W ciągu kilku najbliższych nocy stało się jasne, że Gabriela nie chce mnie zostawić samego. Wyczułem, że z powodu śmierci Nickiego będzie teraz ze mną bez względu na to, gdzie akurat się znajdowaliśmy. Tak się składało, że znajdowaliśmy się w Egipcie. To, że otaczały nas ruiny, które uwielbiała, oraz pomniki, które kochała jak nic przedtem, pomagało jej bardzo.
Być może ludzie muszą być martwi od sześciu tysięcy lat, aby ich kochała. Chciałem nawet jej to powiedzieć, aby się z nią trochę podroczyć, ale szybko wypadło mi to z głowy. Pomniki były równie stare jak góry, które kochała. Nil przepływał przez wyobraźnię człowieka od samego zarania czasu historycznego.
Oboje przyglądaliśmy się piramidom, wspinaliśmy się po ramionach gigantycznego sfinksa. Pochylaliśmy się nad inskrypcjami starożytnych kamiennych fragmentów. Przyglądaliśmy się mumiom, które można było kupić od złodziei za psie pieniądze, fragmentom starej biżuterii, wyrobom garncarskim i szklanym. Pozwalaliśmy, by woda rzeki przepływała między palcami naszych stóp i polowaliśmy razem w wąziutkich uliczkach Kairu. Razem odwiedzaliśmy burdele, by siadać gdzieś w ciemnym kącie na poduszkach, przyglądać się tańczącym postaciom i wsłuchiwać w gorący, erotyczny rytm muzyki. Muzyki, która choć przez chwilę zagłuszała zawsze wszechobecny w mojej głowie dźwięk skrzypiec. W takich chwilach często wstawałem i zaczynałem dziki taniec w takt owych egzotycznych dźwięków, imitując falowanie tych, którzy namawiali mnie do tańca, aż zatracałem wszelkie poczucie czasu w lamencie trąb, w strumieniu pisku fletów.
Gabriela siedziała wtedy nieruchomo uśmiechając się, a brzeg zabrudzonego kapelusza słomkowego zasłaniał jej oczy. Już więcej nie rozmawialiśmy ze sobą. Była po prostu bladą pięknością z przybrudzonymi kurzem policzkami, która u mojego boku przemierzała nie kończącą się noc. Z płaszczem spiętym cienkim skórzanym paskiem, z włosami upiętymi w warkocz — poruszała się z gracją królowej i wampirzym rozmarzeniem. Jej policzki połyskiwały w ciemności, jej małe usta były małą plamką różu. Śliczna. Wkrótce bez wątpienia znowu zostawi mnie samego.
A jednak pozostała przy mnie nawet wtedy, kiedy wynająłem przepyszny mały pałacyk, kiedyś dom jakiegoś mameluckiego beja, o wspaniałej, wykładanej płytkami posadzce, z wyszukanym baldachimem o kształcie przypominającym namiot zwisający z sufitu. Pomagała mi nawet zapełnić podwórko pnączem o barwnych przylistkach, palmami i wszelkimi rodzajami roślin tropikalnych, aż stało się małą zieloną dżunglą. Sama przyniosła papugi, zięby i kanarki w klatkach, i porozwieszała je w ogrodzie. Od czasu do czasu kiwała głową ze zrozumieniem i mruczała coś o braku listów z Paryża, bo też z niecierpliwością oczekiwała wiadomości stamtąd.
Dlaczego Roget nie pisał? Czy w Paryżu wybuchły zamieszki? No cóż, i tak przecież nie dosięgłyby mojej rodziny w odległej prowincji, prawda? Może coś jemu się stało? Dlaczego nie pisze?
Poprosiła mnie, abym razem z nią udał się w górę rzeki. Chciałem wprawdzie czekać na listy, wypytywać o wieści z Francji podróżników angielskich, ale zgodziłem się. Propozycja, bym wyruszył razem z nią w podróż, wydała mi się nadzwyczajna. Opiekowała się mną i dbała o mnie na swój sposób.
Wiedziałem, że zaczynała się ubierać w czyste lniane surduty i bryczesy tylko po to, aby sprawić mi przyjemność. Dla mnie przeczesywała swoje długie włosy.
Wszystko to jednak i tak nie miało większego znaczenia. Pogrążałem się coraz bardziej. Czułem to. Przepływałem bezwładnie przez świat, jakby był tylko snem. Wydawało się zupełnie naturalne to, że widziałem wokół siebie krajobraz, który wyglądał dokładnie tak samo jak tysiące lat temu, kiedy artyści malowali na ścianach królewskich grobów. Naturalnie, że palmy w świetle księżyca powinny wyglądać dokładnie tak samo, jak wyglądały wtedy. Naturalnie, że chłopi powinni pobierać wodę z rzeki w ten sam sposób, jak robili to wtedy. A bydło, które tutaj było, było również takie same.
