Выбрать главу

Wie, kiedy może się mnie spodziewać – punktualnie o wpół do dwunastej – i wtedy robi przerwę. Rozmawiamy o filmach. Od naszego pierwszego spotkania znacznie podciągnęła się w temacie; w zeszłym miesiącu obejrzała „Spotkanie” i „Casablance”. Zna już większość moich ulubionych tytułów: „Zabawną buzię”, „W upalną noc”, „Rzymskie wakacje”, „Wichrowe wzgórza” (wersję z 1939 roku, z 01ivierem), „Rebekę”, „Orfeusza” no i oczywiście „Śniadanie”. Zna różnicę między „Bez przebaczenia” Johna Hustona i Clinta Eastwooda. Ogląda je rano, zanim Jimmy wstanie z łóżka – on gustuje w filmach sensacyjnych i wojennych, dlatego Cheryl woli, gdy chłopak jej nie przeszkadza – i później je omawiamy. Jest ostrożna w wyrażaniu opinii, lecz jej komentarze są mądre i ciekawe, choć przejawia niezrozumiałe upodobanie do szczęśliwych zakończeń. Zastanawiam się czasem, co taka dziewczyna robi w Tesco.

Rzadko opowiada o sobie. Rodzice nie żyją, wychowali ją dziadkowie, ale chyba nie widziała ich od wielu lat. Jest starsza od pozostałych kelnerek – pewnie stąd ten dziwny ubiór. Kiedy z nimi rozmawia, jej akcent się zmienia, a głos 10, w tańcu nabiera chropowatych tonów. Czuję, że w moim towarzystwie bardziej się stara.

– Pani nawet mówi zupełnie jak ona – powtarza. – Zupełnie jakbym słyszała aktorów ze starych filmów. Dziś już nikt nie mówi takim głosem. – Po czym kolejny raz męczy mnie, żebym wypowiedziała „kwestię” tym tonem, a następnie zachwycona wybucha śmiechem. – W życiu mi się to nie uda – kwituje. – Marna ze mnie aktorka. -1 rzucając okiem na zegar wyznaczający nieubłaganie koniec prze rwy, dodaje głosem Bette Davis z „Wszystko o Ewie”: – Za pnijcie pasy, szykuje się wyboista noc. – Mówi to bezbłędnie; nawet przypomina nieco Davis, ze zmrużonymi oczami, wysuniętym podbródkiem i piórem elegancko uchwyconym między dwoma palcami (w Tesco nie wolno palić).

Przychodzi mi do głowy, że właściwie mogłaby być aktorką, a jej hałaśliwość, kuse spódnice i tania biżuteria to po pro stu element przebrania. Oczywiście uwielbia Bette i Audrey, chociaż po cichu woli chłodne blondynki: Grace Kelly i Catherine Deneuve. Podobnie jak ja nie przepada za Marylin Monroe.

– Kiedyś myślałam, że ma klasę – przyznała któregoś dnia. – Teraz uważam ją za kolejną ofiarę.

Dzisiaj Cheryl jest małomówna. Ubrała się też jakoś inaczej: pod kawiarnianym fartuchem ma proste czarne spodnie i golf. Kolczyk w nosie zniknął. Włosy upięła z tyłu, podkreślając kości policzkowe. Powstrzymuję się od komentarza w myśl obowiązujących między nami zasad. Obie nie znosimy wścibstwa.

– Zaraz przyniosę grzankę, panno Golightly.

– Dziękuję, Cheryl.

Herbata jest dokładnie taka, jak lubię. Kryje w sobie coś bezpiecznego, cywilizowanego. Kiedy Polly ma złe dni, kiedy krzyczy, przeklina i płacze, żeby ją wypuścić, przynoszę jej herbatę na tacy w kwiaty, którą pamięta z domu, i to niezawodnie ją uspokaja. Niekiedy tuli się do mnie i nazywa mamą. Karmię ją ciastkami moczonymi w herbacie. Wygląda wtedy zupełnie jak pisklę.

Czasami przyglądam się pozostałym bywalcom kawiarni. Jest ich kilkanaścioro, lecz zamieniłam słowo tylko z jednym z nich. Ponieważ nie znam jego nazwiska, nazywam go w myślach „Jedenasta Czterdzieści”, gdyż o tej porze się zjawia. Podobnie jak ja ma swój ulubiony stół, w pobliżu placu zabaw. Często obserwuje dzieci podczas posiłku. Jajecznica, cztery plastry chrupiącego bekonu, dwie porcje grzanek, marmolada, herbata English Breakfast z mlekiem, bez cukru. Nie wiem, czy przychodzi w inne dni, ale raczej nie. Zawsze nosi kapelusz – homburg w zimie, panamę w lecie – przykryte nim włosy są siwe, ale wciąż gęste. Zawsze pozdrawiamy się uprzejmie.

