Wskazał ręką, bym usiadł w fotelu po drugiej stronie biurka. Zrezygnowany wykonałem polecenie.
— Czyż tak nie miało się stać, Rzymianinie? — zapytał. — Czyż nie było tak zapisane, by spotkali swą śmierć w piaskach, bezgłośni i nieruchomi, jak posągi pozostawione w opustoszałym, zrujnowanym mieście, złupionym przez wrogie armie. I czy my nie mieliśmy również umrzeć? Spójrz na Egipt. Czymże jest Egipt, raz jeszcze cię pytam, jeśli nie tylko spichlerzem Rzymu? Czy nie mieli więc spłonąć i zwęglić się tam, z dnia na dzień, podczas gdy my wszyscy na całym świecie zapłonęlibyśmy jak gwiazdy.
— Gdzie oni są? — zapytałem.
— Dlaczego chcesz to wiedzieć? — powiedział z tonem szyderstwa w głosie. — Dlaczego miałbym ci wyjawić tę tajemnicę. Nie można ich posiekać na kawałki, są na to zbyt silni. Nóż przebije zaledwie ich skórę. A przecież jeśli zatniesz ich, natychmiast zatniesz i nas. Spal ich, a spalisz nas. Cokolwiek odczuwamy przez nich, oni czują tylko cząstkę tego, ponieważ chroni ich wiek. A gdyby zniszczyć każdego z nas, sprawi im to zaledwie lekką przykrość! Jak się zdaje, nie potrzebują już nawet krwi. Być może ich umysły są również połączone z naszymi. Być może to, co odczuwamy, na przykład smutek czy przerażenie na myśl o przeznaczeniu, jakie czeka świat, pochodzi właśnie prosto z ich myśli. Nie mogę powiedzieć, gdzie teraz są, dopóki ostatecznie nie zdecyduję, że jestem już obojętny, że przyszedł czas całkowitego wymarcia.
— Gdzie oni są? — zapytałem raz jeszcze.
— Dlaczego nie miałbym zatopić ich w samych głębinach morza? — odpowiedział pytaniem. — Aż do czasów, kiedy sama ziemia uniesie ich w światło słoneczne na szczycie wielkiej fali?
Nie odpowiedziałem. Przyglądałem się mu zaskoczony jego podekscytowaniem, rozumiejąc je, choć jednocześnie ulegając przerażeniu, jakie wywoływało.
— Dlaczego nie miałbym pochować ich w głębinach ziemi, tych najgłębszych, gdzie nie dochodzi nawet najdrobniejszy odgłos życia, i pozwolić im leżeć tam w ciszy, bez względu na to, co myślą i co robią? Jakiej odpowiedzi mógłbym ci udzielić?
Dalej przyglądałem mu się uważnie i czekałem, aż się nieco uspokoi. Patrzył teraz na mnie, a jego twarz odzyskała spokój, stała się prawie ufna.
— Powiedz mi, jak stali się Matką i Ojcem?
— Dlaczego?
— Wiesz sam dobrze, dlaczego. Chcę wiedzieć! Dlaczego przyszedłeś do mojej sypialni, jeżeli nie zamierzałeś mi tego powiedzieć? — zapytałem ponownie.
— I co z tego? — odparł z goryczą. — Co z tego, że chciałem zobaczyć tego Rzymianina na własne oczy? Umrzemy, a ty umrzesz razem z nami. Dlatego chciałem zobaczyć naszą magię w nowej formie. Zresztą, kto teraz otacza nas jeszcze czcią? Białowłosi wojownicy w północnych lasach. Starzy Egipcjanie w sekretnych kryptach głęboko pod piaskami pustyni. Nie mieszkamy już w świątyniach Grecji i Rzymu. Nigdy tam nie byliśmy. A jednak to oni uznają nasz mit — ten jedyny mit — to oni wzywają imiona Matki i Ojca…
— Nic mnie to nie obchodzi — przerwałem. — Wiesz o tym. Jesteśmy do siebie podobni, ty i ja. Nie wrócę do lasów Północy, aby stworzyć nową rasę bogów dla tych ludzi! Przybyłem jednak tutaj, aby się dowiedzieć, a ty musisz mi to powiedzieć!
— No dobrze. Abyś więc sam zrozumiał daremność tego, abyś sam zrozumiał milczenie Matki i Ojca — powiem ci. Ale słuchaj mnie uważnie, mogę jeszcze zniszczyć nas wszystkich. Mogę jeszcze spalić Matkę i Ojca w żarze pieca! Dość już jednak tych przydługich wstępów, dość napuszonego języka. Pozbędziemy się mitów, które umarły w piaskach tego samego dnia, kiedy promienie słońca padły na Matkę i Ojca. Powiem ci, co ujawniają wszystkie zwoje pergaminu pozostawione przez nich. Odstaw świecę i słuchaj mnie.
