– Co to była za lista? – spytała Lissa, gdy wracałyśmy z powrotem do głównej części schroniska.
– Pracowników Drozdovów. – odpowiedziałam. – Mama Mii pracowała dla nich…
Lissa nabrała powietrza.
– I?
Westchnęłam.
– Jej imię było na liście.
– O Boże. – Lissa zatrzymała się. Wpatrywała się daleko w przestrzeń, przymykając oczy ze łzami.
– O Boże. – powtórzyła
Stanęłam naprzeciwko niej i położyłam ręce na jej ramionach. Była roztrzęsiona.
– W porządku – powiedziałam. Jej strach przeniknął do mnie w postaci fali; to był drętwiejący strach. Szok.
– Wszystko będzie dobrze.
– Słyszałaś ich – odparła – Tam jest banda zoragnizowanych strzyg, które nas atakują! Ilu ich jest? Przyjdą tutaj?
– Nie – powiedziałam stanowczo, choć nie miałam na to żadnego potwierdzenia. – Jesteśmy tutaj bezpieczni.
– Biedna Mia…
Nie było nic co mogłabym teraz powiedzieć. Uważałam Mię za absolutną sukę, ale nikomu bym tego nie życzyła, nawet mojemu najgorszemu wrogowi – którym, formalnie rzecz biorąc, była. Natychmiast poprawiłam tę myśl. Mia nie była moim największym wrogiem.
Nie mogłam się zmusić do opuszczenia Lissy do końca dnia. Wiedziałam, że nie ma tu strzyg czających się w schronisku, ale moje obronny instynkty okazały się silniejsze. Strażnicy chronili swoich podopiecznych. Jak zwykle, ja też się o nią bałam; była niespokojna i zdenerwowana, wiec starałam się rozproszyć te uczucia.
Pozostali strażnicy również dodawali otuchy morojom. Nie chodzili z nimi ramię w ramię, ale wzmacniali zabezpieczenia i pozostawali w stałym kontakcie z opiekunami będącymi przy miejscu ataku.
Cały dzień napływały informacje o makabrycznych szczegółach ataku, jak również spekulacje, gdzie aktualnie przebywa grupa strzyg. Oczywiście, część z nich była wypuszczana przez nowicjuszy.
Podczas gdy strażnicy robili to, co mogli robić najlepiej, Moroje również robili to co – niestety – robili najlepiej: rozmawiali. Wśród tak wielu arystokratów i innych ważnych morojów w schronisku, zorganizowano spotkanie w celu omówienia tego, co wydarzyło się ostatniej nocy i co można by zrobić w przyszłości.
Nic oficjalnego nie mogło być tu rozstrzygnięte; moroje mieli królową i zarządzającą radę, rozstrzygająca tego typu sprawy. Każdy jednak wiedział, że zebrane tu opinie mogły popłynąć w górę, do zarządu. Nasze przyszłe bezpieczeństwo mogło zależeć od tego, co zostanie powiedziane na spotkaniu.
Zorganizowano je w ogromnej sali bankietowej wewnątrz schroniska – w tej z podium i mnóstwem siedzących miejsc. Pomimo służbowej atmosfery, widać było, że ten pokój był przeznaczony do innych rzeczy, niż spotkania na temat masakry i obrony. Dywan miał aksamitną fakturę i był bogato zdobiony kwiatami w odcieniach srebra i czerni. Krzesła zostały zrobione z czarnego wypastowanego drewna i miały wysokie oparcia. Najwyraźniej były przeznaczone na ekstrawaganckie przyjęcia.
Na ścianach wisiały obrazy dawno zmarłych arystokratów – morojów. Krótko zerknęłam na jeden, przedstawiający królową, której imienia nie znałam. Nosiła staromodną suknię – ze zbyt ciężkimi, jak na mój gust koronkami – i miała jasne blond włosy jak Lissa. Jakieś facet, którego nie znałam, a który był odpowiedzialny za uciszenie tłumu, stanął na podium. Większość członków rodzin królewskich zebrała się z przodu pokoju. Wszyscy pozostali, wliczając w to studentów, siedzieli gdzie tylko mogli.
Christian i Mason odnaleźli mnie i Lissę i wszyscy ruszyliśmy zająć miejsca z tyłu sali, kiedy Lissa nagle pokręciła głową.
– Usiądźmy z przodu.
Cała nasza trójka zaczęła się na nią gapić. Byłam zbyt zaskoczona, żeby zagłębiać się w jej myśli.
– Spójrz. – Wskazała.- Arystokraci siedzą tam, z rodzinami.
