Выбрать главу

Zamknęłam oczy na pół sekundy po czym je otworzyłam.

– Jestem naprawdę zmęczona.

Zatrzymała się w środku zdania. Nie miałam pojęcia co mówiła przed tym jak jej przerwałam.

– Jestem naprawdę zmęczona – powtórzyłam. Słyszałam obojętność w swoim głosie. Pustka. Zero emocji. – Dziękuję za oko… hm… rzecz… ale jeśli nie masz nic…

Patrzyła na mnie ze zdziwieniem i widocznym na twarzy zakłopotaniem. Wtedy, tak po prostu, jej zwykła ściana chłodnego profesjonalizmu wróciła na swoje miejsce. Do tego momentu nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo ją opuściła. Ale zrobiła to. Tylko na krótki czas stała się w stosunku do mnie wrażliwa. Teraz ta wrażliwość zniknęła.

– Jasne. – powiedziała sztywno – Nie chcę ci przeszkadzać.

Chciałam jej powiedzieć, że tak nie było. Chciałam jej powiedzieć, że nie wykopuję jej z jakiegokolwiek osobistego powodu. I chciałam jej powiedzieć że pragnęłam aby była rodzajem kochającej, wyrozumiałej matki o której zawsze tylko słyszałam; takiej której możesz się zwierzyć. Być może nawet z nią mogłabym omówić moje problemy miłosne. Boże. Chciałabym móc powiedzieć o tym komukolwiek. W szczególności teraz. Ale byłam zbyt wciągnięta w swój osobisty dramat żeby powiedzieć słowo. Czułam się jakby ktoś rozerwał moje serce i porzucił po drugiej stronie pokoju. To był palący, przejmujący ból w klatce piersiowej i nie miałam pojęcia jak mogłabym się go kiedykolwiek pozbyć.

To było do przyjęcia, że nie mogę mieć Dymitriego. Ale uświadomić sobie, że ktoś inny mógł, to zupełnie co innego. Nie powiedziałam do niej nic więcej, ponieważ moja zdolność mowy nie istniała. Furia błysnęła w jej oczach; jej usta przybrały mocno niezadowolony wyraz, który często nosiła. Bez słowa odwróciła się i wyszła trzaskając drzwiami. To trzaśniecie drzwiami było czymś, co w rzeczywistości sama miałam ochotę zrobić. Chyba naprawdę dzieliłyśmy jakieś geny.

Ale zapomniałam o niej niemal natychmiast. Kontynuowałam siedzenie i myślenie. Myślenie i wyobrażanie. Spędziłam resztę dnia robiąc niewiele więcej. Opuściłam obiad. Uroniłam kilka łez. Ale przede wszystkim po prostu siedziałam na łóżku myśląc i pogrążając się coraz bardziej i bardziej w depresji.

Odkryłam również, że jedyną rzeczą gorszą od wyobrażania sobie Dymitra i Taszy jest pamiętanie kiedy Dymitri i ja byliśmy razem.

Już nigdy mnie nie dotknie tak jak wtedy, nigdy nie pocałuje…

To były najgorsze święta wszechczasów.

Rozdział dziesiąty

Wyjazd na narty nie mógłby nadejść w lepszym momencie. Niemożliwym było usunięcie z głowy sprawy Tashy i Dymitra, ale w ostateczności pakowanie i przygotowywanie się do wyjazdu upewniało mnie, że nie poświęcałam jej stu procent uwagi. Tylko jakieś dziewięćdziesiąt pięć.

Rozpraszały mnie także inne sprawy. Akademia mogłaby – słusznie – być nadopiekuńcza, gdy spadła na nas ta cała sprawa, ale czasem oznaczało to całkiem fajne rzeczy. Przykład: Akademia miała dostęp do kilku prywatnych odrzutowców. To zaś oznaczało brak zagrożenia atakami strzyg na lotnisku oraz podróż w dobrym stylu. Każdy odrzutowiec był mniejszy od publicznego samolotu, ale siedzenia, bardzo wygodne, posiadały mnóstwo miejsca na nogi. Wyciągały się tak, że praktycznie można by w nich leżeć i spać. W razie dłuższej podróży oglądaliśmy telewizję na małych, osadzonych w siedzeniach konsolach. Czasami wyświetlały wirtualne posiłki. To uatrakcyjniało nam lot, który jednakże mógł być zbyt krótki na jakiekolwiek filmy i prawdziwe jedzenie. (nie miałam pojęcia zielonego jak to inaczej przetłumaczyć – pannalawenda)

Wylecieliśmy późną porą dwudziestego szóstego. Kiedy wsiadłam na pokład, rozejrzałam się w poszukiwaniu Lissy, gdyż chciałam z nią pogadać. Nie rozmawiałyśmy tak naprawdę od świątecznego posiłku. Nie zaskoczyła mnie siedząc z Christianem, wyglądali jakby nie życzyli sobie dodatkowego towarzystwa. Nie mogłam dosłyszeć ich rozmowy, ale otulił ją ramieniem i miał tak rozluźniony, rozmarzony wyraz twarzy, jaki wywoływała u niego tylko Lissa. Pozostawałam w pełnym przekonaniu, że nigdy nie zająłby się ochroną Lissy tak dobrze jak ja, ale wyraźnie dawał jej szczęście. Przykleiłam do twarzy uśmiech i kiwnęłam do nich, przemierzając korytarz w kierunku miejsca, gdzie czekał na mnie Mason. Idąc, przeszłam również koło siedzących razem Dymitra i Tashy. Dosadnie ich zignorowałam.

