Jednak nic z tych rzeczy się nie stało. Po prawie dwudziestu czterech godzinach, nasza sytuacja właściwie się nie zmieniła. Ciągle byliśmy więźniami, ciągle ostrożnie związani. Nasi porywacze pozostali czujni, prawie tak skuteczni jak dowolna grupa strażników. Prawie.
Najbliższa droga do wolności była pilnie nadzorowana – i szczególnie żenująca – przerwy na łazienkę. Mężczyźni nie dawali nam jedzenia czy wody. Było to brutalne dla mnie, ale połączenie człowieka z wampirem uczyniło dampirów twardych. Mogłam dać sobie radę z niewygodami, nawet jeśli szybko osiągałam punkt, w którym zabiłabym za cheeseburgera i jakieś naprawdę, ale to naprawdę tłuste frytki.
Dla Mii i Christiana… cóż, było trochę ciężej. Moroje mogli chodzić tygodniami bez jedzenia i wody, jeśli ciągle dostawali krew. Bez krwi, mogliby wytrzymać kilka dni, zanim staliby się schorowani i słabi, tak długo jak mieliby inną żywność. W ten sposób radziłyśmy sobie z Lissą, kiedy żyłyśmy na własną rękę, odkąd nie mogłam karmić jej codziennie.
Jeśli zabierze się jedzenie, krew i wodę, to wytrzymałość morojów spada na łeb na szyję. Ja byłam głodna, ale Mia i Christian byli wygłodniali. Ich twarze już wyglądały mizernie, a ich oczy były prawie rozgorączkowane. Isaiah pogarszał sprawę podczas swoich kolejnych wizyt. Za każdym razem, schodził na dół i włóczył się w swój irytujący, szyderczy sposób. Wtedy, zanim wychodził, brał kolejne łyki od Eddiego. Do trzeciej wizyty, praktycznie mogłam zauważyć jak Mia i Christian ślinią się. Pomiędzy endorfinami i brakiem jedzenia, byłam prawie pewna, że Eddi nawet nie wiedział gdzie byliśmy.
Nie mogłam spać naprawdę w tych warunkach, ale podczas drugiego dnia, zaczęłam przysypiać od czasu do czasu. Głód i zmęczenie też by na was tak działały. W pewnym momencie, właściwie śniłam, co było zaskoczeniem odkąd myślałam, że nie mogę zapaść w głęboką drzemką w tych wariackich warunkach.
We śnie – a doskonale dobrze wiem, że to był sen – stałam na plaży. Zabrało mi chwilę rozpoznanie, która dokładnie to była plaża. To była ta wzdłuż wybrzeża Oregonu – piaszczysta i gorąca, z Pacyfikiem rozciągającym się w oddali. Byłyśmy tu kiedyś z Lissą, kiedy mieszkałyśmy w Portland. To był piękny dzień, ale nie mogła znieść przebywania na zewnątrz w takim słońcu. W rezultacie, nasza wizyta była krótka, ale zawsze chciałam móc zostać dłużej i rozkoszować się tym wszystkim. Teraz miałam całe słońce i ciepło, jakiego chciałam.
– Little dampir. – powiedział głos za mną. – Najwyższy czas.
Odwróciłam się zaskoczona i zastałam Adriana Iwaszkova przyglądającego się mi. Miał na sobie spodnie khaki i luźny podkoszulek i – w zadziwiająco zwyczajnym stylu jak na niego – nie miał butów. Wiatr zmierzwił jego brązowe włosy, a ręce miał wepchnięte do kieszeni, kiedy pozdrowił mnie tym swoim charakterystycznym uśmiechem.
– Ciągle masz swoje zabezpieczenie. – dodał.
Krzywiąc się, myślałam przez moment, że gapił się na moją klatkę piersiową. Wtedy zauważyłam, że jego oczy skierowane były na mój brzuch. Miałam na sobie jeansy i top od bikini, a mały wisiorek z niebieskim okiem znowu zwisał z mojego pępka. Chotki były na moim nadgarstku.
– A ty znowu jesteś w słońcu. – powiedziałam. – Więc podejrzewam, że to twój sen.
– To nasz sen.
Poruszałam stopami w piasku.
– Jak dwoje ludzi może dzielić sen?
– Ludzie cały czas dzielą się snami, Rose.
Podniosłam wzrok na niego marszcząc brwi.
– Muszę wiedzieć, co masz na myśli. O tym, że otacza mnie ciemność. Co to znaczy?
– Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Każdego oprócz ciebie otacza światło. Ty masz cienie. Zabierasz je od Lissy.
