Выбрать главу

— Mam nadzieję, że nie — odrzekłem. — Pozwól, że ujmę to inaczej. Jeśli któryś z nas spróbuje tego, dojdzie do wojny.

— Dlaczego. Przecież wszyscy pójdą jego śladem.

— Ja nie pójdę. Wystąpię przeciwko nim.

— Och, rozbawiasz mnie, Lestat — odrzekła.

— To mało — powiedziałem.

— Mało! — Wyglądała za okno na dziedziniec, ale teraz odwróciła wzrok, a krew napłynęła jej do twarzy. — Zniszczyć wszystkie miasta na ziemi? Kiedy nazwałeś Teatr Wampirów drobnostką, rozumiałam to, ale teraz to już sam sobie zaprzeczasz.

— To mało zniszczyć wszystko zaledwie dla samego dzieła zniszczenia, nie uważasz?

— Jesteś niemożliwy — odrzekła. — W odległej przyszłości może znaleźć się taki przywódca. Zmniejszy człowieka do nagości i strachu, z których przybył. A my będziemy karmić się nim bez wysiłku, jak zawsze do tej pory czyniliśmy. Natomiast Dziki Ogród, jak ty go nazywasz, rozprzestrzeni się na cały świat.

— Mam nadzieję, że kiedyś ktoś spróbuje — odrzekłem. — Ponieważ wtedy ja powstanę przeciwko niemu i zrobię wszystko, aby go pokonać. Być może wtedy, jeśli wyruszę na walkę, aby uchronić człowieka od tego, będę mógł być zbawiony.

Byłem bardzo rozzłoszczony. Wstałem z fotela i wyszedłem na podwórko. Gabriela ruszyła za mną.

— Właśnie podałeś najstarszą istniejącą w chrześcijaństwie argumentację istnienia zła — powiedziała. — Istnieje po to, abyśmy mogli z nim walczyć i czynić dobro.

— Jakie to okropne i głupie — odrzekłem.

— Jest coś, czego w tobie kompletnie nie rozumiem — mówiła dalej. Trzymasz się tego twojego przestarzałego poczucia dobra i doskonałości z wytrwałością, która jest dosłownie nie do poruszenia. A przecież jesteś taki dobry w tym, co robisz! Polujesz na swoje ofiary jak jakiś czarny anioł. Zabijasz bezlitośnie. Ucztujesz całą długą noc, jeśli tylko zechcesz.

— No i co? — spojrzałem na nią zimno. — Nie wiem, jak można być kiepskim w swojej niegodziwości.

Roześmiała się.

— Byłem dobrym strzelcem, kiedy byłem młody — powiedziałem. — A teraz też jestem dobry w tym, co robię. Tyle można powiedzieć, by zrozumieć nasze pojęcie słowa „dobry”.

Kiedy odeszła, położyłem się na kamiennych płytach dziedzińca i spoglądałem na gwiazdy, rozmyślając o tych wszystkich obrazach i rzeźbach, które miałem okazję tu, we Florencji, zobaczyć. Wiedziałem, że nienawidzę miejsc, gdzie nad okolicą górują tylko wysokie drzewa, a najmilszy i najsłodszy moim uszom był dźwięk ludzkich głosów. Czy to, co odczuwałem i o czym myślałem, miało jednak jakieś znaczenie?

Gabriela nie zawsze zaskakiwała mnie aż tak uderzeniowo swoją dziwaczną filozofią. Od czasu do czasu, kiedy się pojawiała, opowiadała mi także o praktycznych rzeczach, których się nauczyła. Właściwie była odważniejsza i śmielsza w poszukiwaniu przygód niż ja. Nauczyła mnie wielu rzeczy. Okazało się, że możemy spokojnie spać w ziemi. Upewniła się co do tego jeszcze przed naszym wyjazdem z Francji. Trumny i groby nie miały więc większego znaczenia. Okazało się też, że całkiem naturalnie jej ciało wydostaje się z ziemi o zmierzchu słońca, nawet krótko przed obudzeniem.

Ci śmiertelni, którzy mieliby to szczęście odkryć nas podczas dnia, jeżeli nie wystawiliby natychmiast naszych ciał na słońce, byliby z góry skazani na śmierć. Na przykład, gdzieś w okolicach Palermo Gabriela spała w piwniczce głęboko pod jakimś opuszczonym domem, a kiedy obudziła się, jej oczy i twarz paliły ją, jakby były poparzone, a prawą ręką trzymała ciało jakiegoś człowieka, już nieżywego, który najwyraźniej zakłócił w jakiś sposób jej sen.