Tost jest idealny, wypieczony w sam raz. Cheryl wie, że wolę sama smarować go masłem. Drożdżówka jest świeża, jeszcze ciepła. Opuściwszy wzrok, stwierdzam, że Cheryl ma na nogach nowe buty, płaskie baleriny, dlatego jej stopy wydają się mniejsze i bardziej eleganckie. Na palcach nie ma pierścionków, co, o dziwo, ją odmładza.

– Za dziesięć minut mam przerwę – informuje. – Będzie my mogły porozmawiać.

– Z przyjemnością, Cheryl.

Mam nadzieję, że między nami nic się nie zmieniło. Staram się nikogo nie osądzać; Cheryl bynajmniej nie straciła w moich oczach. Liczę, że o tym wie.

W płaskich butach stawia trochę niezgrabnie nogi. Jest wyprostowana jak struna. Wyczuwam w niej może nie gniew, ale pewną zawziętość. Chyba nie pomyślała, że wtykam nos w nie swoje sprawy. Uświadamiam sobie, że kogoś mi przypomina, choć nie jestem pewna kogo.

Jedenasta Czterdzieści. Mogłabym według niego regulować zegarek. Staje w kolejce za parą innych bywalców (młode małżeństwo z dzieckiem) i zamawia to co zwykle. Z butonierki wystaje czerwony goździk; zastanawiam się, czy to jakaś specjalna okazja. Może rocznica albo urodziny. Idzie do swojego stolika, który, niestety, jest zajęty; mężczyzna o zaczerwienionej twarzy pałaszuje kiełbaski, grzankę oraz smażone jajka i czyta „Mirror”. Jedenasta Czterdzieści rozgląda się, obok mnie jest wolne miejsce. Innym razem zaprosiłabym go do stolika. Kawiarnia jest prawie pełna. Jednak myślę o Cheryl. Odwracając rozpłomienioną twarz, słyszę, jak podchodzi do pani siedzącej niedaleko mnie i pyta, czy może usiąść naprzeciw niej. Kobieta mamrocze coś z pełnymi ustami.

Nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje. Może to rezultat wczorajszego wieczora bądź wynikłych zeń niespodzianek. Czuję się szara i bez wyrazu, całkiem jak niebo. Coś uległo zmianie. Pobyt w kawiarni zazwyczaj poprawia mi samopoczucie; lubię obserwować ludzi, słuchać ich rozmów, wdychać zapach bekonu, świeżej kawy oraz pieczywa. To miejsce ma w sobie tyle życia. Jutro wybieram się z wizytą do Polly; śniadanie w zakładzie Meadowbank pachnie skwaśniałym mlekiem i stęchłymi płatkami, jak niemowlę stare, schorowane niemowlę, uczepione żylastą ręką rękawa mojego czerwonego płaszcza i pozbawione nadziei na przyszłość.

Zeszłej nocy nie mogłam spać. W moim wieku to nic dziwnego; w podobnych wypadkach często wstaję i zaparzam herbatę, czytam albo idę na spacer. To zwykle nie pomaga, ale za to nie mam poczucia zmarnowanego czasu, tak jakbym, nie ponosząc kosztów, zyskała owych kilka godzin.

Polly często przysypia. Może równoważy to mój brak snu. Podejrzewam jednak, że dostaje coś na uspokojenie. Przynoszę jej koronkowe koszule nocne i pikowane podomki, lecz w Meadowbank wszystko ginie, gdyż nikt nie pamięta, co do niego należy. Jedna z kobiet zawsze nosi na sobie trzy warstwy wierzchniej odzieży, żeby zabezpieczyć się przed kradzieżą.

Za każdym razem próbuję odszukać ubrania Polly. Wchodzę do każdego pokoju i zaglądam pod łóżka. Pani McAllister jest najgorsza, chowa rzeczy albo wkłada je na siebie, co bardzo utrudnia ich odzyskanie. Nie chcę, żeby Polly upodobniła się do pozostałych. Kiedy przychodzę, każę jej wstać i się ubrać. Przynoszę czystą odzież, porządne buty, pończochy i kostiumy. Potem zanoszę je do pralni chemicznej i przyszywam na podszewce tasiemkę z nazwiskiem.