10
— Stare zapiski, jeśli będziesz w stanie je odcyfrować, powiedzą ci, że istnieją dwie ludzkie istoty, Akasza i Enkil, które przybyły do Egiptu z jakiejś jeszcze bardziej starożytnej krainy. Było to wiele lat przed wynalezieniem pisma, przed pierwszymi piramidami, kiedy Egipcjanie byli jeszcze kanibalami i polowali na ciała swych wrogów, aby je pożreć.
— Akaszy i Enkilowi udało się odwieść tych ludzi od ich morderczych praktyk. Oboje byli wyznawcami Dobrej Matki Ziemi i nauczyli Egipcjan, jak zasiewać ziarno w Dobrej Matce i jak gromadzić w stada i wypasać zwierzęta dla ich mięsa, mleka i skór. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie byli osamotnieni, nauczając tego wszystkiego. Byli raczej przywódcami ludzi, którzy przybyli razem z nimi ze starożytnych miast, lecz których imiona zasypały teraz piaski Libanu, gdy pomniki ich rąk obróciły się w ruinę.
— Jaka by nie była prawda, Akasza i Enkil stali się dobroczyńcami i władcami tej krainy, a dobro innych stało się dla nich wartością nadrzędną; Dobra Matka była jednocześnie Żywicielką i pragnęła, by wszyscy ludzie żyli w pokoju. Oboje rozstrzygali sprawiedliwie we wszystkich sprawach krainy.
— Być może przeszliby do legendy w jakiejś dobrotliwej czy łagodnej formie, gdyby nie zamieszanie w domu jednego z królewskich rządców. Zaczęło się ono od błazenady pewnego demona, który w jednym z pokojów zaczął nagle ciskać dookoła meble. Był to zaledwie zwykły demon, nic więcej, taki, o którym słyszało się we wszystkich krajach i we wszystkich czasach. Ot, nachodzi od czasu do czasu. Zdarza się też, że wstępuje czasami w ciało jakiejś niewinnej istoty i przemawia przez jej usta głośnym rykiem. Może sprawić, że niewinna dziewczyna, zupełnie wbrew swojej woli, zacznie przemawiać nieprzyzwoicie, czyniąc nieprzystojne awanse wobec wszystkich, którzy akurat się wokół niej znajdują. Czy znasz takie rzeczy?
Kiwnąłem potakująco głową. Powiedziałem mu, że zawsze i wszędzie słyszy się takie historie. Taki to właśnie demon miał zawładnąć dziewicą westalską w Rzymie. Ni stąd, ni zowąd — zaczęła czynić lubieżne i sprośne awanse wobec wszystkich, którzy akurat byli obok niej; jej twarz nabrzmiała purpurą od wysiłku, wreszcie zemdlała. Demon jednak w jakiś sposób został z niej wygnany. Myślałem, że dziewczyna była po prostu szalona, że była, powiedzmy, nie bardzo nadająca się na dziewicę westalkę…
— Oczywiście! — odpadł z ironią w głosie. Ja zresztą założyłbym coś podobnego, jak większość obdarzonych inteligencją mężczyzn, spacerujących ulicami Aleksandrii nad naszymi głowami. A jednak takie historie ciągle się pojawiają. I jeśli jest w ogóle w nich coś zastanawiającego, to to, że nie wpływają one na bieg ludzkich losów. Te demony sprowadzają kłopoty na wybrany dom, gospodarstwo czy osobę, a potem odchodzą w zapomnienie i znów wszystko wraca do normy.
— Dokładnie tak jest — odrzekłem.
— Rozumiesz jednak, że wtedy był to starożytny Egipt. Był to czas, kiedy ludzie rozpierzchiwali się w popłochu na odgłos piorunu albo zjadali ciała martwych, aby przejąć ich duszę.
— Rozumiem — odparłem.
— I oto ten dobry król Enkil zdecydował, że sam zwróci się bezpośrednio do owego demona, który zjawił się w domu jego rządcy. Królewscy magicy błagali go oczywiście, aby oni mogli się tym zająć, aby sami mogli wygnać demona. Na próżno, był to bowiem król, który chciał wszystkim czynić dobro. Nosił w sobie jakąś wizję wszechrzeczy zjednoczonych w dobru, wszystkich sił skierowanych na ten sam boski kurs. Chciał przemówić do demona, spróbować okiełznać jego moc, że tak powiem, dla dobra ogólnego. Dopiero gdyby to okazało się niemożliwe, zgodził się, by demona wygnano. Wszedł więc do owego domu, gdzie wokoło leżały porozrzucane meble, a wazy, słoje i amfory były potłuczone, drzwi natomiast pozatrzaskiwane. Zaczął przemawiać do demona i zachęcać go, by ten podjął z nią rozmowę. Wszyscy obecni natomiast uciekli z tego miejsca na bezpieczną odległość. Minęła cała noc, zanim król wyszedł z nawiedzonego domu i oto co miał do powiedzenia swym poddanym: