Sposób, w jaki powiedział 'zapach', sprawił że brzmiało jak brzydkie słowo.
Moroje z arystokracji mogli sprawić, że czułam się, niekomfortowo, ale startujące do mnie dupki nie. Z zasady radziłam sobie z takimi. Zrzuciłam swoją nieśmiałość i przypomniałam, kim byłam.
– Hej – powiedziałam, zarzucając włosy do tyłu. – Miałam każde prawo żeby zabrać jedno. Zaoferowałeś je. Twoim błędem jest to, że zakładasz, że to coś znaczy, że wzięłam jedno. To nic nie znaczy. Oprócz tego, że może ty powinieneś być bardziej ostrożny z tym, na co wyrzucasz wszystkie swoje pieniądze.
– Ooh, Rose Hathaway jest tu dla zabawy, moi drodzy – Przerwał i wziął kieliszek z czymś, co wyglądało jak szampan, od przechodzącego obok kelnera. – Chcesz jeden?
– Nie piję.
– Racja. – Adrian i tak podał mi kieliszek, potem przegonił kelnera i napił się szampana. Miałam przeczucie, że to nie był jego pierwszy tej nocy. – Więc. Wygląda na to, że nasza Wazylisa pokazała mojemu tacie gdzie jego miejsce.
– Twojemu… – zerknęłam do tyłu na grupkę, którą właśnie opuściłam. Białogłowy ciągle tam stał, wściekle gestykulując. – Ten facet to twój tata?
– Tak twierdzi moja matka.
– Zgadzasz się z nim? Co do tego, że walczący moroje to samobójstwo?
Adrian wzruszył ramionami i wziął kolejny łyk.
– Naprawdę nie mam opinii na ten temat.
– To niemożliwe. Jak możesz nie czuć nic do żadnej ze stron?
– Nie wiem. Po prostu to nie jest coś, nad czym się zastanawiam. Mam lepsze rzeczy do roboty.
– Jak śledzenie mnie. – zasugerowałam. – I Lissę.
Ciągle chciałam wiedzieć, czemu była w jego pokoju.
Znowu się uśmiechnął. – Mówiłem ci, to ty chodzisz za mną.
– Tak, tak, wiem. Pięć razy… – przerwałam. – Pięć razy?
Pokiwał głową.
– Nie, były tylko cztery. – policzyłam je wolną ręką. – Była ta pierwsza noc, noc w kurorcie, wtedy, kiedy przyszłam do twojego pokoju i teraz dzisiejsza noc.
Jego uśmiech zrobił się tajemniczy.
– Skoro tak mówisz.
– Tak mówię… – Znowu moje słowa stopniowo zamierały. Rozmawiałam z Adrianem jeszcze jeden raz. Coś w tym stylu. – Chyba nie masz na myśli…
– Czego? – W jego oczach zapalił się wyraz zaciekawienia i podniecenia. To było bardziej pełne nadziei niż aroganckie.
Zachłysnęłam się, przywołując sen.
– Nic. – Starając się nie myśleć o tym, wzięłam łyk szampana. Przez pokój uderzyły we mnie uczucia Lissy, spokojne i zadowolone. Dobrze.
– Czemu się uśmiechasz? – zapytał Adrian.
– Bo Lissa dalej tam jest i radzi sobie w tym tłumie.
– Nic dziwnego. Jest jedną z tego typu ludzi, którzy mogą oczarować każdego, kogo chcą, jeśli się postarają wystarczająco. Nawet ludzi, którzy ją nienawidzą.
Rzuciłam mu krzywe spojrzenie.
– Tak samo się czuję, kiedy z tobą rozmawiam.
– Ale ty mnie nie nienawidzisz. – powiedział, kończąc szampana. – Nie naprawdę.
– Ale też cię nie lubię.
– Skoro tak mówisz. – Zrobił krok w moja stronę, niezagrażający, po prostu tworzył między nami przestrzeń bardziej intymną. – Ale mogę z tym żyć.
– Rose!
Ostry głos mojej mamy przeszył powietrze. Kilku ludzi w zasięgu słuchu spojrzało na nas. Moja matka – całe pięć stóp żywej złości – przedzierała się do nas.
Rozdział siedemnasty
– Co ty sobie wyobrażasz będąc tutaj? – domagała się wyjaśnienia.
Jej głos był zbyt głośny donośny, jak na mój gust.
– Nic, ja…
– Wybacz nam, Lordzie Iwaszkov – warknęła.
I wtedy, tak jakbym miała pięć lat, złapała mnie za ramię i szarpnięciem wyciągnęła z pokoju. Szampan wylał się z mojego kieliszka i ochlapał dół mojej sukienki.
– A co niby ty sobie wyobrażasz, że robisz? – wykrzyknęłam, gdy tylko znalazłyśmy się w przedpokoju. Żałośnie spojrzałam w dół na swoja sukienkę. – To jest jedwab. Mogłaś go zniszczyć.
