Razem udaliśmy się z powrotem do schroniska, idąc bardzo blisko siebie i śmiejąc się z czegoś, co widzieliśmy wcześniej.
Nagle, w zasięgu pola widzenia zobaczyłam smugę bieli i śnieżka rozbiła się o twarzy Masona. Natychmiast przeszłam do obrony, szarpiąc go do tyłu i rozglądając się dookoła. Dochodzące z obszaru kurortu okrzyki i wrzaski dowodziły, że byliśmy blisko okolicznych hangarów, które osłaniały sosny.
– Zbyt wolno, Ashford – zawołał ktoś – Nie płacą za bycie zakochanym.
Więcej śmiechów.
Eddie Castile, najlepszy przyjaciel Masona i kilku innych nowicjuszy ze szkoły wychyliło się zza kępy drzew. Za nimi usłyszałam jeszcze więcej okrzyków.
– Nadal chcemy cię wziąć do naszej drużyny, oczywiście jeśli chcesz. – powiedział Edie. – Nawet jeśli robisz uniki jak dziewczyna.
– Drużyna? – spytałam podekscytowana.
W Akademii rzucanie się śnieżkami było surowo zabronione. Pracownicy szkoły w niewytłumaczalny sposób bali sie, że rzucalibyśmy się śnieżkami wypełnionymi szklanymi odłamkami albo żyletkami. Nie miałam pojęcia skąd mogło im przyjść to głowy, że mielibyśmy posiadać takie rzeczy i używać ich w tym celu.
Nie żeby bitwa na śnieżki była tak buntownicza, ale po tym całym ostatnim stresie, rzucanie w ludzi śnieżkami, zabrzmiało w tej chwili, jak najlepszy pomysł na świecie. Mason i ja popędziliśmy za innymi. Perspektywa zakazanych walk dała mu nową energię i była powodem, dla którego zapomniał o bólu w kostce.
Nastawialiśmy się na walkę ze śmiertelnym zapałem. Bitwa szybko stała się przygwożdżaniem tak wielu osób, jak to możliwe, przy jednoczesnym odpieraniu ataków ze strony pozostałych.
Byłam tak nadzwyczajnie dobra w obu tych rzeczach, że wkrótce posunęłam się dalej i strzelałam głupie odzywki do swoich ofiar. Po jakimś czasie, ktoś zauważył co robimy i krzyknął na nas.
Ciągle się śmiejąc, będąc pokryci śniegiem; postanowiliśmy wracać do swojego schroniska. Nasz nastrój był tak dobry, że wiedziałam, iż sprawa z Adrianem została dawno zapomniana. Rzeczywiście, Mason spojrzał na mnie na chwilę zanim weszliśmy do środka.
– Przepraszam… ym… za to że wcześniej naskoczyłem na ciebie i Adriana.
Uścisnęłam jego rękę.
– W porządku. Wiem, że Mia czasem potrafi opowiadać przekonywujące historie.
– Tak… ale nawet jeśli byłaś z nim… nie żebym miał jakieś prawo…
Wpatrywałam się w niego, zaskoczona, że jego zwykłe nieco aroganckie oblicze zastąpiła nieśmiałość.
– A nie masz? – spytałam.
Uśmiech powrócił na jego usta.
– Mam?
Odwzajemniając uśmiech, zrobiłam krok do przodu i go pocałowałam. Jego wargi były niesamowicie ciepłe w porównaniu do chłodnego powietrza. To nie był tak wstrząsający pocałunek, jaki miałam z Dymitrim przed wyjazdem, ale był słodki i miły – przyjazny rodzaj pocałunku, który może mógłby przerodzić się w coś więcej. Przynajmniej ja tak to widziałam. Sądząc po minie Masona, jego świat właśnie się zatrząsł.
– Wow – powiedział, otwierając szeroko oczy. Księżyc sprawiał, że wyglądały na srebrzysto niebieskie.
– Widzisz? – powiedziałam – Nie ma się o co martwić. Ani Adrianem, ani nikim innym.
Pocałowaliśmy się znowu – tym razem nieco dłużej – zanim w końcu powlekliśmy się do swoich pokoi. Mason był wyraźnie w lepszym nastroju, tak bardzo jak tylko mógł być. rzuciłam się na łóżko z uśmiechem na twarzy.
Pod względem technicznym nie byłam pewna czy byliśmy teraz parą, ale z pewnością byliśmy tego bliscy. Ale kiedy zasnęłam, śniłam o Adrianie Ivashkov.
