Выбрать главу

Nocami leżałem w łóżku w moim małym rzymskim domku i przywoływałem bogów. Mocowałem się z własnym obłąkaniem. Zastanawiałem się, tak jak i ty to robiłeś, nad mocą i paraliżującymi emocjami, które teraz mną targały. Pewnej nocy, krótko przed świtem, kiedy światełko tylko jednej lampy przeświecało przez zasłony łoża, na którym leżałem, spojrzałem nagle na odległe wejście do ogrodu i ujrzałem postać majaczącą w mroku. Przez chwilę wydawało mi się, że śnię, nie wyczuwałem bowiem zwyczajnego w takich sytuacjach zapachu. Postać nie oddychała i nie wydawała jakichkolwiek odgłosów. Od razu wiedziałem, że to był jeden z bogów. Postać jednak natychmiast zniknęła i bezskutecznie wypatrywałem za nią, próbując zapamiętać to, co ujrzałem — czarną, nagą postać o łysej głowie i czerwonych, przenikliwych oczach, dziwnie nieśmiałą, po to jedynie wykorzystującą swą moc, aby w ostatniej chwili poruszyć się i zniknąć.

Następnej nocy usłyszałem dochodzące z sąsiednich ulic głosy nawołujące mnie. Było to jednak mniej wyraźne niż tamto wezwanie dochodzące do mnie z wnętrza dębu podczas święta Samhain. Informowały mnie tylko, że drzwi były całkiem blisko. Wreszcie nadeszła chwila, milcząca i cicha, kiedy stanąłem przed wskazanymi drzwiami.

Otworzyła je dla mnie istota nadprzyrodzona, bóg, ten, który pierwszy odpowiedział na pukanie u drzwi. Byłem przestraszony, gdy schodziłem spadzistą pochyłością schodów w tunelu. Zapaliłem świecę, którą przyniosłem ze sobą, zobaczyłem, że wchodzę do podziemnej świątyni, miejsca starszego niż miasto Aleksandria, sanktuarium, zbudowanego być może za czasów starożytnych faraonów. Ściany świątyni pokryte były małymi kolorowymi obrazkami przedstawiającymi życie starożytnych Egipcjan. Było tam jeszcze pismo, hieroglify — wspaniałe pismo obrazkowe ze swoimi maleńkimi mumiami, ptakami i wijącymi się wężami.

Szedłem dalej, aż znalazłem się w obszernym pomieszczeniu o wysokim sklepieniu z kwadratowymi kolumnami. Każdy kawałek kamienia pokryty był tu identycznymi obrazkami i dekoracjami. I wtedy kątem oka dostrzegłem coś, co wydawało się posągiem, ciemnym kształtem stojącym przy filarze, z jedną ręką uniesioną i opartą wygodnie na kamieniu. Wiedziałem jednak, że nie jest to żaden posąg, żaden bóg egipski wykonany kiedykolwiek z diorytu. Nie stałby w takiej pozycji ani nie miałby na sobie, owiniętej wokół lędźwi, prawdziwej płóciennej spódnicy.

Obróciłem się powoli, stając w polu widzenia i zobaczyłem takie samo popalone ciało, te same luźno opadające włosy, choć tym razem były kruczoczarne, i te same żółte oczy. Usta wokół zębów i dziąseł były pomarszczone i wyschnięte, a oddech wydobywał się przez gardło z trudem i bólem.

— Skąd przybywasz — zapytała postać po grecku.

Ujrzałem siebie tak, jak on widział mnie — jaśniejącego i mocarnego. Nawet moje oczy miały w sobie coś tajemniczego. Ujrzałem na sobie moje rzymskie ubranie, moją płócienną tunikę zaopatrzoną w złote sprzączki na ramionach, czerwoną pelerynę. Z długimi blond włosami musiałem wyglądać jak wędrowiec prosto z lasów Północy, „cywilizowany” jedynie na powierzchni, co być może było teraz i prawdą.

Teraz tylko on zaprzątał moją uwagę. Przyjrzałem mu się dokładnie. Ujrzałem pokiereszowane, pokryte bliznami ciało, wypalone do żeber i przylepione do obojczyka, wystające kości biodrowe. Stan, w którym się znajdował, nie był spowodowany jednak brakiem krwi, wzrastającym pragnieniem. Widać było, że niedawno pił krew. Agonia była jak ciepło bijące z jego ciała, jakby ogień nadal go przepiekał, a on sam był piekłem dla samego siebie.

— W jaki sposób udało ci się uniknąć poparzeń? — zapytał. — Co cię przed tym ochroniło? Odpowiadaj!

— Nic mnie nie ochroniło — odparłem. Mówiłem do niego po grecku, bo w tym języku rozpocząłem rozmowę.

