Выбрать главу

Gdy noc minęła, a podarunki zostały dostarczone, Renaud, zakłopotany wynikłą sytuacją, wysunął pewną propozycję, o której w dwa tygodnie później dowiedziałem się od Rogeta.

Chciał, abym kupił Dom Tespisa i zatrzymał go jako dyrektor teatru, co pozwoliłoby mu, kiedy dysponował wystarczającym kapitałem, wystawiać większe i przepyszniejsze spektakle niż te, które do tej pory finansował. Z moimi pieniędzmi i jego sprytem moglibyśmy sprawić, że jego teatr byłby na ustach całego Paryża.

Nie odpowiedziałem od razu. Parę chwil zajęło mi uświadomienie sobie, że mógłbym sam posiadać taki teatr. Posiadać go jak klejnoty w skrzyni czy jak ubrania, które nosiłem, lub jak domki lalek, które wysłałem swoimi siostrzeńcom. Rzuciłem krótko: „Nie” — i wyszedłem, trzaskając drzwiami.

Zaraz jednak wróciłem.

— W porządku, niech pan kupi teatr — powiedziałem — i da mu 10 tys. koron, aby robił z nimi to, co uważa za stosowne.

To była cała fortuna, a ja właściwie nawet nie wiedziałem, dlaczego to robię.

Ten ból minie — myślałem — musi minąć. A ja muszę zdobyć pełną kontrolę nad własnymi myślami. Uważałem, że takie rzeczy nie mogły mieć na mnie żadnego wpływu.

W końcu — gdzie spędzałem większość wolnego czasu? W najwspanialszych teatrach Paryża. Miałem dla siebie zamówione najlepsze miejsce w operze i na balecie, w teatrach na sztukach Moliera i Racine’a. Kręciłem się przed światłami sceny, spoglądając na aktorów i aktorki. Miałem na sobie garnitury wykonane w każdym kolorze tęczy, na palcach klejnoty, peruki według najnowszej mody, buty z diamentowymi sprzączkami i złotymi obcasami.

Miałem przed sobą wieczność, aby upajać się poezją, której wysłuchiwałem, pieśnią i wystudiowanymi ruchami tancerzy, upajać się muzyką organową rozbrzmiewającą w wielkiej pieczarze katedry Notre Dame i nocnymi kurantami, które wybijały dla mnie godziny, upajać się padającym bezgłośnie na ogrody Tuileries śniegiem.

Każdej następnej nocy stawałem się coraz mniej ostrożny wobec ludzi, coraz bardziej nieskrępowany i swobodny wśród nich. Nie minął nawet miesiąc, a zebrałem się na odwagę, by zmieszać się z balowym tłumem w Palais Royal. Byłem gorący i rumiany od świeżego zabójstwa, i natychmiast dołączyłem do tańczących. Nie chciałem wzbudzić najmniejszego podejrzenia. Przyciągałem kobiety do siebie i uwielbiałem dotyk ich gorących palców i miękki napór ich rąk i piersi.

Potem wychodziłem już bez obawy na bulwary, mieszając się tam z wieczornym tłumem. Mijając teatr Renauda, wciskałem się w sąsiednie teatry, aby oglądać tam przedstawienia kukiełkowe, mimów czy akrobatów. Nie umykałem już więcej spod lamp ulicznych. Chodziłem do kawiarni i kupowałem tam sobie kawę, tylko po to, by czuć na palcach przez porcelanę jej ciepło, rozmawiałem swobodnie z nieznajomymi, kiedy tylko miałem na to ochotę. Brałem nawet udział w sporach na temat aktualnego stanu monarchii, z szaleńczym zapałem ćwiczyłem się w mistrzowskim opanowaniu bilardu i gier karcianych. Wydawało mi się, że mógłbym pójść do Domu Tespisa, gdybym tylko chciał, kupić bilet i wśliznąć się na balkon, by oglądać przedstawienie. Widzieć Nicolasa!

No cóż, nie zrobiłem tego. Marzyłem tylko, abym mógł zbliżyć się do niego. Zupełnie inną sprawą było oszukiwanie obcych, kobiet i mężczyzn, którzy nigdy mnie nie znali. Co jednak zobaczyłby Nicolas, gdyby spojrzał mi w oczy, gdyby zobaczył moją skórę? Poza tym — mówiłem sobie — miałem jeszcze tyle innych rzeczy do zrobienia.

Sporo już wiedziałem o mojej naturze i siłach, które we mnie tkwiły, a każdej nocy dowiadywałem się coraz więcej o sobie. Na przykład moje włosy były lżejsze, a jednak grubsze i wcale nie rosły. Podobnie błyszczące paznokcie u nóg i rąk; gdy je spiłowywałem pilnikiem, odrastały jeszcze tej samej nocy do takiej długości, jaką miały w dniu, w którym umarłem. Choć ludzie nie mogli dostrzegać takich szczegółów, wyczuwali jednak w jakiś sposób odmienność innych szczegółów mojej powierzchowności — nienaturalny błysk moich oczu, zbyt wiele kolorów odbijających się w nich i ledwo widoczną luminescencję mojej skóry. Gdy byłem głodny, luminescencja ta znacznie się wzmagała. Jeszcze jeden powód do jak najszybszej zbrodni.

