Выбрать главу

Tak, pomyślałem. Stara, odwieczna religia w swojej najprostszej formie; te formy właśnie nadal miały największy urok dla zwykłych ludzi w całym imperium.

— Moi bogowie przysłali mnie tutaj, abym odszukał ciebie — powiedział nagle.

— Mnie? — zapytałem zaskoczony.

— Zrozumiesz wszystko, jak poznasz prawdziwą wiarę starożytnego Egiptu. Bogowie nauczą cię tego.

— Dlaczego mieliby to robić? — zapytałem.

— Odpowiedź jest prosta — odrzekł. — Ponieważ ty staniesz się jednym z nich.

Już miałem coś odpowiedzieć, kiedy poczułem ostre uderzenie w tył głowy, a ból rozszedł stamtąd po czaszce we wszystkich kierunkach, jakby był wodą. Wiedziałem, że tracę przytomność. Ujrzałem unoszący się stół i sufit wysoko nade mną. Chciałem powiedzieć jeszcze, że jeśli chodzi mu o okup, to powinien skontaktować się z rządcą mojego domu.

Wiedziałem jednak już wtedy, że prawa obowiązujące w moim świecie nie mają absolutnie niczego wspólnego z jego światem.

Kiedy obudziłem się, było już jasno. Znajdowałem się w dużym wozie ciągnionym szybko po nie brukowanej drodze w jakimś nieprzeniknionym lesie. Moje ręce i nogi były skrępowane. Zarzucono na mnie jakieś przykrycie. Mogłem jednak rozglądać się na lewo i na prawo. Przez plecione boki wozu widziałem mężczyznę, który rozmawiał ze mną w tawernie. Jechał konno, obok wozu. Byli i inni jeźdźcy wokoło niego; wszyscy ubrani byli w spodnie i pasowane skórzane kurty. Każdy miał żelazny miecz i żelazne bransoletki. W świetle słonecznym ich włosy były prawie białe. Jechali w milczeniu, trzymając się blisko wozu.

Las zdawał się jakby dla tytanów. Pradawne dęby były olbrzymiej wielkości, ich gałęzie prawie całkowicie przesłaniały światło. Od wielu godzin przesuwaliśmy się przez zaciemniony świat wilgotnych i ciemnozielonych liści.

Nie przypominam sobie miast. Nie przypominam sobie wiosek. Pamiętam tylko prymitywną fortecę, do której wreszcie dotarliśmy. Kiedy znaleźliśmy się za jej bramami, ujrzałem dwa rzędy krytych strzechą domów, a wszędzie wokoło ubranych w skórzane kurtki barbarzyńców. Zabrano mnie do jednego z tych domów, ciemnych i niskich, i pozostawiono tam. Z trudnością mogłem wstać, krępowany klamrami założonymi na nogi. Byłem równie ostrożny co wściekły.

Wiedziałem, że znajdowałem się teraz w jakiejś pozostającej poza zasięgiem prawa rzymskiego enklawie starożytnych Keltoi, tych samych wojowników, którzy splądrowali i złupili wielką świątynię delficką zaledwie kilka wieków temu, a wreszcie i sam Rzym niedługo potem. Ci sami wojowniczy ludzie nago szarżowali na koniach na wojska Cezara. Odgłos trąb i okrzyki wojowników przyprawiały ó drżenie nawet zdyscyplinowanych żołnierzy rzymskich.

Innymi słowy — byłem poza zasięgiem wszystkiego, na co mogłem w ogóle liczyć. A jeśli cała ta gadanina o moim staniu się jednym z bogów oznaczać po prostu miała, że zostanę tu zaszlachtowany na jakimś zakrwawionym ołtarzu w lasku dębowym? Najlepiej będzie, jak od razu dam stąd drapaka.

6

Kiedy mój prześladowca pojawił się ponownie, tym razem miał na sobie długie szaty, a jego szorstkie blond włosy były uczesane. Wyglądał uroczyście, nieskazitelnie i imponująco. Byli również inni wysocy, ubrani na biało mężczyźni, niektórzy starzy, inni młodzi, a każdy z nich miał takie same jasnożółte włosy. Weszli do mrocznego pokoju.

Otoczyli mnie milczącym kręgiem. Po przedłużającej się przerwie usłyszałem wokół nich szepty.

— Jesteś doskonały na boga — powiedział najstarszy z nich. Dostrzegłem błysk satysfakcji i przyjemności na twarzy tego, który mnie tu przywiózł. — Jesteś tym, o którego proszą bogowie — kontynuował tamten. — Pozostaniesz z nami aż do wielkiego święta Samhain, a wtedy zostaniesz zabrany do świętego lasku, gdzie wypijesz Boską Krew, po której staniesz się ojcem bogów, tym, który przywróci całą magię, zabraną nam w nie wyjaśniony sposób.

