Выбрать главу

Wyciągnąłem plik banknotów z kieszeni i włożyłem w jego niepewną dłoń. Rozsypałem złote monety na posadzkę. Aktorzy rzucili się bojaźliwie, aby je pozbierać. Potoczyłem wzrokiem po tłumie w poszukiwaniu źródła mojego dziwnego rozproszenia. Co to było? Z pewnością nie Nicki, stojący w drzwiach opuszczonego teatru i przyglądający mi się ze złamaną duszą. Nie, to coś innego, coś zarówno znanego, jak zarazem nieznajomego, coś mającego wiele wspólnego, tak jak ja, z ciemnością.

— Niech pan wynajmie najlepszych aktorów — na wpół już bełkotałem — najlepszych muzyków, wielkich scenografów. Jeszcze więcej pieniędzy…

Mój głos znowu odzyskał poprzednią gromkość, stał się głosem wampira. Znów ujrzałem ich wykrzywione twarze, unoszące się do uszu ręce. Obawiali się jednak pokazać mi, że je zatykają.

— Nie mam żadnych ograniczeń. Żadnej granicy, rozumie pan!?

Wyszedłem, ciągnąc za sobą długi płaszcz. Miecz postukiwał niezgrabnie, nie był bowiem właściwie przypięty.

Gdy pospiesznie skręciłem w pierwszą boczną uliczkę i zacząłem biec, wiedziałem już, co rozpraszało mnie tak bardzo i co słyszałem w teatrze. To była bez wątpienia owa tajemnicza obecność i to gdzieś spomiędzy tłumu! Wiedziałem o tym z prostego powodu, ponieważ biegłem teraz bocznymi ulicami szybciej niż potrafią to śmiertelni. Obecność dotrzymywała mi jednak kroku, obecność, która nie była czymś pojedynczym.

Stanąłem jak wryty w momencie, gdy przekonałem się o tym. Byłem zaledwie o milę od bulwaru. Krzywo biegnąca aleja, wąska i ciemna, jak tyle innych, na których kiedykolwiek postawiłem stopę, była pusta. Usłyszałem ich, zanim, jak się zdawało, celowo i nagle uciszyli się. Czułem się zbyt niespokojny i nieszczęśliwy, aby bawić się z nimi! Zbyt byłem oszołomiony. Wykrzyknąłem tylko stare pytanie w ciemności:

— Kim jesteś, odezwij się!

Szyby w pobliskich oknach odpowiadały mi brzęczeniem. Śmiertelni poruszyli się za nimi w swoich maleńkich izdebkach. W okolicy nie było żadnego cmentarza.

— Odpowiedzcie mi, bando tchórzy. Mówcie, jeśli macie głos, albo raz na zawsze odczepcie się ode mnie!

I wtedy już wiedziałem, choć doprawdy nie wiem, w jaki sposób, że słyszą mnie i że mogą mi odpowiedzieć, jeśli tylko zechcą. Wiedziałem także, że to, co zawsze słyszałem, było nieodpartym dowodem ich bezpośredniej i intensywnej bliskości. Jednak ich myśli nie potrafiłem odczytać, mimo że czułem je. Krótko mówiąc — wiedziałem teraz, że posiadały intelekt i że znały słowa.

Wypuściłem z siebie powietrze…

Zaskoczyła mnie ich cisza, ale byłem sto razy bardziej zaskoczony tym, co się przed chwilą zdarzyło. I tak, jak to robiłem już tyle razy poprzednio, odwróciłem się do nich plecami.

Byłem śledzony. Postępowano za mną krok w krok, bez względu na to, jak szybko się poruszałem.

Ich dziwny, bezdźwięczny blask towarzyszył mi aż do placu de Gréve. Wszedłem do katedry Notre Dame.

Pozostałą część wieczoru spędziłem w katedrze, ukryty w zaciemnionym miejscu przy prawej ścianie budynku. Mój organizm potrzebował krwi, którą uprzednio straciłem, i za każdym razem, kiedy zbliżał się do mnie jakiś śmiertelnik, odczuwałem silne rwanie i mrożenie w miejscu, gdzie jeszcze parę godzin temu znajdowała się rana postrzałowa.

Czekałem.

Gdy jednak zbliżyła się młoda żebraczka z małym dzieckiem, wiedziałem, że chwila nadeszła. Dostrzegła zakrzepłą krew i zapamiętale zaczęła namawiać mnie, abym poszedł z nią do pobliskiego szpitala, Hôtel Dieu. Jej twarz była wychudzona od głodu, ale sama próbowała unieść mnie, podkładając mi pod pachy swe małe dłonie.

