Выбрать главу

Tak to wyglądało.

Bezustanny krzyk, jakby tysięcy wrzeszczących pijaków, gdy graliśmy balladę z ostatniego video — clipu pt. Wiek niewinności. Wtedy nasza muzyka złagodniała. Bębny wyłączyły się, a ostre dźwięki gitary ustały. Syntezator przekazał prześliczne, półprzezroczyste dźwięki elektrycznego klawikordu, dźwięki tak lekkie, a jednocześnie tak obfite, jakby powietrze wypełniło się złotym deszczem.

Całe moje ubranie przesiąknięte było krwawym potem, włosy były aż mokre od niego, pozlepiane i poskręcane. Peleryna zwieszała się nierówno na jednym ramieniu. Powoli rozchylałem usta, jakby w wielkim ziewaniu, pozwalając, by każde słowo piosenki było wyraźnie słyszalne.

Nadszedł wiek niewinności Prawdziwej niewinności Wszystkie wasze demony są już dobrze widzialne Wszystkie wasze demony są już materialne Nazwij je Bólem Nazwij je Głodem Nazwij je Wojną
Zła mitycznego już więcej nie potrzebujesz Pozbądź się wampirów i diabłów Wygoń wampiry i diabły Razem z bogami, których już nie wyznajesz
Pomnij to, co widzisz Kiedy na mnie patrzysz
Zabijaj nas, moich braci i siostry Wojna już rozpoczęta Pomnij to, co widzisz Kiedy na mnie patrzysz.

Przymknąłem oczy przy wzmagającym się aplauzie widowni. Dlaczego tak klaskali? Co tak celebrowali?

Elektryczne światło w tym olbrzymim audytorium. Ci prawdziwi gdzieś zniknęli w przemieszczającym się tłumie. Umundurowani policjanci wskoczyli na platformę sceny, aby uformować rząd oddzielający nas od rozhisteryzowanego tłumu. Alex szarpał mnie za rękaw, gdy wracaliśmy za kulisy:

— Człowieku, musisz uciekać. Ta cholerna limuzyna już dawno jest otoczona.

Odpowiedziałem, że muszę spróbować dostać się do limuzyny, spróbować teraz stąd odjechać.

Po lewej stronie ujrzałem nagle białą twarz jednego z prawdziwych, gdy przeciskał się przez tłum. Miał na sobie czarną skórę motocyklisty, jego jedwabne, nieziemskie włosy wyglądały jak błyszcząca czarna miotła. Kurtyna została zdarta z górnych prętów i widownia wlała się za kulisy. Louis był obok mnie. Ujrzałem jeszcze jednego nieśmiertelnego po swej prawej stronie, chudego, szczerzącego zęby mężczyznę o małych ciemnych oczach.

Powiew zimnego powietrza, gdy przecisnęliśmy się wreszcie z budynku na parking, i istne piekło zwijających się w transie śmiertelnych walczących, by dostać się bliżej nas, wrzeszczący policjanci próbujący opanować sytuację. Limuzyna kołysała się jak łódka, gdy Tough Cookie, Alex i Larry byli wpychani do środka. Jeden z ochroniarzy już wcześniej trzymał dla mnie silnik mojego „Porsche’a” na chodzie, ale młodzi ludzie otoczyli samochód, waląc pięścią w maskę i dach samochodu.

Za wampirem z ciemnymi włosami pojawił się jeszcze jeden demon, tym razem kobieta. Para ta przepychała się nieubłaganie coraz bliżej ku mnie. Co u diabła chcieli zrobić?

Potężny silnik limuzyny ryczał jak lew, otoczony czeredą dzieci nie pozwalających mu wyrwać się z tłumu. Obstawa na motocyklach również uruchomiła silniki, rzygając spalinami i hałasem w tłum.

Wampirze trio nagle znalazło się tuż przy moim samochodzie, otaczając go. Twarz tego wysokiego wykrzywiona była z wściekłości. Jedno pchnięcie jego mocnej ręki uniosło z jednej strony nisko zawieszony samochód razem z oblepionymi na nim młodziakami, którzy w tej samej chwili przywarli mocno do karoserii. Lada moment mógł się przewrócić na dach. Nagle poczułem, że czyjaś ręka owija się wokół mojej szyi. Wyczułem też, że ciało Louisa wykonuje półobrót, i usłyszałem odgłos jego pierwszego uderzenia w nieśmiertelnego, który mnie zaatakował. Usłyszałem jeszcze ciśnięte przez zęby przekleństwo. Śmiertelni wokół nas zaczęli krzyczeć przeraźliwie. Jakiś policjant upominał tłum przez głośniki, aby się rozproszył i oczyścił miejsce. Rzuciłem się do przodu, ścinając z nóg kilku młodzieńców po drodze i przytrzymałem samochód w ostatniej chwili, nim nie przewrócił się kołami do góry jak wielki skarabeusz. Gdy szamotałem się z drzwiami, czułem napierający tłum. Lada moment mogło dojść do zamieszek.

