– Znowu lekcja Zen – westchnęłam.
Przebiegłam dłonią po włosach, zakładając je za uszy.
– W każdym razie, dlaczego mi to mówisz? To są sprawy strażników. Nie są przeznaczone dla uszu nowicjuszy.
Rozważył swoje słowa, i jego wyraz twarzy złagodniał. Zawsze wyglądał niesamowicie, ale takiego lubiłam go najbardziej.
– Powiedziałem kilka rzeczy… któregoś dnia i dziś… których nie powinienem. Rzeczy, które obraziły twój wiek. Masz siedemnaście lat… Ale jesteś zdolna do uporania się i zrozumienia tych samych rzeczy, z którymi zmagają się o wiele starsi ludzie od ciebie.
Moja klatka piersiowa uniosła się i odfrunęła.
– Poważnie?
Przytaknął.
– Jesteś wciąż naprawdę młoda w wielu rzeczach – i zachowujesz się młodo – ale jedynym sposobem aby naprawdę to zmienić, jest traktowanie cię jak osoby dorosłej. Muszę robić to częściej. Wiem, że rozumiesz jak ważne są te informacje i zachowasz je dla siebie.
Nie pokochałam stwierdzenia, że zachowuje się jak małolata, ale spodobał mi się jego pomysł traktowania mnie z nim na równi.
– Dimka – doszedł do nas głos.
Tasza Ozera podchodziła do nas. Uśmiechnęła się kiedy mnie zobaczyła.
– Witaj, Rose.
Mój humor odpłynął.
– Hej. – powiedziałam bez wyrazu.
Wsunęła rękę pod ramię Dymitra, prześlizgując palcami po skórze jego płaszcza. Wpatrywałam się wściekle w te palce. Jak śmiały go dotykać?
– Masz ten wzrok. – powiedziała mu.
– Jaki wzrok? – zapytał.
Surowy wygląd, który przybrał na mnie, zniknął. Pojawił się mały, porozumiewawczy uśmiech na jego ustach. Prawie wesoły.
– Ten wzrok, który mówi, że zamierzasz być na służbie cały dzień.
– Poważnie? Mam taki wzrok? – w jego głosie był złośliwy i kpiący ton.
Pokiwała głową.
– Kiedy twoja zmiana technicznie się skończyła?
Dymitr właściwie wyglądał – przysięgam – nieśmiało.
– Godzinę temu.
– Nie możesz dalej tak robić. – mruknęła. – Potrzebujesz przerwy.
– Cóż… jeśli rozważysz, że zawsze jestem strażnikiem Lissy…
– Póki co. – stwierdziła porozumiewawczo.
Czułam się bardziej chora, niż poprzedniej nocy.
– Na górze jest rozgrywany wielki turniej w bilard.
– Nie mogę, – powiedział, ale na jego twarzy ciągle był uśmiech. – Nawet jeśli, długo nie grałem…
Co do…? Dymitr grał w bilard?
Nagle przestało mieć znaczenie to, że właśnie dyskutowaliśmy na temat tego, żeby traktował mnie jak dorosłą. Jakaś mała część mnie wiedziała, jakim pochlebstwem to było – ale reszta mnie chciała, żeby traktował mnie jak Taszę. Wesoło. Dokuczliwie. Zwyczajnie. Byli tacy znani sobie, tak kompletnie odprężeni.
– Chodź w takim razie. – błagała. – Tylko jedną rundę! Możemy ich wszystkich pokonać.
– Nie mogę. – powtórzył. Brzmiało to, jakby żałował. – Nie w przypadku gdy to wszystko ma miejsce.
Uspokoiła się trochę.
– Nie. Przypuszczam, że nie. – Zerkając na mnie, powiedziała złośliwie. – Mam nadzieję, że zauważasz jakiego hardkorowego (czyt. zagorzałego) idola masz tutaj. Nigdy nie jest poza służbą.
– Cóż. – powiedziałam naśladując jej wcześniejszy lekki ton, – Póki co, przynajmniej.
Tasza wyglądała na zaintrygowaną. Nie sądzę żeby jej przeszkadzało, że sobie z niej żartuję. Ciemne spojrzenie Dymitra powiedziało mi, że wiedział dokładnie, co robiłam. Od razu zauważyłam, że właśnie zabiłam jakikolwiek postęp, który wcześniej zrobiłam jako dorosła.
– Tutaj skończymy, Rose. Pamiętaj, co powiedziałem.
– Tak, – powiedziałam odwracając się. Nagle zapragnęłam iść do swojego pokoju i powegetować przez chwilę. Ten dzień już mnie zmęczył. – Zdecydowanie.
