– Moglibyśmy iść… gdzieś. – powiedziałam.
Odepchnął mnie i zaczął się śmiać.
– Nie kiedy jesteś pijana.
– Nie jestem… już… aż tak pijana, – powiedziałam, próbując przycisnąć go z powrotem.
Dając mi mały pocałunek w usta, zrobił krok do tyłu.
– Wystarczająco pijana. Popatrz, to nie takie łatwe, wierz mi. Ale jeśli dalej będziesz mnie chciała, jutro – kiedy będziesz trzeźwa – wtedy pogadamy.
Pochylił się i ponownie mnie pocałował. Próbowałam objąć go, ale znowu się oderwał.
– Spokojnie, dziewczyno. – drażnił się i cofając do swojego korytarza.
Rzuciłam mu piorunujące spojrzenie, ale on tylko roześmiał się i odwrócił. Jak odchodził, moje spojrzenie słabło i skierowałam się do swojego pokoju, z małym uśmiechem na twarzy.
Rozdział piętnasty
Próbowałam pomalować paznokcie u nóg następnego ranka – nie było łatwo z takim okropnym kacem – kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Lissa wyszła zanim się obudziłam, więc chwiejnym krokiem przemierzyłam pokój, starając się nie zetrzeć świeżo pomalowanego lakieru. Otwierając drzwi, zobaczyłam stojącego za nimi jednego z bojów hotelowych z dużym pudłem, które trzymał w obu rękach. Przesunął je nieznacznie, by móc się zza niego wychylić i spojrzeć na mnie.
– Szukam Rose Hathaway.
– To ja.
Wzięłam od niego pudło. Było wielkie, ale nie aż tak ciężkie. Z szybkim dziękuję, zamknęłam drzwi, zastanawiając się czy powinnam dać mu napiwek. No cóż.
Usiadłam na podłodze z pudełkiem. Nie miało żadnych oznaczeń i było zapieczętowane taśmą do pakowania. Znalazłam długopis i wbiłam go w taśmę. Jak tylko przecięłam ją w wystarczającym stopniu, otworzyłam pudełko i zajrzałam do środka.
Było zapełnione perfumami.
Zawierało co najmniej trzydzieści małych flakoników z perfumami. Niektóre znałam, niektóre nie. Stały rzędem od szalenie drogich, przez kaliber gwiazd filmowych do tanich rodzajów, jakie widywałam w drogeriach. Eternity. Angel. Vanilla Fields. Jade Blossom. Michael Kors. Poison. Hypnotic Poison. Pure Poison. Happy. Light Blue. Jovan Musk. Pink Sugar. Vera Wang. Jedne po drugich, wyjmowałam je z pudełka, czytając opisy na opakowaniach, a następnie otwierałam butelki aby powąchać ich zawartość.
Przejrzałam już prawie połowę, gdy uderzyła mnie rzeczywistość. To musiało być od Adriana.
Nie miałam pojęcia jak udało mu się dostarczyć te wszystkie perfumy do hotelu w tak krótkim czasie, ale najwidoczniej pieniądze mogą wszystko. Dotychczas, nie potrzebowałam uwagi bogatego, rozpieszczonego moroja: najwyraźniej nie odebrał prawidłowo moich sygnałów. Z żalem, zaczęłam odstawiać perfumy z powrotem do pudła – i wtedy zatrzymałam się. Oczywiście, że je odeślę… ale nie byłoby krzywdą poznanie zawartości reszty flakoników, zanim je zwrócę.
Jeszcze raz, zaczęłam wypakowywać butelkę po butelce. Niektóre wąchałam przy korku, inne rozpylałam w powietrzu. Na szczęśliwy traf. Dolce & Gabbana. Shalimar. Daisy.
Zapachy, jedne po drugim, uderzały mnie: róża, fiołek, sandałowiec, pomarańcza, wanilia, orchidea…
Do czasu gdy skończyłam, mój nos już prawie nie pracował. Wszystkie z nich były zaprojektowane dla ludzi. Mieli słabszy zmysł powonienia niż wampiry i nawet dampiry, więc wszystkie były nadzwyczaj mocne. Miałam nowe uznanie dla skromnych słów Adriana, że tylko odrobina perfum jest potrzebna. Jeśli wszystkie te butelki przyprawiały mnie o zawrót głowy, to mogłam sobie tylko wyobrazić co poczuliby moroje. Nadmierne przeciążenie zmysłów nie pomogło na straszny ból głowy, z którym się obudziłam.