Panika wisiała na włosku.

Gwizdy, krzyki, syreny policyjne. Ludzkie ciała popychające Louisa i mnie ze wszystkich stron. Nagle wampir w skórze pojawił się po drugiej stronie samochodu. Wielka srebrna kosa błysnęła w świetle reflektorów, gdy zamachnął się nią nad głową. Usłyszałem jeszcze krzyk ostrzegawczy Louisa. Kątem oka dostrzegłem błysk jeszcze jednej kosy. Nienaturalne skrzeczenie przecięło kakofonię dźwięków, gdy niespodziewanie, w oślepiającym blasku, ciało wampira eksploatowało i zajęło się płomieniami. Chwilę później nastąpiła druga eksplozja i blask płomieni tuż obok mnie. Kosy z brzękiem upadły na betonową jezdnię. Kilka metrów dalej jeszcze jeden wampir nagle eksplodował w gwałtownym wybuchu.

Tłum wpadł w panikę, rzucając się z powrotem ku sali koncertowej, wylewając się w popłochu z parkingu, biegnąc gdziekolwiek i na oślep w poszukiwaniu ucieczki przed płonącymi postaciami, spalającymi się na popiół w swym własnym małym piekle. Ich ręce i nogi stapiały się w żarze, zamieniając w obrzydliwe, obnażone kości. Dostrzegłem pozostałych nieśmiertelnych błyskawicznie oddalających się przez powolny ludzki tłum.

Louis był zupełnie ogłuszony, gdy odwrócił się ku mnie, a wyraz zadziwienia na mojej twarzy z pewnością oszołomił go jeszcze bardziej. Żaden z nas nie miałby w sobie tyle mocy, aby tego dokonać! Znałem tylko jednego nieśmiertelnego, który miał taką moc.

Nagle zostałem odepchnięty do tyłu otwierającymi się drzwiami samochodu i delikatna, biała ręka, która wynurzyła się z wewnątrz, wciągnęła mnie do środka.

— Szybko, obaj! — usłyszałem kobiecy głos wypowiadający słowa po francusku. — Na co czekacie, aby Kościół ogłosił to cudem?

Nim dobrze zdałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, byłem już w kubełkowym siedzeniu „Porsche’a”, usiłując przepuścić Louisa przeciskającego się przeze mnie ku maleńkim siedzeniom za przednimi fotelami. „Porsche” ruszyło do przodu, rozganiając uciekających śmiertelnych. Wpatrywałem się w wysmukłą postać siedzącą za kierownicą obok mnie. Jej jasne włosy opadały luźno na ramiona, przybrudzony filcowy kapelusz opadł jej na oczy.

Chciałem zarzucić jej ręce na szyję, obsypać ją pocałunkami, przycisnąć do serca i zapomnieć absolutnie o wszystkim. Do diabła z tymi nieopierzonymi idiotami. Samochód jednak o mało nie przefikołkował, gdy przy gwałtownym skręcie w prawo minął bramę wjazdową i wpadł na zatłoczoną ulicę.

— Gabrielo, przestań! — krzyknąłem, dotykając jej ręki. — Ty tego nie zrobiłaś. Spalić ich w taki sposób…!

— Oczywiście, że nie — odpowiedziała po francusku, ledwo tylko zaszczycając mnie krótkim spojrzeniem. Wyglądała porywająco, gdy z palcami zaciśniętymi na kierownicy spokojnie wprowadziła samochód w następny ostry zakręt. Jechaliśmy w kierunku autostrady.

— Oddalamy się od Mariusza! — krzyknąłem. — Zatrzymaj się.

— A więc pozwól mu, by też wysadził w powietrze ten furgon, który jedzie za nami! — odkrzyknęła. — Wtedy się zatrzymam.

Pedał gazu wcisnęła do końca, a jej oczy wpatrywały się w drogę przed nami.