Moje zmieszanie wzrosło.
– Nie rozumiem.
– Nie mogę teraz się w to zagłębiać. – powiedział mi. – Nie po to tu jestem.
– Jesteś tu z jakiegoś powodu? – zapytałam, oczami błądząc po niebiesko-szarej wodzie. Była hipnotyzująca. – Nie jesteś po prostu… tutaj, żeby być tutaj?
Zrobił krok do przodu i złapał moją dłoń, zmuszając mnie, żebym na niego spojrzała. Cała wesołość znikła. Był śmiertelnie poważny.
– Gdzie jesteś?
– Tutaj. – powiedziałam zdziwiona. – Dokładnie tak jak ty.
Adrian pokręcił głową.
– Nie, nie to miałem na myśli. W prawdziwym świecie. Gdzie jesteś?
Prawdziwy świat? Wokoło nas, plaża nagle zamazała się, jak film, który wyszedł nieostry. Chwilę później, wszystko samo się naprawiło. Wysiliłam swój mózg. Prawdziwy świat. Obrazy napłynęły do mnie. Krzesła. Strażnicy. Więzy.
– W piwnicy… – powiedziałam powoli. Trwoga nagle zniszczyła piękno tej chwili, kiedy wszystko do mnie wróciło. – O Boże, Adrian. Musisz pomóc Mii i Christianowi. Nie mogę…
Adrian ścisnął mocniej moją rękę.
– Gdzie?
Świat znowu zamigotał, i tym razem nie wyostrzył się już ponownie. Przeklął
– Gdzie jesteś, Rose?
Świat zaczął się rozpadać. Adrian zaczął się rozpadać.
– W piwnicy. W domu. W…
Zniknął. Obudziłam się. Odgłos otwieranych drzwi pokoju przywrócił mnie do rzeczywistości.
Isaiah i Elena weszli do holu. Musiałam tłumić pogardę, kiedy ją zobaczyłam. On był arogancki i podły, i wszechstronnie zły. Ale był taki, bo był przywódcą. Miał siłę i moc żeby pławić się swoim okrucieństwem-nawet, jeśli mi się to nie podobało. Ale Elena? Była lokajem. Groziła nam i robiła szydercze komentarze, ale większość jej możliwości do robienia tego brało się z tego, że była jego pomocnicą. Była totalną lizuską.
– Witajcie dzieci. – powiedział. – Jak się dzisiaj mamy?
Odpowiedziały mu ponure, gniewne spojrzenia. Przechadzał się do Mii i Christiana, ze skrzyżowanymi rękami z tyłu.
– Jakieś zmiany w podejściu na lepsze, od czasu mojej ostatniej wizyty? Rozmawialiście okropnie długo, co niepokoiło Elenę. Widzicie, jest bardzo głodna, ale-jak podejrzewam-nie tak głodna, jak wasza dwójka.
Christian zwęził oczy.
– Pierdol się. – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Elena warknęła i wypadła do przodu.
– Nie śmiej…
Isaiah machnął na nią, żeby przestała.
– Zostaw go w spokoju. To po prostu znaczy, że musimy zaczekać trochę dłużej, i naprawdę, to czekanie jest zabawne.
Elena sztyletowała wzrokiem Christiana.
– Szczerze – kontynuował Isaiah, obserwując Christiana. – Nie mogę się zdecydować, czego bardziej chcę: zabić cię, czy żebyś do nas dołączył. Obie opcje są na swój sposób zabawne.
– Nie męczy cię słuchanie swojego gadania? – zapytał Christian.
Isaiah rozważył to.
– Nie. Nie do końca. To również mnie nie męczy.
Odwrócił się i podszedł do Eddiego. Biedny Eddi ledwo jeszcze mógł usiedzieć prosto na swoim krześle po tych wszystkich karmieniach, przez które przeszedł. Gorzej, Isaiah nie potrzebował nawet używać wpływu. Twarz Eddiego rozjaśniła się głupim szerokim uśmiechem, podniecony na następne ugryzienie. Był tak uzależniony, jak karmiciel.
Zalała mnie złość i zniesmaczenie.
– Cholera! – wydarłam się. – Zostaw go w spokoju!
Isaiah zerknął do tyłu na mnie.
– Cicho bądź, dziewczyno. Nie uznaję cię za równie zabawną jak pana Ozerę.
– Naprawdę? – warknęłam. – Jeśli wkurwiam cię tak bardzo, to użyj mnie żeby udowodnić swoją głupią opinię. Ugryź mnie zamiast niego. Pokaż mi moje miejsce i to jakim skurwysynem jesteś.