Выбрать главу

Zirytowana z powodu różniących się wersji wydarzeń, wreszcie – niechętnie – zdałam sobie sprawę, że muszę odszukać jedno z dwóch źródeł, które mogłoby udzielić mi sprawdzonych informacji. Moja matka lub Dymitri. To było jak rzucanie monetą. Nie byłam teraz naprawdę zachwycona żadną z jej stron. Zastanowiłam się chwilę i wreszcie zdecydowałam się na matkę, wiedząc, że nie przebywała właśnie z Taszą Ozerą.

Drzwi do jej pokoju były uchylone, i gdy otworzyłam je razem z Lissą, zobaczyłam, że zostało tu założone coś w rodzaju tymczasowej centrali. Mnóstwo strażników kręciło się wokół, wchodziło i wychodziło, omawiając strategię. Kilkoro obdarzyło nas dziwnymi spojrzeniami, ale nikt nas nie zatrzymał ani nie wypytywał.

Razem z Lissą usadowiłam się na małej kanapie by posłuchać rozmowy, którą prowadziła moja matka. Stała z grupą strażników, wśród których był Dymitri. To tyle z unikania go. Jego brązowe oczy spojrzały na mnie przelotnie a ja odwróciłam wzrok. Nie chciałam dzielić się z nim teraz moimi wzburzonymi uczuciami.

Lissa i ja wkrótce rozpoznałyśmy szczegóły. Ośmiu morojów zostało zabitych wraz z pięciorgiem swoich strażników. Trzech morojów zaginęło, albo było martwych albo zostali zamienieni w strzygi. Atak naprawdę nie zdarzył się w pobliżu; to wydarzyło się gdzieś w północnej Kalifornii…

Jednakże, tragedia taka jak ta nie mogła w niczym pomóc, ale rozległa się szerokim echem w świecie morojów, i dla niektórych, wydarzenia rozgrywające się dwa stany dalej były zdecydowanie zbyt blisko.

Ludzie byli przerażeni i niebawem zorientowałam się, co w szczególności uczyniło ten atak tak znakomitym.

– Musiało być ich więcej niż ostatnim razem. – powiedziała moja matka.

– Więcej?! – krzyknął jeden ze strażników. – Ta ostatnia grupa była niebywała. Ciągle nie mogę uwierzyć, że dziewięć strzyg potrafiło współdziałać – oczekujesz ode mnie, że uwierzę iż potrafią się jeszcze bardziej zorganizować?

– Tak. – burknęła moja matka.

– Są jakieś dowody współpracy z ludźmi? – spytał ktoś inny.

Wtedy moja matka zawahała się:

– Tak. więcej rozbitych oddziałów. I sposób, w jaki to wszystko było prowadzone… To jest identyczne z atakiem na Badiców.

Jej głos był twardy, ale było w nim również pewnego rodzaju znużenie. Zdałam sobie sprawę, że nie było to fizyczne wyczerpanie, tylko psychiczne. Stres i krzywda były widoczne w tej rozmowie.

Zawsze myślałam o swojej mamie jak o nieczułej maszynie do zabijania, ale to było wyraźnie dla niej trudne. To była trudna, nieprzyjemna sprawa do dyskusji – ale jednocześnie, stawiała temu czoło bez wahania. To był jej obowiązek.

W moim gardle utworzyła się bryła, którą szybko połknęłam. Ludzie. Identyczne jak w ataku na Badiców. Od tamtej masakry, obszernie przeanalizowaliśmy osobliwość takiej wieloosobowej grupy strzyg tworzących zespół i rekrutującej ludzi. Niejasno rozmawialiśmy wtedy o tym, w rodzaju: - Jeśli coś takiego zdarzy się ponownie…

Ale nikt nie mówił na serio o tej grupie – zabójców Badicóv – że zrobią to jeszcze raz. Pierwszy raz mógł być szczęśliwym przypadkiem – może grupa strzyg spotkała się i pod wpływem impulsu zdecydowała się na atak.

To było straszne, ale wtedy nie dopuszczaliśmy tego do siebie. Jednak teraz… teraz to wygląda jakby ta grupa strzyg nie była przypadkowym zdarzeniem. Zjednoczyli się ze strategicznym zamiarem wykorzystania ludzi i zaatakowali ponownie.

Teraz mieliśmy to, co mogło być schematem: strzygi wyszukujące duże grupy ofiar. Seria zabójstw. Nie możemy ufać dłużej obronnej magii oddziałów. Nie możemy ufać nawet słońcu. Ludzie mogą poruszać się za dnia, udając się na zwiady i sabotując. Słoneczne światło nie było już bezpieczne. Pamiętam co powiedziałam Dymitriemu w domu Badiców: To wszystko zmienia, prawda? Moja matka przerzucała jakieś papiery w schowku.