Zabrała mi z ręki kieliszek szampana i postawiła go na pobliskim stoliku.
– Bardzo dobrze. Może to cie oduczy ubierania się, jak tania dziwka.
– W’uala – powiedziałam w szoku – To coś po macoszemu. Gdzie nagle zwrócili ci twoje macierzyństwo? – wskazałam na sukienkę. – To nie jest wcale tanie. Uważałaś, że to miło ze strony Taszy, że mi ją podarowała.
– Tak, bo nie spodziewałam się że założysz ją na przyjęcie morojów i zrobisz z siebie widowisko.
– Nie robie z siebie widowiska. A poza tym ta sukienka wszystko zakrywa.
– Tak ciasna sukienka równie dobrze może pokazywać wszystko. – zripostowała.
Ona, oczywiście, była ubrana w roboczą czerń: czarne proste lniane spodnie i pasującą marynarkę. Sama miała nieco kobiecego ciała, ale ten strój całkowicie to zakrył.
– Zwłaszcza, gdy znajdujesz się w takim towarzystwie jak to. Twoje ciało… przyciąga wzrok. I flirtowanie z morojem naprawdę ci nie pomaga.
– Nie flirtowałam z nim.
Jej oskarżenie mnie rozgniewało, bo czułam, że ostatnio zachowywałam się naprawdę dobrze. Kiedyś ciągle flirtowałam – i robiłam inna rzeczy – z chłopakami morojami, ale potem po kilku rozmowach i jednym żenującym incydentem z Dymitrem, uzmysłowiłam sobie jak głupie to było. Dampirki musiały być ostrożne zadając się z morojami, i ja również się tego trzymałam.
Coś małostkowego przyszło mi do głowy.
– Poza tym. – powiedziałam drwiąco – Czy to nie to powinnam robić? Romansować z morojami i przedłużać swoją rasę? Zrobiłaś to samo.
Popatrzyła na mnie groźnie.
– Nie kiedy byłam w twoim wieku.
– Byłaś tylko kilka lat starsza niż ja.
– Nie rób niczego głupiego, Rose. – powiedziała – jesteś za młoda na dziecko. Nie masz doświadczenia w tego typu sprawach – nawet nie żyłaś jeszcze swoim własnym życiem. Nie będziesz w stanie wykonywać pracy którą chcesz.
Jęknęłam, upokorzona.
– Czy my naprawdę musimy o tym dyskutować? Jak przeszłyśmy ode mnie rzekomo flirtującej nagle do mnie-wylegarni dzieci? Nie uprawiałam seksu ani z nim, ani z nikim innym, a nawet jeśli, to wiem co to antykoncepcja. Dlaczego mówisz do mnie jakbym była dzieckiem?
– Ponieważ tak postępujesz.
To było niezwykle podobne do tego, co powiedział mi Dymitr.
Spiorunowałam ja wzrokiem.
– Więc zamierzasz mnie teraz wysłać do mojego pokoju?
– Nie, Rose. – nagle wydała się zmęczona. – Nie musisz isc do swojego pokoju, ale w żadnym wypadku nie wrócisz na przyjęcie. Mam nadzieję, że nie przyciągnęłaś zbyt dużej uwagi.
– Mówisz tak, jakbym dawała tam pokaz tańca erotycznego. – powiedziałam. – Byłam po prostu z Lissa na obiedzie.
– Zdziwiłabyś się jakie rzeczy mogą wywołać pogłoski. – ostrzegła. – Zwłaszcza z Adrianem Iwaszkovem.
Po tym, odwróciła się i skierowała w stronę holu. Obserwując ją, czułam jak gniew i uraza palą mnie od środka. Przesadziła z reakcją. Nie zrobiłam niczego złego. Wiedziałam, że ma tą całą swoją dziwko-sprzedajacą-krew paranoję, ale to było ekstremalne, nawet jak na nią. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wyciągnęła mnie stamtąd i kilka osób było tego świadkami. Jak na kogoś, kto rzekomo nie chce bym przyciągała uwagę, to ona właśnie to spartaczyła.
Kilku morojów, którzy stali niedaleko mnie i Adriana, wyszło z pokoju. Spojrzeli w moim kierunku, i zaczęli szeptać między sobą, gdy mnie mijali.
– Dzięki, mamo. – mruknęłam do siebie.
Upokorzona, ruszyłam w przeciwną stronę, niespecjalnie wiedząc dokąd idę. Udałam się w kierunku tylnej części schroniska, z daleka od wszelkiej sfery aktywności. Doszłam do końca holu, gdzie znalazłam drzwi za którymi były schody. Drzwi nie były zamknięte, więc weszłam nimi na górę i stanęłam przed kolejnymi drzwiami. Na moją uciechę, prowadziły na mały taras na dachu, który nie wydawał się być często używany. Pokrywała go warstwa śniegu, ale było jeszcze wcześnie i słonce jasno świeciło, sprawiając że wszystko błyszczało.