— Nie bądź taki porywczy, Lestat — powiedział wreszcie, uśmiechając się lekko, cały czas mając wzrok utkwiony w postać mężczyzny. — Od czasu do czasu rzeczywiście ich słyszę, ale to, co odbieram, pozostaje niezrozumiałe, słyszę zaledwie ich obecność — znam ten dźwięk.
— I teraz właśnie go usłyszałeś?
— Taaak… Zdaje się.
— Mariusz, proszę, chodźmy już stąd. Błagam cię. Wybacz mi. Nie mogę już tego znieść! Proszę cię, Mariusz, chodźmy.
— Dobrze — powiedział uprzejmie. Ścisnął mi łokieć. — Ale najpierw zrób coś dla mnie.
— Wszystko, czego sobie życzysz.
— Porozmawiaj z nimi. Nie musi to być głośno, ale porozmawiaj. Powiedz im, że uważasz, iż są piękni.
— Oni sami wiedzą — odrzekłem. — Wiedzą, że uważam ich za nieopisanie pięknych.
Byłem pewien, że tak było, że wiedzieli. On jednak miał na myśli powiedzenie im tego w sposób ceremonialny. Zebrałem się więc na odwagę, pozbywając strachu i wszystkich wariackich przypuszczeń i powiedziałem im o tym.
— Przemów do nich — usłyszałem ponaglający głos Mariusza.
Przemówiłem. Spojrzałem prosto w ich oczy. Opanowały mnie najdziwniejsze uczucia. Powtarzałem zdanie: Uważam, że jesteście piękni, uważam, że nieporównywalnie piękni, układając je w kształt prawdziwych słów. Modliłem się, tak jak kiedyś, kiedy byłem bardzo mały. Leżałem wtedy na łące na stoku góry i prosiłem Boga: proszę, proszę, pomóż mi wydostać się z domu ojca. Teraz rozmawiałem z nią w ten właśnie sposób. Powiedziałem jeszcze, że jestem wdzięczny, iż pozwolono mi zbliżyć się do niej i jej odwiecznych tajemnic i że uczucie to stało się niemal fizyczne. Czułem je na skórze, w korzeniach włosów. Czułem napięcie, od którego tężała mi twarz. Stałem się całkowicie lekki, a woń kadzidła i zapach kwiatów ogarniały moją duszę, gdy spoglądałem w czarne źrenice jej ciemnobrązowych oczu.
— Akasza — powiedziałem głośno.
Usłyszałem to imię w tej samej chwili, kiedy je wypowiedziałem. Zabrzmiało prześlicznie. Włosy na całym ciele uniosły się. Tabernakulum stało się jakby płonącym obramowaniem wokół jej postaci. W miejscu gdzie siedział mężczyzna, widziałem tylko coś niezbyt wyraźnego, czego oko nie rozpoznawało. Bezwiednie przysunąłem się do niej bliżej, pochyliłem i prawie pocałowałem jej usta. Chciałem to uczynić. Pochyliłem się jeszcze bardziej. Poczułem jej usta. Chciałem, aby moja krew podeszła do ust i przeszła do niej, tak jak kiedyś stało się to z Gabrielą, kiedy leżała w trumnie.
Czas pogłębiał się, a ja patrzyłem teraz prosto w jej bezdenne oczy.
Całuję boginię w usta, co się ze mną dzieje! Jestem szalony!
Cofnąłem się. Znów poczułem, że jestem przy ścianie, drżący, z obiema rękoma przyciśniętymi do głowy. Przynajmniej tym razem nie zahaczyłem o lilie, ale znowu nie mogłem powstrzymać się od krzyku.
Weszliśmy w korytarz. Znów wewnętrzna zasuwa sama odsunęła się pod wpływem woli Mariusza. Zewnętrzną zasunął obiema rękoma.
— Chodź, mój mały — powiedział. — Chodźmy na górę.
Odeszliśmy zaledwie kilka jardów w górę po schodach, kiedy usłyszeliśmy chrupiący trzask, potem jeszcze jeden. Mariusz obrócił się i spojrzał do tyłu.
— Znów to zrobili — powiedział. Zmartwienie pokryło mu cieniem twarz.
— Co? — oparłem się o ścianę.
— Tabernakulum. Otworzyli je. Chodź. Wrócę później i zamknę je, zanim wstanie słońce. Teraz wrócimy do gabinetu i dokończę ci moją opowieść.
Kiedy dotarliśmy do jasno oświetlonego domu, opadłem ciężko na fotel, trzymając się rękoma za głowę i usiłując uspokoić rozdygotane myśli. Mariusz przystanął obok, przyglądając się mi. Kiedy zdałem sobie sprawę z tego, podniosłem wzrok.