– Hej – powiedziałam, wślizgując się na miejsce obok Masona.

Uśmiechnął się do mnie.

– Hej. Gotowa na narciarskie wyzwanie?

– Jak nigdy.

– Nie martw się, dam ci fory.

Prychnęłam drwiąco i ponownie oparłam głowę na siedzeniu.

– Tak bardzo się łudzisz.

– Trzeźwo myślący faceci są nudni.

Ku memu zaskoczeniu jego dłoń ześliznęła się na moją, przykrywając ją całkowicie. Jego skóra była ciepła, a ja poczułam mrowienie w miejscach, gdzie mnie dotknął. Zaskoczyło mnie to. Byłam przekonana, że Dymitr jest jedynym, na którego reagowałam.

Nadszedł czas by ruszyć dalej, pomyślałam. Tak jak Dymitr. Powinnam zrobić to już dawno temu.

Złapałam go niespodziewanie, splatając nasze palce razem.

– Też tak myślę. Będzie świetna zabawa.

I była.

Starałam się wciąż pamiętać, że znaleźliśmy się tu ze względu na tragedię, że gdzieś w świecie były Strzygi i ludzie, którzy mogą ponownie zaatakować. Nikt więcej nie wydawał się o tym myśleć i przyznaję, przechodziłam ciężkie chwile.

Ośrodek był świetny. Zbudowany na wzór chaty z okrąglaków, ale żadna pionierska chata nie pomieściłaby setek ludzi ani miałaby tak luksusowych kwater. Okna były wysokie i pięknie łukowate, przyciemnione dla wygody Morojów. Kryształowe latarnie – elektryczne, ale przypominające pochodnie – wiszące wokół wszystkich wejść, dawały całemu budynkowi iskrzący, niemal ozdobny wygląd.

Góry – co nocą moje ulepszone oczy ledwie mogły zobaczyć – otaczały nas i zakładałam się, że za dnia widok zapierał dech w piersiach. Jedna strona prowadziła do stoków, uzupełniona o strome wzgórza, windy i liny holownicze. Po drugiej stronie znajdowało się lodowisko, co bardzo mnie ucieszyło po straconej okazji przy chatce. Blisko niego znajdowały się małe pagórki przeznaczone do ślizgania.

I to był jedynie teren wokół ośrodka.

Wewnątrz cała aranżacja została stworzona, by zaspokoić potrzeby Morojów. Pod ręką stali karmiciele, zdolni służyć przez całą dobę. Stoki działały nocną porą. Straże i opiekunowie okrążali całe miejsce. Wszystko, czego żywy wampir mógł zapragnąć.

Główny korytarz miał katedralny sufit i olbrzymi wiszący żyrandol. Podłoga składała się ze skomplikowanie ułożonych marmurowych płytek. Recepcja była otwarta przez cały czas, gotowa na spełnianie każdych naszych zachcianek. Reszta ośrodka, korytarze i hole, miały czerwono czarno złotą kolorystykę. Głęboki odcień czerwieni dominował nad resztą barw i zastanawiałam się, czy to podobieństwo do krwi było przypadkowe. Lustra i dzieła sztuki upiększały ściany, tu i tam stały zdobione ornamentami stoły. Dźwigały bladozielone wazony z nakrapianymi fioletem orchideami, które wypełniały powietrze ostrym zapachem.

Pokój, który dzieliłam z Lissą był większy od wszystkich w dormitorium razem wziętych i miał te same bogate kolory jak w pozostałej części ośrodka. Dywan był tak miękki i głęboki, że wchodząc szybko zrzuciłam buty i przeszłam po nim bosymi stopami, rozkoszując się sposobem, w jakim moje stopy wsiąkały w tą miękkość. Miałyśmy wręcz królewskie łoża, nakryte pierzynami i taką ilością poduszek, że przysięgam, człowiek mógłby się w nich zgubić i nigdy nie zostać znalezionym. Francuskie drzwi otwierały się na przestrzenny balkon, na którym, biorąc pod uwagę, że to najwyższe piętro, mogłoby być świetnie, gdyby nie to, że na dworze panował totalny mróz. Podejrzewałam, że dwuosobowa gorąca wanna na dalekim końcu miała wynagrodzić to zimno.