Czy Mariusz kiedykolwiek zatrzymał się gdzieś tutaj, pośród tych piasków?
Wędrowaliśmy po gigantycznej świątyni Ramzesa, oczarowani milionami maleńkich obrazków wyciętych w ścianach. Nie mogłem przestać myśleć o Ozyrysie, ale te małe figurki były mi zupełnie nie znane. Przemierzaliśmy ruiny Luksoru. Oboje wylegiwaliśmy się na pokładzie łodzi, pod rozgwieżdżonym niebem.
W drodze powrotnej do Kairu, kiedy przybyliśmy pod wielkie kolosy Memnona, Gabriela pełnym podniecenia szeptem opowiedziała mi, jak to rzymscy imperatorowie podróżowali w przeszłości, aby podziwiać te posągi, tak jak myśmy to robili właśnie w tej chwili.
— Były już starożytne w czasach cezarów — powiedziała, gdy na grzbietach wielbłądów przemierzaliśmy chłodny piasek pustyni.
Tej nocy wiatr nie był dokuczliwy. Wyraźnie widzieliśmy olbrzymie figury posągów na tle granatowego nieba. Twarze zniszczone wiatrem i czasem, rozmyte w ciemności zdawały się patrzeć przed siebie, niemi świadkowie upływu czasu. Ich bezruch sprawił, że poczułem się smutny i zaniepokojony. To samo uczucie owładnęło mną, kiedy stałem przed piramidami. Starożytni bogowie, starożytne tajemnice. Poczułem na plecach chłód. A jednak czym były teraz te posągi poza zwykłymi, pozbawionymi twarzy wartownikami nie kończącej się pustki?
— Mariusz — wyszeptałem sam do siebie — czy widziałeś te posągi? Czy któryś z nas przetrwa tak długo jak one?
Moje rozmyślania przerwała Gabriela. Chciała zejść z naszych wierzchowców i iść pieszo dalszą część drogi do posągów. Miałem na to samo ochotę, choć nie bardzo wiedziałem, co zrobić z wielkimi, cuchnącymi i upartymi wielbłądami, jak sprawić, by przyklękły. Gabriela sama rozwiązała ten problem. Zostawiła je czekające na nas. Po chwili oboje przedzieraliśmy się przez piasek.
— Chodź ze mną w głąb Afryki, do dżungli — zaproponowała. Jej twarz była poważna, głos niezwykle cichy i łagodny.
Przez chwilę nie odpowiadałem. Coś w jej zachowaniu zaalarmowało mnie. Powinienem był usłyszeć dźwięk równie ostry i przenikliwy, jak poranne kuranty Dzwonów Piekieł. Nie chciałem jechać w dżungle Afryki. Ona wiedziała o tym. Niecierpliwie oczekiwałem od Rogeta wiadomości o rodzinie i zamierzałem odwiedzić miasta Dalekiego Wschodu, wędrować przez Indie do Chin i dalej, do Japonii.
— Rozumiem życie, które wybrałeś — powiedziała. — Podziwiam też twoją wytrwałość i konsekwencję; musisz o tym wiedzieć.
— Mógłbym powiedzieć to samo o tobie — powiedziałem z lekką goryczą w głosie.
Zatrzymała się.
Przypuszczam, że podeszliśmy do kolosów wystarczająco, aby najlepiej ocenić ich wspaniałość. Przed całkowitym przytłoczeniem ich wielkością chroniło mnie jedynie to, że w pobliżu nie znajdowało się nic, co mogłoby posłużyć za skalę ich wielkości. Niebo nad głową było równie olbrzymie, piasek bezkresny, a gwiazdy niezliczone i wspaniałe, unoszące się nad naszymi głowami na zawsze.
— Lestat — powiedziała wolno, ważąc słowa. — Proszę cię tylko o to, byś spróbował, choć raz, iść przez świat tak, jak ja to czynię.
Księżyc dobrze oświetlał jej twarz, choć była chroniona przez rondo kapelusza.
— Zapomnij o tym domu w Kairze — powiedziała nagle, ściszając głos, jak gdyby w szacunku dla ważności tego, o czym mówiła. — Porzuć wszystkie swoje kosztowności, ubrania i przedmioty łączące się z cywilizacją. Jedź ze mną na południe, w górę rzeki, do Afryki. Podróżuj ze mną.
Nie odpowiadałem. Serce waliło mi jak młotem.