Uczyłem się, w jaki sposób zniewalać ludzi samym skoncentrowanym spojrzeniem. Mój głos wymagał również pewnego doskonalenia, powinienem nauczyć się jego modulacji. Mówiłem zbyt niskim głosem, a gdy śmiałem się lub krzyczałem, brzmiało to zbyt mocno; mógłbym chyba rozsadzić bębenki w uszach ludzi. Mogłem zranić i swoje własne. Miałem również inne problemy, na przykład z poruszaniem się. Usiłowałem tak chodzić, biegać, tańczyć, uśmiechać się i gestykulować, jak robią to ludzie, gdy jednak byłem zaskoczony, zdumiony, zmartwiony — zapominałem o tym i moje ciało mogło zgiąć się i wykrzywić nienaturalnie jak ciało akrobaty. Nawet grymasy twarzy mogły być dziko przesadzone. Kiedyś, zapomniawszy się podczas spaceru po bulwarze du Temple, bo intensywnie rozmyślałem o Nicolasie, przysiadłem pod drzewem, podciągnąłem kolana, a dłoń przyłożyłem do głowy jak nawiedzony elf z jakiejś baśni. Osiemnastowieczni dżentelmeni w swych brokatowych surdutach i białych jedwabnych pończochach nie robili takich rzeczy, przynajmniej nie na ulicach. Innym razem, pogrążony głęboko w kontemplacji zmieniających się świateł, podskoczyłem i usiadłem z nogami skrzyżowanymi na dachu powozu.

No cóż, podobne zachowanie z pewnością wprawiało przypadkowych przechodniów w zdumienie. Przestraszało ich. Najczęściej jednak, nawet wtedy, gdy napawała ich przerażeniem moja biała skóra, po prostu odwracali wzrok. Sami siebie oszukiwali. Szybko uświadomiłem sobie, że wszystko, absolutnie wszystko potrafili sobie jakoś wytłumaczyć. Pamiętajmy, że był to wiek racjonalizmu, a umysły XVIII wieku już z przyzwyczajenia dopatrywały się we wszystkim racjonalności.

I był to w końcu Paryż. Jeśli więc przypadkowo roztrzaskałem kryształowy kieliszek, unosząc go w górę, czy zatrzasnąłem za sobą drzwi tak silnie, że z trzaskiem wbijały się w ścianę — ludzie zakładali, że po prostu jestem pijany.

Od czasu do czasu odpowiadałem na pytania, które zadawali mi ludzie śmiertelni. Bywało, że zapadłem w stan odrętwienia, wpatrując się w świece czy konary drzew, i pozostawałem w bezruchu tak długo, że moi rozmówcy pytali, czy czasem nie jestem chory. Moim największym problemem był śmiech. Potrafiłem wpaść w tak spazmatyczny śmiech, że nie mogłem przestać. Wszystko mogło wywołać u mnie napady śmiechu. Samo szaleństwo mojej sytuacji było wystarczającym powodem do śmiechu. Właściwie do tej pory nadal to mi się przydarza. Nie zmieniła tego ani utrata najbliższych, ani ból, ani pogłębiające się zrozumienie mojego losu. Czasami to właśnie wydaje mi się śmieszne. Nie potrafię się wtedy opanować i trudno mi powstrzymać śmiech. Nawiasem mówiąc, inne wampiry to wprawia we wściekłość. Ale tu już za bardzo wybiegam w opowieści do przodu.

Jak prawdopodobnie zauważyliście, nic jeszcze nie wspomniałem o innych wampirach. Otóż do tej pory nie mogłem trafić na żadnego. W całym Paryżu nie mogłem znaleźć drugiej istoty, która, podobnie jak ja, byłaby istotą nie z tego świata. Ludzie śmiertelni po lewej, śmiertelni po prawej i jedynie od czasu do czasu — właśnie wtedy, gdy przekonywałem się, że to się wcale nie zdarza — wyczuwałem ową ledwo dostrzegalną i doprowadzającą do szału, nieuchwytną, tajemniczą obecność.

Nigdy nie przybrała wyraźniejszego kształtu, jak owej pierwszej nocy na cmentarzu przy kościele. Niezmiennie też pojawiała się w okolicach cmentarzy. Zawsze zatrzymywałem się, rozglądałem, próbując dostrzec ją w ciemności. Nigdy jednak mi się to nie udawało. To coś zawsze znikało, zanim mogłem dowiedzieć się, co to jest, a smród, który panował na cmentarzach, przyprawiał mnie o takie mdłości, że nie chciałem, wprost nie mogłem zdobyć się na wejście tam. To stało się już czymś więcej niż niechęcią czy złymi wspomnieniami z moich, własnych lochów w wieży. Widok czy zapach śmierci odrzucał mnie. Było to chyba częścią mojej natury. Nie mogłem już przyglądać się egzekucjom, jak za czasów mojego dzieciństwa w Owernii, a na widok trupów zasłaniałem twarz. Sądzę, że śmierć raziła mnie, chyba że ja byłem jej przyczyną! Choć i wtedy prawie natychmiast po zabójstwie musiałem usunąć się jak najdalej od mojej martwej ofiary.