– Nie mają jeszcze szczegółów ekspertyz, ale ta sama liczba strzyg nie mogła tego zrobić. Żaden z Drozdovów ani nikt z ich załogi nie uciekł. Z pięcioma strażnikami, siedem strzyg byłoby zajętych – co najmniej chwilowo – do czasu ucieczki… Szukamy dziewięciu lub dziesięciu, może.

– Janine ma rację – rzekł Dymitri – Jeśli przyjrzeć się miejscu… jest zbyt wielkie. Siedem strzyg nie mogło go oblec.

Drozdovie byli jedną z dwunastu rodzin królewskich. Byli liczni i zamożni, w przeciwieństwie do wymierającego klanu Lissy. Mieli mnóstwo członków rodziny dookoła, ale rzecz jasna, taki atak był ciągle straszny. Ponadto, coś o nich wyleciało mi z głowy. To było coś, co powinnam pamiętać… coś co powinnam wiedzieć o Drozdovach.

Podczas gdy część mojego umysłu zastanawiała się nad tym, zafascynowana obserwowałam swoją matkę. Słuchałam jak opowiada swoją wersje historii. Widziałam i czułam jej chęć walki. Ale tak naprawdę, prawdziwie; nigdy nie widziałam jej walczącej w krytycznej sytuacji w prawdziwym życiu.

Pokazywała mi każdy kawałek niesamowitej kontroli jaką miała, gdy była blisko mnie; ale dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo było to niezbędne. Sytuacja taka jak ta wywoływała panikę.

Również wśród strażników, mogłam wyczuć tych, którym ta historia dodała odwagi i chcieli zrobić coś radykalnego. Moja matka była głosem rozsądku; przypomnieniem, że muszą się skupić i w pełni ocenić sytuację. Jej opanowanie uspokajało każdego; jej silne usposobienie inspirowało ich. Zdałam sobie sprawę, że tak właśnie zachowywał się lider.

Dymitri był tak samo opanowany jak ona, ale wstrzymywał się ze swoja oceną biegu wydarzeń. Przypomniałam sobie, że jako strażnik, miał mniejszy staż niż pozostali. Coraz więcej rozmawiano o tym, jak Drozdovie przygotowywali spóźnione przyjecie Świąteczne w sali bankietowej, gdy zostali zaatakowani.

– Najpierw Badica, teraz Drozdovie – wymamrotał jeden ze strażników. – Oni ścigają arystokratów.

– Oni ścigają morojów – stwierdził kategorycznie Dymitri – Arystokraci czy nie- arystokraci – to nie ma znaczenia.

Arystokraci. Nie- arystokraci. Nagle dostrzegłam dlaczego Drozdovie byli tak ważni. Moje spontaniczne instynkty chciały bym wstała i natychmiast zadała pytanie, ale ja wiedziałam lepiej. To była prawdziwa sprawa. NIe było czasu na irracjonalne zachowania. Chciałam być tak silna jak moja matka i Dymitri, wiec zaczekałam, aż dyskusje zostaną zakończone. Kiedy grupa zaczynała się rozchodzić, skoczyłam z kanapy na równe nogi i utorowałam sobie drogę do własnej matki.

– Rose – powiedziała zaskoczona. Tak jak w klasie Stana nie zauważyła mojej obecności w pokoju. – Co tutaj robisz?

To było tak głupie pytanie, że nawet nie próbowałam na nie odpowiedzieć. Co ona myślała, że tutaj robiłam? To była jedna z większych tragedii jaka przydarzyła się morojom. Wskazałam na jej podkładkę do pisania.

– Kto jeszcze zginął?

Rozdrażnienie zmarszczyło jej czoło.

– Drozdovie.

– Ale kto jeszcze?

– Rose, nie mamy czasu…

– Mieli służbę, prawda? Dymitri mówił, że były ofiary wśród nie – arystokratów. Kim oni byli?

Ponownie zobaczyłam na jej twarzy znużenie. Bardzo przejmowała się tymi zabójstwami.

– Nie znam wszystkich nazwisk.

Przerzucając kilka stron, przekręciła podkładkę w moja stronę

– Tutaj.

Przejrzałam listę. Moje serce zamarło.

– Okej – powiedziałam. – Dzięki.

Lissa i ja zostawiliśmy ich, by mogli wrócić do swoich spraw. Chciałabym móc pomóc, ale strażnicy funkcjonowali sprawnie i skutecznie; nie potrzebowali nowicjuszy plątających im się pod nogami.