— Czy moje ciało umrze, kiedy to się stanie — zapytałem. Wpatrywałem się w ich ostre, wąskie twarze, w ich lustrujące mnie oczy. Jakież przerażenie i terror musiała nieść ze sobą ta rasa, gdy jej wojownicy zalali kraje spokojnych ludów Morza Śródziemnego. Nic dziwnego, że tyle napisano o ich szaleńczej odwadze. Ci, którzy mnie otaczali, nie byli jednak wojownikami. Byli kapłanami, sędziami i nauczycielami. Byli nauczycielami młodych, opiekunami poezji i praw, które nigdy nie zostały spisane w żadnym języku.

— Tylko twoja śmiertelna część umrze — odpowiedział ten, który poprzednio odzywał się do mnie.

— A to pech — odrzekłem. — To akurat wszystko, co mam.

— Nie — powiedział. — Twój kształt i ciało pozostaną i będą wychwalane i wysławiane. Nie obawiaj się. Poza tym i tak nie możesz zmienić swojego przeznaczenia. Do święta Samhain twoje włosy urosną. Nauczysz się też naszego języka, naszych hymnów i naszych praw. Będziemy się tobą opiekować. Moje imię brzmi Mael, będę twoim nauczycielem.

— Ale ja wcale nie chcę zostać bogiem — odparłem. — Bogowie z całą pewnością nie życzą sobie kogoś, kto wcale tego nie pragnie.

— Stary Bóg zadecyduje — odparł Mael. — Wiem jednak, że kiedy wypijesz Boską Krew, staniesz się bogiem, a wszystkie rzeczy będą już dla ciebie jasne.

Ucieczka była niemożliwa. Byłem pilnowany noc i dzień. Nie pozwolono mi mieć przy sobie noża, którym mógłbym obciąć sobie włosy lub w jakikolwiek sposób okaleczyć się. Większą część czasu leżałem w ciemnym i pustym pokoju, pijany wypitym piwem pszenicznym i objedzony pieczonym mięsem, którym mnie karmiono. Nie miałem niczego, czym mógłbym pisać, i to sprawiało mi największe katusze.

Z nudów słuchałem Maela, który przychodził mnie nauczać i instruować. Śpiewał mi hymny, recytował starożytną poezję i mówił o prawach. Czasami naigrawałem się z niego, mówiąc, że bóg nie powinien być w ten sposób instruowany. Przyznawał mi rację. Pozostało mi tylko uświadomić sobie, co wkrótce stanie się ze mną.

— Pomóż mi wydostać się stąd, pojedź ze mną do Rzymu — mówiłem mu. — Mam willę na skałach nad Zatoką Neapolitańską. Nigdy nie widziałeś tak pięknego miejsca. Pozwolę ci tam żyć, na zawsze, jeśli pomógłbyś mi teraz.

— Dlaczego próbujesz mnie przekupić? — zapytywał. Wiedziałem jednak, że był oczarowany światem, z którego przybyłem. Wyznał mi, że długie tygodnie badał greckie miasto Massalię, zanim ja tam przybyłem, że uwielbiał rzymskie wino i podziwiał wielkie statki, które ujrzał w porcie, że wreszcie bardzo smakowały mu egzotyczne potrawy, które tam spożywał.

— Nie próbuję cię przekupić — odpowiedziałem. — Nie wierzę po prostu w to, w co ty wierzysz, a uczyniłeś przecież ze mnie swojego więźnia.

Słuchałem jednak dalej jego modlitwy raczej z nudów i zaciekawienia oraz z bliżej nie sprecyzowanej obawy przed tym, co dla mnie szykowano. Zacząłem nawet oczekiwać jego wizyt, jego bladej, widmowej postaci, aby rozświetlił nieco ten pusty pokój swym światłem. Czekałem na jego cichy, dobrze wyważony głos, by znowu powtarzał melodyjnie te stare nonsensy, którymi mnie zalewał. Wkrótce było jasne; że jego poezje nie odsłaniały historii bogów. Po wielu wyrecytowanych zwrotkach zaczęła się jednak wyłaniać coraz jaśniej tożsamość i charakterystyczne cechy poszczególnych bogów, o których mówił. Bóstwa wszelakiego rodzaju należące do plemienia niebian.

Bóg, którym ja miałem się stać, wywierał największy wpływ na Maela i tych, których on nauczał. Bóg nie miał nazwy, choć nosił wiele imion, a spośród nich najczęściej powtarzane było Krwiopijca. Nazywano go również Białym Bogiem Nocy, Bogiem Dębu, Kochankiem Matki.