Выбрать главу

— Jesteś pusty; tak będzie zawsze na początku Świąt — powiedział. — Po to, byś mógł pić należną ci krew ofiarną. Pamiętaj jednak, co ci powiedziałem. Jak już będziesz im przewodził, musisz znaleźć sposób, aby wydostać się stąd. Spróbuj też mnie uratować. Powiedz im, że muszę być razem z tobą. Wszystko jednak wskazuje na to, że moje dni są już policzone.

— Dlaczego? Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytałem.

— Sam zobaczysz. Potrzebny tu jest tylko jeden bóg, jeden dobry bóg — odrzekł. — Gdybym tylko mógł wyruszyć z tobą do Egiptu, mógłbym wypić krew starszych i ona mogłaby mnie wyleczyć. Bez tego zajmie mi to setki lat. Tyle czasu nie uzyskam. Pamiętaj, ty wyruszaj do Egiptu. Zrób to wszystko, o czym ci mówiłem.

Obrócił mnie i popchnął w kierunku schodów. Płonąca pochodnia leżała tam, gdzie ją upuściłem. Gdy zbliżyłem się do drzwi wejściowych, poczułem zapach krwi oczekujących druidów i z trudem powstrzymałem się od płaczu.

— Oni dadzą ci całą krew, którą możesz wchłonąć — usłyszałem jeszcze jego głos za sobą. — Spokojnie możesz oddać się w ich ręce.

8

Możesz sobie wyobrazić, jak wyglądałem, kiedy ponownie przestąpiłem próg drzwi, tym razem wychodząc na zewnątrz. Druidzi czekali na znak po drugiej stronie. Bezgłośnie poleciłem im:

— Otwórzcie, to ja, wasz bóg.

Moja ludzka śmierć dobiegała już końca. Byłem zgłodniały i z pewnością moja twarz niewiele różniła się od żywej czaszki. Bez wątpienia moje oczy były nienormalnie wybałuszone, a zęby obnażone. Biała szata wisiała na mnie jak na szkielecie. Nie było żadnego oczywistego dowodu mojej boskości, który mógłbym ofiarować moim druidom, zastygłym przede mną w przerażeniu, gdy tylko ukazałem się w wejściu do starego dębu.

Widziałem nie tylko ich twarze. Mogłem też zajrzeć w ich serca. Widziałem ulgę, jaka opanowała Maela, gdy stwierdził, że bóg wewnątrz drzewa był dość silny, by przekazać mi swą boskość. Ujrzałem w nim potwierdzenie wszystkiego tego, w co wierzył. Ujrzałem też inną wielką wizję, którą tylko my możemy ujrzeć — wielką głębię każdego człowieka, głęboko ukrytą w tyglu gorącej krwi i ciała.

Pragnienie ścinało mnie z nóg. Zbierając wszystkie moje siły, powiedziałem:

— Zabierzcie mnie do ołtarzy, pora rozpocząć święto Samhain.

Druidzi wydali z siebie okrzyki, od których przebiegały ciarki po plecach. To było wycie i skowyt. Z dala, gdzieś poza świętym gajem, doszedł mnie ogłuszający ryk tych, którzy czekali na krzyk druidów.

Szliśmy szybko gęsiego w kierunku polany. Coraz więcej na biało ubranych kapłanów wychodziło nam naprzeciw, aby nas powitać. Poczułem miękki dotyk i zapach kwiatów, którymi ze wszystkich stron mnie obrzucano, wynosząc hymny pochwalne. Czułem kwiecie pod stopami.

Nie mogę ci tłumaczyć, jak świat wyglądał wtedy dla mnie, obdarzonego nowym spojrzeniem, jak dostrzegałem każdy odcień i każdy przedmiot pod zasłoną z ciemności, jak owe hymny i pieśni pochwalne odbierane były przez moje uszy. Mariusz — człowiek rozpadł się na drobne kawałki wewnątrz nowego jestestwa.

Trąby dudniły od strony polany, gdy wstępował na schody kamiennego ołtarza i spojrzałem nad głowami tysięcy, które tam się zgromadziły — morze wyczekujących twarzy, wielka plecionka postaci ze swoimi potępionymi ofiarami, nadal szamoczącymi się i krzyczącymi w pętach.

Przed ołtarzem ustawiono wielki srebrny kocioł pełen wody, a kapłani śpiewali, gdy podprowadzono doń sznur więźniów, których spętane ręce założone były od tyłu.

Wokoło śpiewano, a tymczasem moja głowa została przyozdobiona przez kapłanów kwieciem. To samo zrobiono z moimi ramionami i stopami.