Znowu staliśmy na werandzie, tyle że teraz było lato. Powietrze było kojące i ciepłe, słońce wisiało na jasnym niebie, rozświetlając wszystko złotym światłem. Nie byłam tak długo na słońcu, od czasu kiedy mieszkałam wśród ludzi.
Wszystko dookoła; góry i doliny były zielone i żywe, nawet ptaki śpiewały. Adrian stał oparty o poręcz werandy i je obserwował. Z opóźnieniem zareagowałam, gdy mnie zobaczył.
– Oh. Nie spodziewałam się ciebie tutaj.
Uśmiechnął się.
– Miałem rację. Jesteś piękna kiedy jesteś czysta.
Instynktownie, dotknęłam skóry wokół mojego oka.
– Zniknął – powiedział.
Nawet bez możliwości zobaczenia tego, jakimś cudem mu uwierzyłam.
– Nie palisz.
– Zły nawyk. – powiedział i skinął głową na mnie. – Boisz się sie? Nosisz dużo ochronnych ubrań.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w dół. Nie zauważyłam swoich ciuchów. Miałam na sobie parę koloryzowanych dżinsów, które kiedyś widziałam, ale nie mogłam sobie na nie pozwolić. Moja bawełniana koszulka była tak krótka, że pokazywała mój brzuch i kolczyk w pępku.
Zawsze chciałam mieć tam kolczyk, ale nigdy nie mogłam sobie na to pozwolić. Naszyjnik, który teraz nosiłam był srebrny, a na jego końcu wisiało to dziwne niebieskie oko, które podarowała mi mama. Chotki od Lissy były owinięte wokół mojego nadgarstka.
Spojrzałam w górę na Adriana, dostrzegając jak słonce prześlizguje się przez jego brązowe włosy. Tutaj, w dziennym świetle, mogłam zobaczyć że jego oczy są rzeczywiście zielone – głęboko szmaragdowe w przeciwieństwie do jasno nefrytowych oczu Lissy. Coś zastanawiającego nagle przyszło mi do głowy.
– Nie przeszkadza ci słońce?
Wzruszył ramionami.
– Nah. To mój sen.
– Nie, to mój sen.
– Jesteś pewien?
Jego uśmiech powrócił. Poczułam się zdezorientowana.
– Ja… nie wiem.
Zachichotał, ale moment później jego uśmiech zbladł. Po raz pierwszy od czasu gdy go poznałam, wyglądał poważnie.
– Dlaczego masz tak dużo ciemności wokół siebie?
Zmarszczyłam brwi.
– Co?
– Jesteś otoczona ciemnością.
Jego oczy studiowały mnie dokładnie, ale nie w sposób sprawdź-mnie.
– Nigdy nie widziałem nikogo takiego jak ty. Wszędzie są cienie. Nigdy bym tego nie przypuszczał. Nawet kiedy tu stoisz, ciemność ciągle rośnie.
Spuściłam wzrok na swoje ręce ale nie zobaczyłam niczego niezwykłego. Spojrzałam z powrotem w górę.
– Jestem naznaczona pocałunkiem cienia…
– Co to znaczy?
– Raz umarłam. – nigdy o tym z nikim nie rozmawiałam, pomijając Lissę i Victora Dashkova, ale to był sen. I to nie miało znaczenia. – I wróciłam.
Zastanowienie rozświetliło jego twarz.
– Ah, interesujące…
Obudziłam się.
Ktoś mną potrząsał. To była Lissa.
Jej uczucia tak mocno mnie uderzyły przez naszą wieź, i przez chwilę próbowałam odrzucić jej umysł i wrócić do własnego. mentalna ściana nie zaczęła nas izolować. Wycofałam się we własny umysł, starając się przejść przez płynące od niej przerażenie i obawę.
– Co się stało?
– Strzygi znowu zaatakowały.
Rozdział dwunasty
Zostałam błyskawicznie wyciągnięta z łóżka. Całe schronisko aż huczało od wiadomości. Ludzie byli skupieni w małych grupach rozsianych po holu. Członkowie rodzin usiłowali odnaleźć siebie nawzajem. Niektóre rozmowy prowadzone były przerażonym szeptem; niektóre były głośne i łatwe do podsłuchania.
Zatrzymałam kilka osób, próbując się czegoś dowiedzieć. Każdy miał inną wersję tego, co się wydarzyło – niektórzy nawet się nie zatrzymali by porozmawiać. Spieszyli się, albo szukali bliskich osób i przygotowywali się do opuszczenia kurortu, przekonani że mogą znaleźć bezpieczniejsze miejsce.