Выбрать главу

— Opowiedz mi wszystko, co chcesz — odparłem. Z trudem zachowywałem spokój. Natężenie jego głosu kaleczyło moje uszy. Słyszałem też, że coś poruszało się w pokoju, koło nas. Jakieś inne postacie, podobne tej wysuszonej szczapie, która przyprowadziła mnie tutaj, kręciły się gdzieś tu w pobliżu. — Mógłbyś też zacząć — powiedziałem kwaśno — od wyznania mi, dlaczego odwiedziłeś mnie w Aleksandrii, w moich pokojach. To przecież ty skierowałeś moje kroki tutaj. Dlaczego to zrobiłeś? Czy po to, aby zadrwić ze mnie, aby mi teraz złorzeczyć? Aby przekląć mnie za to, że pytam, jak to wszystko się zaczęło?

— Uspokój się.

— Mógłbym to samo powiedzieć tobie.

Przyjrzał mi się dokładnie i spokojnie od stóp do głów, a potem uśmiechnął się. Rozchylił ręce, jakby w geście powitalnym lub składania propozycji. Wreszcie wstrząsnął ramionami.

— Chcę, abyś opowiedział mi o tym nieszczęściu — powiedziałem. — Błagałbym cię nawet o to, gdybym sądził, że to konieczne. Cóż mam uczynić, aby sprawić, byś zaczął o tym mówić.

Jego twarz ulegała wielokrotnym zmianom. Czułem jego myśli, choć nie słyszałem ich, czułem jego sarkastyczny humor. Kiedy ponownie przemówił, jego głos stężał, jakby walczył na powrót ze smutkiem i żalem, jakby go to dusiło.

— Posłuchaj naszej starej opowieści — zaczął. — Dobry bóg Ozyrys, pierwszy faraon Egiptu, wieki całe przed wynalezieniem pisma, został zamordowany przez złych ludzi. A kiedy jego żona Izyda zebrała razem wszystkie części jego rozczłonkowanego ciała, stał się nieśmiertelny i od tego czasu panował w królestwie zmarłych. A jest to królestwo księżyca i nocy. Jemu to składano ofiary z krwi, którą pił. Kapłani jednak próbowali ukraść mu tajemnicę jego nieśmiertelności, tak więc jego kult stał się sekretny, a jego świątynie były znane tylko tym jego wyznawcom, którzy chronili go przed bogiem słońcem, mogącym w każdej chwili zniszczyć Ozyrysa palącymi promieniami. Rozumiesz jednak prawdę zawartą w legendzie. Dawny król odkrył coś — czy raczej był on ofiarą nieprzyjemnego splotu okoliczności — i tak oto wyzbył się naturalności, posiadłszy siłę, która mogła zostać użyta do nieobliczalnego zła przez tych, którzy go otaczali. A więc uczynił z tego kult, próbując ująć go jakoś w ramy ceremonii, ograniczyć dostęp do Wszechmocnej Krwi i użyczyć jej tylko tym, którzy użyją jej wyłącznie dla białej magii i niczego więcej. I tak oto dochodzimy do dnia dzisiejszego.

— Ale czy Matką i Ojcem są Izyda i Ozyrys?

— Tak i nie. Oni są pierwszymi. Izyda i Ozyrys to imiona, których używano w mitach i legendach, także w pradawnym kulcie.

— Jaki zatem nastąpił wypadek? W jaki sposób odkryto to wszystko?

Przyglądał mi się milcząco przez dłuższą chwilę, aż wreszcie usiadł, odwracając się bokiem i unikając mojego wzroku.

— Dlaczego miałbym ci to powiedzieć? — zapytał. Tym razem jednak nadał pytaniu inny ton, jak gdyby rzeczywiście zastanawiał się nad tym. — Dlaczego miałbym w ogóle cokolwiek robić? Jeśli Matka i Ojciec nie powstali z piasków pustyni, aby ochronić siebie, gdy słońce pojawi się nad horyzontem, dlaczego ja miałbym wykonać choćby ruch? Albo przemówić?

Albo żyć dalej? Raz jeszcze spojrzał na mnie.

— A więc to się wydarzyło, Matka i Ojciec weszli w światło słońca?