Tym razem naprawdę spakowałam perfumy, zatrzymując się przy jednych, które naprawdę polubiłam. Trzymając pudełko w ręce, zawahałam się. Wzięłam czerwoną buteleczkę i powąchałam ją ponownie. To był ostro – słodki zapach pewnego rodzaju owoców – ale nie tych kandyzowanych czy cukrowych. Dręczyłam swój umysł przypominając sonie woń, którą poczułam kiedyś od jednej dziewczyny ze swojego dormitorium. Ona powiedziałaby mi ich nazwę. To było jak wiśnia… ale ostrzejsze. Porzeczka – to, to zawierały. Była również w tych perfumach, zmieszana z niektórymi kwiatami: konwalią i innymi, których nie potrafiłam zidentyfikować. Jakakolwiek to była mieszanka, to przypadła mi do gustu. Słodka – ale nie zbyt słodka. Obejrzałam flakonik, szukając nazwy. Amor Amor.
Pasuje, wymamrotałam, zważywszy, jak wiele miłosnych problemów miałam ostatnio.
W każdym razie, zatrzymałam perfumy i przepakowałam resztę.
Podniosłam pudło i zaniosłam je do recepcji, gdzie dostałam taśmy klejące, których użyłam do ponownego zapieczętowania pudła. Dostałam także wskazówki, jak dojść do pokoju Adriana. Iwaszkowie mieli praktycznie swoje własne skrzydło. To nie było zbyt daleko od pokoju Taszy.
Czując się jak dostarczycielka, zeszłam do holu i zatrzymałam się przed drzwiami jego pokoju. Zanim zdążyłam zapukać, drzwi się otworzyły i przede mną stanął Adrian. Wyglądał na tak samo zaskoczonego jak ja.
– Little dampir. – powiedział serdecznie. – Nie spodziewałem się ciebie tutaj zobaczyć.
– Zwracam to.
Podałam mu pudło przed nos zanim zaprotestował. Złapał je niezdarnie i zachwiał się nieco zaskoczony. Jak tylko dobrze je chwycił, cofnął się o kilka kroków i postawił je na ziemi.
– Żadne z nich ci się nie spodobały? – spytał – Chcesz żebym przysłał ci więcej?
– Nie wysyłaj mi więcej żadnych prezentów.
– To nie jest prezent. To jest usługa publiczna. Która kobieta nie posiada własnych perfum?
– Nie rób tego więcej – powiedziałam stanowczo.
Nagle zza niego dobiegł czyjś głos.
– Rose? Czy to ty?
Spojrzałam poza nim. Lissa.
– Co tutaj robisz?
Pomiędzy moim bólem głowy, a tym, co przypuszczalnie było pewnym antraktem z Christianem, najlepszym co mogłam zrobić dzisiaj rano, było zablokowanie naszej więzi. Otworzyłam się na nią ponownie, pozwalając jej wstrząsowi wlecieć we mnie. Nie spodziewała się zobaczyć mnie tutaj.
– Co tutaj robisz? – spytała
– Panie, panie – powiedział przekornie. – Nie musicie się o mnie bić.
Spiorunowałam go wzrokiem.
– Nie zamierzamy. Chcę tylko wiedzieć, co się tutaj dzieje.
Uderzył mnie znajommy zapach wody po goleniu, a potem usłyszałam za sobą czyjś głos.
– Ja również.
Podskoczyłam. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam Dymitra stojącego w holu. Nie miałam zielonego pojęcia co on robił w skrzydle Iwaszkovów.
Był w drodze do pokoju Taszy, zasugerował mój wewnętrzny głos.
Dymitr bez wątpienia zawsze spodziewał się, że popadam w różnego rodzaju kłopoty, ale myślę, że widzenie tam Lissy, zaskoczyło go jako strażnika. Przeszedł obok mnie i wszedł do pokoju, patrząc pomiędzy nasza trojkę.
– Uczniowie i uczennice nie powinni przebywać wzajemnie w swoich pokojach.
Wiedziałam, że zwracanie uwagi na to, że technicznie rzecz biorąc Adrian nie był uczniem, nie wyciągnie nas z tarapatów. Nie powinnyśmy przebywać w żadnym męskim pokoju.
– Jak ty to robisz? – spytałam Adriana z frustracją.
– Jak co robię?
– Pokazujesz nas w złym świetle!
Zaśmiał się.
– To wy jesteście tymi, które tutaj przyszły.