— O piękny, wszechmocny bogu lasów i pól, pij teraz naszą ofiarę, którą ci dajemy, aby twe zmęczone członki wypełniły się życiem, jak ziemia, która odnawia się sama. Wybaczysz nam ścięcie zbóż, które jest żniwem, pobłogosławisz ziarna, które posiejemy.

Przed sobą ujrzałem tych, którzy wybrani zostali na ofiarę — trzech dorodnych mężczyzn, spętanych jak pozostali, ale czystych i również ubranych w białe szaty z girlandami kwiatów na ramionach i we włosach. Byli młodzi, przystojni, niewinni i porażeni strachem w oczekiwaniu na wolę bożą.

Hałas trąb i ryk tłumów był ogłuszający. Rzekłem:

— Niech rozpocznie się ofiara!

Oto już pierwszy młodzian podprowadzony został do mnie, a ja przygotowałam się do picia po raz pierwszy z tego prawdziwie boskiego kielicha, jakim jest ludzkie życie; trzymałem już gorące ludzkie ciało w dłoniach i czułem krew gotową dla mych ust. Ujrzałem ogień, który wzniósł się pod wiklinowymi gigantami. Ujrzałem jak głowy dwóch pierwszych więźniów zanurzono siłą w wodzie srebrnego kotła.

Śmierć poprzez ogień, śmierć poprzez wodę, śmierć przez przebicie zębami głodnego boga.

Przez starą jak świat ekstazę przebijał się hymn — boże ubywającego, woskowego księżyca, boże lasów i pól, ty, który w swym głodzie jesteś wiernym odbiciem śmierci, rośnij w siłę wraz z krwią twych ofiar, stawaj się piękniejszym, aby Wielka Matka przyjęła cię do siebie.

Jak długo to trwało? Nie wiem. Wydawało mi się, że bez końca — blask płonących gigantycznych postaci, krzyk ofiar, długa procesja tych, którzy mieli znaleźć śmierć przez utonięcie w wodzie. Piłem krew bez końca, nie tylko tych trzech, których wybrano dla mnie, ale i tuzina innych, zanim nie zwrócono ich z powrotem w kierunku kotła z wodą lub wrzucono siłą w płonące giganty. Kapłani odcinali głowy trupom wielkim zakrwawionym mieczem, układając je w piramidy po obu bokach ołtarza. Ciała odciągano gdzieś na bok.

Wszędzie, gdzie tylko spojrzałem, widziałem zachwyt na perlących się potem twarzach, wszędzie, gdzie obróciłem głowę, słyszałem hymny i krzyki. Wreszcie jednak zbiorowe szaleństwo zaczęło przycichać i gasnąć. Oba giganty przewróciły się i zamieniły w tlący się stos, który polewano smołą. Nadszedł wreszcie czas sądów, gdy mężczyźni mieli stanąć przede mną i przedstawić swe sprawy, jedni przeciw drugim, a ja miałem zajrzeć w ich dusze. Zatrzymałem się. Wypiłem zbyt wiele krwi, czułem jednak w sobie taką siłę, że mógłbym skakać nad polaną i głęboko w las. Wydawało mi się, że potrafiłbym rozpostrzeć nad polaną swe niewidzialne skrzydła. Pamiętałem jednak, aby zająć się tym, co Mael nazwał moim „przeznaczeniem”. Wydawałem wyroki, rozpoznając sprawy, naprawiając pomyłki, skazując na śmierć. Nie wiem, jak długo to trwało, bo ciało moje nie odmierzało już czasu zmęczeniem. Wreszcie jednak sądy skończyły się i zdałem sobie sprawę, że nadeszła chwila działania.

Musiałem jakoś dokonać tego, co nakazał mi stary bóg, to znaczy uciec z pułapki w dębie. Miałem na to już niewiele bardzo cennego czasu — do brzasku pozostała może nieco więcej niż jedna godzina. Nie zastanawiałem się nad tym, co czeka mnie w Egipcie. Wiedziałem, że jeśli pozwolę druidom zamknąć się ponownie w świętym drzewie, będę głodował tam aż do następnej wielkiej ofiary przy najbliższej pełni księżyca. Wszystkie moje noce do tej chwili byłyby torturą, nie kończącym się nie zaspokojonym pragnieniem, tym, co stary bóg nazwał snem boga, podczas którego uczyłbym się tajemnic drzewa, traw i niemej Matki.

Te tajemnice jednak nie były dla mnie.

Druidzi otoczyli mnie znowu i razem zaczęliśmy ponownie iść do świętego drzewa. Hymny ucichły i przeszły w monotonną litanię, w której wzywano mnie do pozostania wewnątrz dębu, abym uświęcił las, stał się jego stróżem, abym przemawiał życzliwe do tych spośród kapłanów, którzy zjawiać się tam będą od czasu do czasu po rady i wskazówki.