka. Marzyłam tylko, żeby mnie przytrzymał i powiedział, że nie mam się martwić.

– Ok, czy możesz chociaż ten jeden raz przestać? – zażądałam, opierając ręce na biodrach.

– Przestać co?

– Sprzedawać tą całą uduchowioną Zen gównianą gadkę. Nie mówisz do mnie jak do prawdziwej osoby. Naprawdę brzmisz jak „Christmas special”. – wiedziałam, że niesprawiedliwe było wyładowywanie na nim swojego gniewu, ale już prawie krzyczałam. – Przysięgam, czasami to brzmi tak, jakbyś sam chciał posłuchać własnej gadki. I wiem, że nie zawsze taki jesteś. Byłeś perfekcyjnie normalny w rozmowie z Tashą. Ale ze mną? Wszystko robisz mechanicznie. Nie dbasz o mnie. Po prostu utknąłeś w swej głupiej roli mentora.

Wpatrywał się we mnie niezwykle zaskoczony.

– Ja nie dbam o ciebie?

– Nie. – Byłam małostkowa – bardzo, bardzo małostkowa. I znałam prawdę – że dbał o mnie i był kimś więcej, niż tylko mentorem. Nie mogłam już sobie pomóc. Brnęłam w to dalej i dalej. Dźgnęłam jego klatkę piersiową palcem. – Jestem dla ciebie kolejną uczennicą. Tylko dlatego ciągniesz i ciągniesz te swoje głupie lekcje życia… -

Jego ręka, zamiast sięgnąć włosów, niespodziewanie pochwyciła moją, dotychczas dźgającą go w klatkę. Przyszpilił ją do ściany i byłam całkowicie zaskoczona widząc płomienie emocji w jego oczach. Nie była to dokładnie złość… tylko innego rodzaju frustracja.

– Nie mów mi co czuję. – warknął.

Zobaczyłam wtedy, że połowa z tego co mówiłam, okazała się prawdą. Prawie zawsze był spokojny, w pełni kontroli – nawet kiedy walczył. Ale powiedział mi także, jak kiedyś raz stracił kontrolę i pobił swojego ojca Moroja. Właściwie był ten raz taki jak ja – zawsze na granicy bezmyślnego działania i robienia rzeczy, których nie powinien.

– Tak jest, czyż nie? – spytałam.

– Co?

– Zawsze walczysz o kontrolę. Jesteś taki jak ja.

– Nie. – odpowiedział, wciąż oczywiście nad sobą pracując. – Nauczyłem się swojej kontroli.

Coś pokrzepiło mnie w tej nowej świadomości.

– Nie – poinformowałam go. – Nie nauczyłeś. Nadrabiasz miną i większość czasu utrzymujesz kontrolę. Ale czasami nie potrafisz. I czasami… – pochyliłam się do przodu, zniżając głos. – Czasami tego nie chcesz.

– Rose…

Mogłam poczuć jego ciężki oddech i wiedziałam, że jego serce bije tak szybko jak moje. Nie ruszał się z miejsca. Wiedziałam, że to było złe – znałam wszystkie logiczne powody, dla których powinniśmy zostać osobno. Ale właśnie wtedy to mnie nie obchodziło. Nie chciałam się kontrolować. Nie chciałam być dobra.

Zanim zdał sobie sprawę co się działo, pocałowałam go. Nasze usta spotkały się i gdy poczułam, że oddaje ten pocałunek, wiedziałam, że miałam rację. Przycisnął się do mnie bliżej, więżąc mnie między sobą a ścianą. W dalszym ciągu trzymał moją dłoń, drugą wślizgując za głowę i osuwając ją wzdłuż moich włosów. Pocałunek przepełniony był tak wielką mocą; niósł złość, pasję, oswobodzenie…

On był tym, kto to przerwał. Odskoczył ode mnie i zrobił kilka kroków w tył, wyglądając na roztrzęsionego.

– Nigdy więcej tego nie rób. – powiedział twardo.

– W takim razie nie oddawaj pocałunków. – odparowałam.

Gapił się na mnie, co trwało chyba wieczność.

– Nie prawię lekcji Zen, żeby posłuchać własnego gadania. Nie daję ich ponieważ jesteś kolejną uczennicą. Robię to, by nauczyć cię kontroli.

– Świetnie ci ta robota idzie. – powiedziałam zawzięcie.

Zamknął oczy na pół sekundy, wypuścił powietrze i wymamrotał coś po rosyjsku. Bez żadnego spojrzenia w moim kierunku obrócił się i opuścił salę.

Rozdział dziewiąty

Nie widziałam Dymitriego przez jakiś czas po tym. Tego samego dnia, wysłał mi wiadomość, że jego zdaniem powinniśmy odwołać nasze dwie najbliższe sesje ze względu na zbliżający się wyjazdu z kampusu. Zajęcia i tak się właśnie kończyły. Jak powiedział: zrobienie przerwy w praktyce wydaje się rozsądną rzeczą.