— Został uduszony — wyjaśniła mu — a moja dłoń nadal była zaciśnięta na jego krtani. Twarz mi płonęła z powodu tej niewielkiej ilości światła, które przedostało się przez otwarte drzwi.

— A co by było, gdyby ich było kilku? — zapytałem, w dziwny sposób poddając się jej czarowi.

Potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami. Teraz sypiała już zawsze w ziemi, a nie w piwniczkach czy trumnach. Nikt już nie mógł zaskoczyć jej podczas snu.

Nie powiedziałem tego, ale ja sam uważałem, że w sypianiu w krypcie jest pewien wdzięk. Było wiele romantyczności w conocnym wstawaniu z grobu. Ja postępowałem zupełnie odwrotnie niż Gabriela i w każdym miejscu, gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej, musiałem mieć dla siebie nową trumnę. Nie sypiałem na cmentarzach czy w kościołach, co w podróży było naszym zwyczajem, ale zawsze w kryjówkach domostw.

Nie mogę powiedzieć, że nie słuchała tego, co do niej mówię. Słuchała uważnie, kiedy opisywałem jej wielkie dzieła sztuki, które widziałem w Muzeum Watykańskim, czy chóry, których słuchałem w katedrze, czy wreszcie kiedy opisywałem jej sny, które śniłem ostatniej godziny przed przebudzeniem, sny, które zdawały się zakłócone myślami ludzi śmiertelnych przechodzących niedaleko mojego legowiska. Może tylko przyglądała się ruchom moich warg, kto to wie? A potem znikała ponownie bez słowa wyjaśnienia, a ja spacerowałem samotnie po ulicach, głośno szepcząc słowa do Mariusza i pisząc do niego długie listy, co zajmowało mi nierzadko całą noc.

Czego chciałem od niej? Żeby była bardziej ludzka? Bardziej podobna do mnie. Wracały obsesyjnie przepowiednie Armanda. Jakżeż i ona mogła nie myśleć o nich? Musiała chyba zdawać sobie sprawę z tego, co się między nami działo, że coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie, że moje serce krwawiło, jednak zbyt wiele było we mnie dumy, by jej o tym powiedzieć.

— Proszę cię, Gabrielo, nie mogę już dłużej znieść tej samotności! Zostań ze mną.

Do czasu naszego wyjazdu z Włoch prowadziłem niebezpieczne małe gierki ze śmiertelnymi. Wybierałem mężczyznę albo kobietę, która duchowo wydawała się idealna i odpowiadała moim planom, po czym śledziłem ją. Trwało to najpierw tydzień, później miesiąc, czasami nawet dłużej. Zakochiwałem się w wybrance lub wybrańcu. Wyobrażałem sobie naszą przyjaźń, rozmowy, zażyłość, których nigdy nie mieliśmy doświadczyć. Wyobrażałem sobie, że w pewnej magicznej chwili powiedziałbym: „Widzisz jednak, kim jestem naprawdę”, a owa istota ludzka, w nadzwyczajnym, nadludzkim zrozumieniu odpowiedziałaby: „Tak, widzę. Rozumiem”.

Nonsens. Zupełnie jak w baśni, gdzie księżniczka oddaje swoją bezinteresowną miłość księciu, który jest zaczarowany i na powrót staje się sobą, przestając być obrzydliwym potworem. Tylko że w mojej mrocznej baśni ja przemieniałem się w mojego śmiertelnego partnera. Stawaliśmy się jednością, a ja znów byłem ciałem i krwią.

Śliczny pomysł, co? Tyle że zacząłem coraz więcej myśleć o ostrzeżeniach Armanda i w związku z tym istniało niebezpieczeństwo, że znowu użyję Mrocznej Zamiany z tych samych powodów, z których użyłem go wcześniej. Przestałem się tak bawić? Po prostu powróciłem do zwykłych polowań, którym towarzyszyło poczucie zemsty i okrucieństwa. Złoczyńcy nie byli moimi jedynymi ofiarami.

W Atenach napisałem następującą wiadomość dla Mariusza: „Nie wiem, dlaczego nadal jeszcze żyję. Nie poszukuję prawdy. Nie wierzę z nią. Nie mam nadziei uzyskać od ciebie żadnych starożytnych tajemnic, czymkolwiek by one nie były. Wierzę jednak w coś. Być może po prostu w piękno świata, przez który wędruję, albo w samą wolę życia. Uzyskałem swój dar zbyt wcześnie. Bez żadnej konkretnej przyczyny. I już w wieku trzydziestu lat przeżytych jako istota nieśmiertelna mam pewną świadomość, dlaczego tak wielu z nas zmarnowało ów dar, zrezygnowało z niego. A przecież idę dalej. I nadal szukam ciebie”.