To była prawda. Członkowie tych samych klanów zgromadzili się niedaleko od siebie: Badicowie, Ivashkowie, Zelkosi, itd. Tasza również tam siedziała, ale była sama. Christian był jedynym z Ozerów oprócz niej.
– Muszę być z przodu.- powiedziała Lissa.
– Nikt nie spodziewa się, że tu będziesz.- odpowiedziałam jej.
– Muszę reprezentować Dragomirów.
Christian zaczął szydzić.
– To wszystko to skupisko arystokratycznego gówna.
Jej twarz przybrała zdeterminowany wyraz.
– Musze być z przodu.
Otworzyłam się na odczucia Lissy i spodobało mi się to, co znalazłam. Większość dnia spędziła w spokoju i obawie, tak jak wtedy, kiedy dowiedziała się o mamie Mii. Ten strach był ciągle wewnątrz jej, ale opanowała go dzięki solidnemu zaufaniu i determinacji. Uznała, że jest jedną z panujących morojów i jak bardzo pomysł włóczących się strzyg przerażał ją, tak chciała być tego częścią.
– Powinnaś to zrobić. – powiedziałam cicho. Mnie również podobał się pomysł przeciwstawienia się Christianowi.
Lissa napotkała mój wzrok i uśmiechnęła się. Wiedziała co miałam na myśli. Chwilę później, odwróciła się do Christiana.
– Powinieneś dołączyć do swojej ciotki.
Christian otworzył usta, żeby zaprotestować. Gdyby nie okropieństwo sytuacji, widok Lissy pomiatającej Christianem byłby zabawny. Zawsze był uparty i trudny; nikomu nie udawało się go do niczego zmusić.
Przyglądając się jego twarzy, zauważyłam to samo zrozumienie, które było u Lissy w podejściu do niego. Jemu również podobał się widok Lissy, która była silna. Wykrzywił usta w grymasie.
– Ok.- Złapał ją za rękę i obydwoje odeszli do przodu.
Mason i ja usiedliśmy. Tuż przed rozpoczęciem, po mojej drugiej stronie usiadł Dimitri, miał włosy spięte z tyłu, a jego skórzany płaszcz rozłożył się, kiedy opadł na krzesło. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale nie odezwałam się.
Na tym zebraniu było kilku strażników; większość zbyt zajęta pilnowaniem porządku. I tak to wyglądało. Właśnie tam byłam, uwięziona między moimi obydwoma mężczyznami.
Spotkanie rozpoczęło się chwilę później. Każdy palił się do mówienia, jak jego zdaniem powinno się ocalić morojów, ale tak naprawdę dwie teorie zyskały największą uwagę.
– Odpowiedź jest wokół nas – mówił pewien arystokrata, raz dopuszczony do głosu. Stał przy swoim krześle i rozglądał się dookoła pomieszczenia. – Tutaj. W takich miejscach jak to. I akademia Św. Vladimira. Wysyłamy swoje dzieci do bezpiecznych miejsc, miejsc gdzie znajdują bezpieczeństwo w liczbie i w łatwy sposób mogą być ochraniane. Zobaczcie jak wielu nas tu jest, zarówno dzieci jak i dorosłych. Czemu nie żyjemy tak przez cały czas?
– Wielu z nas już to robi. – ktoś krzyknął z tyłu.
Mężczyzna machnął ręką.
– Kilka rodzin tu i tam. Albo w mieście z dużą populacją morojów. Ale ci moroje są ciągle zdecentralizowani. Większość nie składa swoich środków – ich strażnicy, ich magia. Jeśli moglibyśmy naśladować ten model…- rozłożył ręce. -… nigdy więcej nie musielibyśmy się obawiać strzyg.
– A moroje nigdy więcej nie mieliby do czynienia z resztą świata. – wymamrotałam. – Cóż, dopóki ludzie nie odkryliby sekretnych miast wampirów pojawiające się w dziczy. Wtedy mielibyśmy wiele do czynienia.
Inna teoria na temat tego, jak chronić morojów zawierała kilka logicznych kwestii, ale miała jeden wielki minus – zwłaszcza dla mnie.
– Problemem jest po prostu to, że nie mamy wystarczająco wielu strażników.- zwolennikiem tego pomysłu była jakaś kobieta z klanu Szleskich. – I tak, odpowiedź jest prosta: uzyskać więcej. Drozdowie mieli pięciu strażników, a to nie było wystarczająco. Zaledwie sześciu do ochrony ponad tuzina morojów! To niedopuszczalne. Nic dziwnego, że tego rodzaju rzeczy się zdarzają.