Zbliżyłem się do niego, odsuwając świecę na bok, gdy zasłonił się przed jej blaskiem. Był chudy, lecz o szerokich plecach, jak dawni faraonowie, a jego długie czarne włosy obcięte były równo tuż nad czołem, według dawnej mody.

— Nie byłem jeszcze wampirem, kiedy to się stało — odparłem. — Dopiero później, za sprawą boga w świętym gaju w Galii…

— Aha, a więc temu, który cię stworzył, nic się nie stało!

— Nie, choć był popalony tak jak ty, miał jeszcze dość sił, aby tego dokonać, zabierał i dawał mi krew wielokrotnie. Powiedział też do mnie: — „Udaj się do Egiptu i dowiedz się, dlaczego to się stało”. Powiedział mi, że bogowie lasów zginęli w płomieniach — niektórzy podczas snu, inni w pełnej świadomości. Powiedział, że tak było na całej północy.

— Tak — pokiwał głową tamten i wydał z siebie suchy, kaszlący śmiech, który wstrząsnął całą jego postacią. — Tylko najstarsi mieli w sobie siły wystarczające do przeżycia, aby odziedziczyć agonię, którą tylko nieśmiertelność potrafi znieść. Dlatego teraz cierpimy. Ale ty zostałeś uczyniony młodym i silnym, i zjawiłeś się tu. Ty możesz stworzyć nowych. Czy jednak mamy prawo, aby tak postanowić. Czy Ojciec nasz i Matka nasza dopuściliby do tego, co nam się przytrafiło, gdyby nie nadszedł czas?

— Kim oni są, Ojciec i Matka? — zapytałem. Wiedziałem, że nie miał na myśli Ziemi, kiedy wymawiał imię Matki.

— To najpierwsi z nas — odpowiedział. — Ci, od których my wszyscy pochodzimy.

Próbowałem przeniknąć jego myśli, wyczuć prawdę w nich zawartą. On jednak zdawał sobie sprawę z mojego wysiłku i jego umysł zwinął się przede mną niczym kwiat o zmierzchu.

— Chodź ze mną — powiedział i ruszył kuśtykając.

Weszliśmy w długi korytarz, ozdobiony podobnie jak sala, w której poprzednio staliśmy. Wyczułem, idąc za nim, że miejsce, w którym teraz się znajdowaliśmy, było jeszcze starsze. Nie wiem, skąd miałem tego świadomość. Nie było tam takiego chłodu, jaki czułeś tutaj, na schodach. Takich rzeczy nie odczuwa się w Egipcie. Czuje się coś innego. Czuje się obecność czegoś żyjącego, czegoś, co znajduje się w samym powietrzu. W miarę jak schodziliśmy niżej, było coraz więcej namacalnych dowodów starożytności tego miejsca. Kolory malowideł na ścianach były bardziej wyblakłe, a gdzieniegdzie kolorowy gips skruszał i odpadł. Ornamentyka wnętrza również zmieniła się. Czarne włosy małych postaci na malowidłach były dłuższe i gęstsze. Odnosiło się wrażenie, że dekoracje były bardziej urocze, bardziej pełne lekkich i zawiłych wzorów.

Gdzieś, daleko stąd, woda kapała na kamień. Upadające i rozpryskujące się krople dawały pogłos podobny do dalekiej pieśni. Wydawało się, że ściany, pełne tych delikatnych i z uczuciem namalowanych postaci, zatrzymały w sobie życie, a magia i czary, wypróbowywane bez końca przez starożytnych malarzy religijnych, tu miały swoje małe, żarzące się jądro mocy. Słyszałem niemal szepty życia tam, gdzie ich wcale nie było. Czułem wielką ciągłość historii, nawet jeśli nie było już nikogo, kto byłby tego świadomy.

Ciemna postać przystanęła na chwilę, pozwalając mi lepiej przyjrzeć się malowidłom na ścianach. Po chwili niedbałym gestem ręki przyzywała mnie do dalszej drogi. Weszliśmy wreszcie po długiej, prostokątnej sali, pokrytej całkowicie hieroglifami. Odnosiło się wrażenie, że znaleźliśmy się w manuskrypcie, na jego stronach, otoczeni tylko hieroglifami. Ujrzałem też dwa stare egipskie sarkofagi, ustawione tak, że ich wezgłowia, oparte o ścianę, stykały się. Sarkofagi były tak wydrążone, by objąć dokładnie kształt mumii, dla których zostały zrobione. Pomalowano je i ukształtowano tak, by przedstawiały zmarłych, których wewnątrz kryły. Twarze wykonane były z kutego złota, oczy inkrustowane lazurytem.