— Powiedziała swoje imię — odezwał się nagle.
— Akasza! — odpowiedziałem. Chwytałem to słowo jakby w ostatniej chwili przed zniknięciem w wirze rozpływającego się w głowie snu. — Naprawdę wyjawiła mi je! Jeszcze raz głośno wypowiedziałem jej imię. Spojrzałem na niego, błagając o odpowiedź, o wyjaśnienie, dlaczego właśnie teraz tak mi się przypatrywał. Myślałem, że oszaleję, jeśli jego twarz miałaby się znowu stać bez wyrazu.
— Czy złościsz się na mnie?
— Szszsz… Cicho — odrzekł szybko.
Nic nie słyszałem. Wokoło panowała cisza. Poza, być może, odgłosem morza i dźwiękiem dochodzącym od knotów zapalonych świec. Może wiatr. Ich oczy nie wydawały się bardziej pozbawione życia niż teraz jego.
— To ty sprawiłeś, że poruszyli się. Wstałem.
— Co to oznacza?
— Nie wiem — odparłem. — Może nic. — Tabernakulum jest nadal otwarte, a oni siedzą tam jak zawsze. Kto wie?
Uświadomiłem sobie nagle, że długie lata pragnął wiedzy. Powiedziałbym, że wieki całe, ale nie potrafiłem wyobrazić sobie tak długiego czasu. Nawet teraz. Czułem tylko te długie lata, jakie spędził, próbując wydobyć od nich najdrobniejszy znak, długie lata, podczas których nie otrzymał żadnego znaku. Wiedziałem, że zastanawiał się teraz, jak to się stało, że ja, przed chwilą, wydobyłem z tej kobiety sekret jej imienia, Akasza. Wiele przydarzyło się w czasach Rzymu. Wiele mrocznych spraw. Cierpienie, niewypowiedziane cierpienie.
Obrazy rozpłynęły się. Cisza. Mariusz stał osamotniony i opuszczony na środku pokoju, jak święty ściągnięty z ołtarza i postawiony gdzieś w nawie bocznej.
— Mariusz — szepnąłem.
Ocknął się, a jego twarz powoli nabrała kolorów. Spojrzał na mnie z czułością, prawie ze zdumieniem.
— Tak, Lestat — odezwał się i ścisnął uspokajająco moją dłoń.
Usiadł i gestem ręki pokazał, bym zrobił to samo. Znów rozsiedliśmy się wygodnie i patrzyliśmy na siebie. W tej chwili nawet światło w pokoju działało na mnie uspokajająco. Jeszcze bardziej uspokajający był widok nocnego nieba za oknami.
Wracała jego poprzednia żwawość, błysk dobrego humoru w oczach.
— Nie ma jeszcze północy — powiedział — a na wyspach spokojnie. Jeśli nic nam nie przeszkodzi, myślę, że będziemy mieli wystarczająco dużo czasu, bym mógł opowiedzieć ci całą historię.
5
Wydarzyło się to pewnej ciepłej, wiosennej nocy w galijsko — rzymskim mieście Massalia, kiedy miałem czterdzieści lat. Usiadłem właśnie przy stole w brudnej tawernie na brzegu morskim i zabrałem się do pisania mojej historii świata.
Tawerna było rozkosznie brudna i zatłoczona. Była to zwykła speluna, pełna żeglarzy i wędrowców, podróżników takich jak ja. Lubiłem tę hałastrę, ogólnie rzecz biorąc, urzekała mnie, choć większość z nich była biedna, a ja sam nie byłem biedny. Nie potrafili przeczytać tego, co napisałem, kiedy zerkali przez ramię na moje zapiski.
Przybyłem do Massalii po długiej, intelektualnie podniecającej podróży, która wiodła przez wszystkie większe miasta imperium. Byłem w Aleksandrii, Pergamonie, Atenach. Obserwowałem ludzi zamieszkujących je i spisywałem swoje spostrzeżenia. Teraz podróżowałem po miastach rzymskiej Galii.
Nie mógłbym być bardziej zadowolony tej nocy, gdybym był w mojej bibliotece w Rzymie. W rzeczy samej, tawerna podobała mi się teraz bardziej. Wszędzie, dokąd się udawałem, wyszukiwałem sobie takie miejsca, aby w nich zapisywać swoje uwagi. Siadałem gdzieś przy stoliku w kącie i przysuwałem sobie bliżej lichtarz, atrament i pergamin. Najlepiej pracowało mi się wczesnymi wieczorami, kiedy miejsca te były najbardziej hałaśliwe.