— Zostali zostawieni na słońcu, mój drogi Mariuszu — odparł, zaskakując mnie znajomością mojego imienia. — Pozostawieni na słońcu, Matka i Ojciec nie poruszają się z własnej woli, jedynie od czasu do czasu szepczą coś do siebie, aby powalić tych z nas, którzy ośmielą się zbliżyć do nich w poszukiwaniu ich uzdrawiającej krwi. Mogliby wyleczyć wszystkich nas, którzyśmy ulegli poparzeniom, gdyby tylko pozwolili nam wypić trochę swej uzdrawiającej krwi. Istnieją już cztery tysiące lat, a nasza krew z każdą mijającą porą roku, po każdej uczcie staje się coraz mocniejsza. Staje się mocniejsza nawet od głodu, gdy bowiem kończy się głód, rozkwita na nowo moc. Jednak Ojciec i Matka nie dbają o swoje dzieci. A teraz, jak się zdaje, ich własny los przestał ich nawet obchodzić. Może po czterech tysiącach nocy właśnie słońce pragną już tylko ujrzeć!

— Od nadejścia Greków do Egiptu, od zwyrodnienia naszej pradawnej sztuki nie przemówili do nas ni słowem. Nie pozwolili nawet, byśmy widzieli choćby mrugnięcie ich powiek. A czymże teraz jest Egipt, jeśli nie zaledwie spichlerzem Rzymu? Kiedy Matka i Ojciec uderzają, by odepchnąć nas odżył na swych szyjach, są jak żelazo i mogą nawet skruszyć nasze kości. Jeśli więc przestały ich już obchodzić własne dzieci, dlaczego ja miałbym się tym przejmować.

Przyglądałem mu się uważnie przez dłuższą chwilę.

— Czy chcesz powiedzieć, że to właśnie spowodowało spalenie innych wampirów? Że pozostawiono Ojca i Matkę na słońcu? — zapytałem.

Przytaknął.

— Nasza krew pochodzi od nich! — mówił dalej. — To ich krew. Połączenie jest bezpośrednie i to, co przytrafia się im, natychmiast dotyczy i nas. Jeśli ich dotykają palące promienie słońca, tak samo dzieje się z nami.

— Czy jesteśmy z nimi aż tak połączeni?! — wykrzyknąłem w zdumieniu.

— Dokładnie tak, mój drogi Mariuszu — odpowiedział, przyglądając się mi, najwyraźniej rozbawiony moim strachem. — Dlatego właśnie trzymani są w bezpiecznym miejscu od tysiąca lat, Matka i Ojciec, dlatego przyprowadza się do nich ludzi składanych im w ofierze, dlatego oddaje się im cześć boską i uwielbienie. Co im się przydarzy, przydarza się i nam.

— Kto to sprawił? Kto wystawił ich na promienie słoneczne?

Roześmiał się bezgłośnie.

— Ten, który się nimi opiekował i przechowywał — odparł. — Ten, który wykonywał ów podniosły obowiązek już zbyt długo, ten, który nie mógł przekonać nikogo innego, by przyjął ten ciężar na siebie. W końcu, płacząc i drżąc na całym ciele, wyciągnął ich na zewnątrz, na piaski pustyni i pozostawił tam nieruchomo jak dwa posągi.

— Czy mój los także zależy od tego? — szepnąłem.

— Tak, ale nie sądzę, by ten, który się nimi zajmował, w to jeszcze wierzył. To było jak jakieś pradawne podanie. Byli przecież otoczeni przez nas czcią, jak już to mówiłem, otoczeni taką czcią, jaką nas otaczają śmiertelni. Nikt nie ośmielił się wyrządzić im krzywdy. Nikt nie uniósłby pochodni ku ich obliczom, aby sprawić ból całej naszej reszcie. Nie, on w to nie wierzył. Zostawił ich na pustyni, a tej nocy, kiedy otworzył oczy w swej trumnie i stwierdził, że cały jest popalony, sam wpadł w nieopisane przerażenie i krzyczał bez końca.

— Zanieśliście ich z powrotem pod ziemię?

— Tak.

— Są sczerniali tak jak i ty…

— Nie. Są pociemniali na brąz o złotawym odcieniu, jak mięso na rożnie. Nie więcej jednak. Są piękni jak poprzednio, jak gdyby piękno stało się istotną częścią ich dziedzictwa i przeznaczenia. Spoglądają na nas jak zawsze, ale nie odchylają już ku sobie głów, już nie słychać szumu ich sekretnej wymiany myśli, już nie pozwalają nam pić swej krwi. A ofiary, które im przyprowadzamy, są przez nich odrzucane, poza rzadkimi wyjątkami, i to tylko wtedy, gdy nie ma nas przy tym. Nikt nie wie, kiedy zechcą pić, a kiedy odrzucą ofiarowaną im krew.

Potrząsnąłem głową. Świeca drżała w mojej dłoni. Nie wiedziałem, co na to wszystko powiedzieć. Potrzebowałem czasu, aby to przemyśleć.