Выбрать главу

Więc przyczepiłam się do jej boku na resztę nocy. Próbowałam sobie wmówić, że to tylko praktyka przed przyszłością, kiedy i tak będę chodzić za nią jak cichy cień. Prawda była taka, że po prostu czułam się zbyt niewygodnie w tej grupie i wiedziałam, że moja zwykła złośliwa obrona była tutaj bezużyteczna. Dodatkowo, byłam boleśnie świadoma, że byłam jedynym dampirem, który był gościem na obiadzie. Tak, były inne dampiry, występujące w roli oficjalnych strażników, stojących na obrzeżach sali.

Kiedy Lissa działała w tłumie, zniosło nas do małej grupy morojów, którzy podnosili głosy. Rozpoznałam jednego z nich. To był ten koleś, który walczył, któremu pomogłam przerwać, tylko że tym razem miał na sobie uderzający czarny smoking zamiast kąpielówek. Spojrzał na nasze przybycie, wyraźnie sprawdzając nas, ale widocznie mnie nie pamiętał. Ignorując nas, kontynuował swoją kłótnię. Nic zaskakującego, mówili na temat ochrony morojów. To był ten, który był za tym, aby moroje ruszyli z ofensywą na strzygi.

– Której części wyrazu 'samobójstwo' nie rozumiesz? – pytał jeden z mężczyzn stojących niedaleko. Miał białe włosy i bujne wąsy. Też miał na sobie smoking, ale ten młodszy wyglądał w nim lepiej. – Moroje trenujący jako żołnierze będą końcem naszej rasy.

– To nie jest samobójstwo. – wyjaśniał młodszy. – To jest właściwa rzecz do wykonania. Musimy zacząć uważać na siebie samych. Uczenie się walczyć i używać naszej magii jest naszą największą zaletą, inną niż strażnicy.

– Tak, ale ze strażnikami nie potrzebujemy więcej zalet. – powiedział białowłosy. – Słuchałeś nie-arystokratów. Nie mają żadnych strażników, dlatego oczywiście są przerażeni. Ale nie ma powodu żeby nas pogrążać i ryzykować nasze życia.

– Nie robią tego. – powiedziała nagle Lissa. Jej głos był łagodny, ale wszyscy w tej grupce zatrzymali się i spojrzeli na nią. – Kiedy mówisz o morojach uczących się walczyć, robisz to tak, że brzmi to jakby to była sprawa wszystko-albo-nic. Tak nie jest. Jeśli nie chcesz walczyć, to nie powinieneś. Całkowicie to rozumiem. – Mężczyzna wyglądał na nieco udobruchanego. – Ale właśnie dlatego, że możesz polegać na strażniku. Wielu morojów nie może. I jeśli chcą uczyć się samoobrony, to nie ma powodu, dla którego nie powinni tego robić na własną rękę.

Młodszy uśmiechnął się szeroko w triumfie do swojego przeciwnika.

– Teraz rozumiesz?

– To nie takie łatwe. – kontynuował białowłosy. – Gdyby to tylko zależało od was, szalonych ludzi, którzy chcą się zabić, wtedy dobrze. Idźcie to zrobić. Ale gdzie zamierzacie nauczyć się tych wszystkich tak zwanych umiejętności walki?

– Sami znajdziemy magię. Strażnicy nauczą nas prawdziwej walki fizycznej.

– Teraz rozumiesz? Wiedziałem, dokąd to zmierza. Nawet jeśli reszta z nas nie bierze udziału w waszej misji samobójczej, dalej chcecie pozbawić nas naszych strażników, żeby trenowali waszą niby armię.

Młodszy zmarszczył brwi na słowo 'niby', a ja zastanawiałam się czy więcej pięści może latać (pewnie jakiś idiom, ale nie mam pojęcia jaki).

– Nam to zawdzięczacie.

– Nie, nie zawdzięczają. – powiedziała Lissa.

Zaintrygowane spojrzenia zwróciły się w jej stronę. Tym razem, to białogłowy obserwował ją triumfując. Młodszy zaczerwienił się ze złości.

– Strażnicy są najlepszymi środkami do walki, jakie mamy.

– Są, – zgodziła się. – ale to nie daje ci prawa do zabierania ich z dala od swoich obowiązków. – Białogłowy praktycznie rozpalił się.

– Zatem jak mielibyśmy się uczyć? – zażądał inny gość.