Nie uszłam daleko, kiedy wpadłam na Masona. Dobry Boże. Wszędzie mężczyźni.
– Jesteś wściekła. – powiedział jak tylko spojrzał na moją twarz. Miał talent do odkrywania moich humorów. – Co się stało?
– Pewne… problemy z władzą. To był dziwny ranek.
Westchnęłam, niezdolna do wybicia sobie Dymitra z głowy. Patrząc na Masona, przypomniałam sobie jak przekonywałam poprzedniej nocy, że chciałabym z nim czegoś poważniejszego. Byłam walnięta. Nie mogłam myśleć o nikim innym. Decydując, że najlepszym wyjściem, żeby usunąć jednego faceta, było zwrócenie uwagi na innego, chwyciłam Masona za rękę i wyprowadziłam go.
– Chodź. Nie umawialiśmy się żeby iść dzisiaj gdzieś… um, prywatnie?
– Liczę, że nie jesteś już pijana, – zażartował. Ale jego oczy wyglądały bardzo, bardzo poważnie. I zainteresowanie. – Przypuszczam, że już wszystko przeszło.
– Hej, podtrzymuje moje roszczenia, nie ważne jak. – Otworzyłam swój umysł, szukałam Lissy.
Nie było jej już w naszym pokoju. Wyszła do innych arystokratów, bez wątpienia ciągle nabierając wprawy na wielki obiad Priscilli Vody.
– No chodź, – powiedziałam Masonowi. – Pójdziemy do mojego pokoju.
Poza tym, kiedy Dymitrowi niewygodnie zdarzyło się odejść do pokoju kogoś innego, tak naprawdę nikt nie egzekwował zasady dotyczącej mieszanych płci. To było praktycznie jakbym wróciła do swoich drzwi Akademii. Jak szliśmy z Masonem na górę, opowiedziałam mu co Dymitr mi powiedział o strzygach w Spokane. Dymitr powiedział mi, żebym zatrzymała to dla siebie, ale znowu byłam wściekła na niego i nie widziałam niczego złego w powiedzeniu Masonowi. Wiedziałam, że będzie tym zainteresowany.
Miałam rację. Mason naprawdę się tym emocjonował.
– Co? – zawołał kiedy wchodziliśmy do mojego pokoju. – Oni nic nie robią?
Wzruszyłam ramionami i siadłam na moim łóżku.
– Dymitr powiedział…
– Wiem, wiem… Słyszałem cię. O byciu ostrożnym i wszystko. – Mason wściekle kroczył naokoło mojego pokoju.- Ale jeśli te strzygi będą uganiać się za kolejnymi morojami… kolejnymi rodzinami… cholera! Będą sobie pluć w brodę, ze nie byli tacy ostrożni wcześniej.
– Zapomnij o tym, – powiedziałam. Czułam się jakby niepocieszona, że ja na łóżku nie byłam wystarczająca, że odciągnąć go od szalonych planów walki. – Nie możemy nic zrobić.
Przestał chodzić.
– My moglibyśmy iść.
– Iść gdzie? – zapytałam głupio.
– Do Spokane. W mieście można złapać busy tam.
– Ja… czekaj. Chcesz żebyśmy pojechali do Spokane i zajęli się strzygami?
– Pewnie. Eddi też by poszedł… możemy iść do tego centrum handlowego. Nie będą zorganizowani czy coś, więc moglibyśmy poczekać i wystrzelać jednego po drugim…
Mogłam tylko się gapić.
– Kiedy stałeś się taki głupi?
– Oh, rozumiem. Dzięki za głos wiary.
– Tu nie chodzi o wiarę, – kłóciłam się, wstając i zbliżając się do niego. – Kopiesz tyłki morojów. Widziałam to. Ale to… to nie jest wyjście. Nie możemy zabrać Eddiego i zająć się strzygami. Potrzebujemy więcej ludzi. Więcej planowania. Więcej informacji.
Oparłam ręce o jego klatkę piersiową. Położył swoje na nich i się uśmiechnął. Ogień walki był ciągle w jego oczach, ale mogłam powiedzieć, że jego umysł otworzył się na bliższe sprawy. Takie jak ja.
– Nie to miałam na myśli nazywając cię głupim. – powiedziałam mu. – Przepraszam.
– Mówisz tak teraz dlatego, że chcesz umieć ze mną postępować.
– Oczywiście że tak. – zaśmiałam się, zadowolona widząc go zrelaksowanego.