– Tak samo jak strażnicy. – poinformowała go Lissa. – Jeśli chcecie nauczyć się walczyć, idźcie do akademii. Stwórzcie klasy i zacznijcie od początku, tak samo jak robią to nowicjusze. W ten sposób, nie będziecie zabierać strażników z daleka od czynnej ochrony. To bezpieczne środowisko, a strażnicy tam i tak specjalizują się w nauczaniu uczniów. – Troskliwie przerwała. – Moglibyście nawet zacząć tworzyć część obronną w standardowym programie dla morojów już dla obecnych uczniów.

Zaskoczeni, wszyscy gapili się na nią, ze mną włącznie. To było takie eleganckie rozwiązanie i wszyscy inni wokół nas to dostrzegli. Nie spełniało stu procent wymagań, ale było gdzieś pośrodku w drodze z innymi sposobami, które nie mogło zaszkodzić drugiej stronie. Czysty geniusz. Inni moroje badali ją z uwielbieniem i fascynacją.

Nagle wszyscy zaczęli mówić o jednym, podekscytowani pomysłem. Przyciągali Lissę, i wkrótce zaczęła się żarliwa konwersacja kontynuująca plan. Powlekłam się na skraj i stwierdziłam, że jest po prostu dobrze. Wtedy wycofałam się całkowicie i odszukałam rogu niedaleko od drzwi.

Po drodze minęłam kelnerkę z tacą z przystawkami. Dalej głodna, przypatrzyłam się im podejrzanie, ale nie zauważyłam niczego wyglądającego jak foie gras (pasztet strasburski) z innego dnia. Wskazałam na coś, co wyglądało jak jakiś rodzaj duszonego, krwistego mięsa.

– Czy to gęsia wątróbka? – zapytałam.

Pokręciła głową.

– Sweetbread. (potrawa z trzustki jagnięcej lub cielęcej- przyp. tłum.)

Nie brzmiało źle. Sięgnęłam po to.

– To jest Trzustka. – usłyszałam za sobą. Szarpnęłam się do tyłu.

– Co? – pisnęłam. Kelnerka wzięła mój szok za odmowę i poszła dalej.

Adrian Iwaszkov wszedł w moje pole widzenia, wyglądając na ogromnie zadowolonego z siebie.

– Zadzierasz ze mną? – Zapytałam. – 'Sweetbread' to trzustka?

Nie wiem czemu mnie to aż tak szokowało. Moroje żywili się krwią. Czemu nie organy wewnętrzne? Dalej powstrzymywałam dreszcze.

Adrian wzruszył ramionami.

– To naprawdę dobre.

Pokręciłam głową zniesmaczona.

– O rany. Bogaci ludzie są do dupy.

Dalej był rozbawiony.

– Co tu robisz, Little dampir? Chodzisz za mną?

– Oczywiście że nie. – szydziłam. Był ubrany perfekcyjnie, jak zawsze. – Zwłaszcza nie po tych wszystkich kłopotach, jakich nam przysporzyłeś.

Błysnął jednym ze swoich prowokacyjnych uśmiechów, i pomimo tego jak bardzo mnie irytował, znowu czułam to przytłaczające pragnienie bycia blisko niego.

Co się ze mną działo?

– Nie wiem, – drażnił się.

Wyglądał teraz na idealnie świętego, nie pokazując ani śladu dziwnego zachowania, którego byłam świadkiem w jego pokoju. I taak, wyglądał dużo lepiej w smokingu niż ten facet, którego widziałam tutaj do tej pory.

– Biorąc pod uwagę jak często się spotykamy? To znaczy, to już jakiś piąty raz? To zaczyna wyglądać podejrzanie. Nie przejmuj się jednak. Nie powiem twojemu chłopakowi. Żadnemu z nich.

Otworzyłam usta żeby zaprotestować, ale wtedy przypomniałam sobie że widział mnie wcześniej z Dymitrem. Odrzuciłam rumieniec.

– Mam tylko jednego chłopaka. Coś w tym stylu. Może już nie. Tak czy inaczej, nie ma o czym mówić. Nawet cię nie lubię.

– Nie? – zapytał Adrian, ciągle się uśmiechając. Pochylił się do mnie, jakby miał jakiś sekret do podzielenia się. – Więc dlaczego używasz moich perfum?

Tym razem, zarumieniłam się. Zrobiłam krok do tyłu.

– Nie używam.

Zaśmiał się.

– Oczywiście że używasz. Policzyłem pudełka jak wyszłaś. Poza tym, mogę je wyczuć na tobie. Ładne. Ostre… ale ciągle słodkie – dokładnie takie – jak jestem pewien – jaka jesteś w środku. I miałaś prawo, wiesz. Właśnie wystarczająco żeby doprowadzić do krawędzi… ale nie wystarczająco żeby pochłonąć twój własny zapach.