Patrzyłem w jej oczy, aż zobaczyłem, że stały się zupełnie szkliste. Czułem ciepło jej piersi nabrzmiałych pod łachmanami. Jej miękkie, soczyste ciało oparło się o mnie, oddawało mi się, gdy przytuliłem ją do zachlapanego krwią brokatu i koronki. Pocałowałem ją, smakując jej ciepło, gdy odsłoniłem z postrzępionych, brudnych łachmanów jej szyję. Pochyliłem się nad nią tak zręcznie i wprawnie, że drzemiące obok mnie dziecko nawet tego nie zauważyło. Kiedy wyssałem krew matki, ostrożnie rozsupłałem drżącymi palcami poszarpaną koszulę dziecka. Ono do mnie także należało, ta maleńka szyjka.

Nie mogłem znaleźć słów dla oddania mojego uniesienia i zachwytu. Już przedtem odczuwałem ekstazę, jaką może dać gwałt, ale te ofiary zostały wzięte jakby w pełnej afektacji, w miłości. Ich krew wydawała się cieplejsza od ich niewinności, bogatsza.

Spojrzałem na ciało matki i dziecka, jak oboje pogrążeni byli w głębokim śnie śmierci. Katedra tej nocy dała mi oczekiwane schronienie.

Teraz wiedziałem, że moja wizja o ogrodzie pełnym dzikiego piękna była wizją prawdziwą. Ten świat miał swoje przesłanie i znaczenie — swoje prawa i swoją nieuchronność. One jednak dotyczyły tylko i wyłącznie estetycznej strony świata. W tym Dzikim Ogrodzie niewinni przeznaczeni byli dla wampirów. Można powiedzieć jeszcze tysiąc innych rzeczy o świecie, ale jedynie zasady estetyczne mogą zostać zweryfikowane. Rzeczy pozostają takie same.

Byłem teraz gotów wracać do domu. Wychodząc z katedry we wczesny poranek, wiedziałem już, że ostatnia bariera pomiędzy moim apetytem a światem została przekroczona i załamana.

Nikt już teraz nie będzie bezpieczny i poza zasięgiem moich rąk, bez względu na to, jak jest niewinny i bez grzechu, włączywszy w to moich drogich przyjaciół i teatr Renauda, i mojego ukochanego Nickiego.

13

Chciałem, aby wyjechali z Paryża. Chciałem, aby zdjęto plakaty, a drzwi zamknięto. Chciałem, by to małe teatrzydło, gdzie doznałem największej radości mojego śmiertelnego życia, pogrążyło się w ciszy i ciemności. Nawet tuzin niewinnych ofiar jednej nocy nie mógł sprawić, bym przestał myśleć o nich, bym mógł zapomnieć o bólu. Każda ulica w Paryżu prowadziła pod ich drzwi.

Opanował mnie nieprzyjemny wstyd, gdy pomyślałem, jakiego napędziłem im stracha. Jak mogłem im to zrobić? Dlaczego musiałem udowodnić sobie z taką gwałtownością, że nigdy już nie będę należał do tego świata?

Nie. Kupiłem teatr. Zamieniłem go na najlepszy na bulwarze. Teraz chciałem go zamknąć.

Nie chodziło jednak o to, że mogli coś podejrzewać. Uwierzyli w najprostsze, głupawe wyjaśnienia, jakie im zaoferował Roget, że właśnie wróciłem z tropikalnego żaru zamorskich kolonii, że stare, dobre wino paryskie uderzyło mi do głowy. Znów masa pieniędzy, aby naprawić wszystkie szkody. Bóg tylko wie, co oni rzeczywiście myśleli. Faktem było jednak, że powrócili do regularnych przedstawień już następnego wieczoru, a zagoniony tłum, przemierzający bulwar du Temple, bez wątpienia znalazł jakieś sensowne wytłumaczenie dla owego katastrofalnego wieczoru. Pod drzewem kasztanowca znowu ustawiła się kolejka.

Tylko Nicolas nie poddał się tak łatwo. Zaczął pić na umór, odmawiał powrotu do teatru i podjęcia studiów muzycznych. Gdy Roget pojawił się u niego, znieważył go i obraził. Stał się gościem najpodlejszych kawiarń i tawern. Samotnie przemierzał nocą niebezpieczne uliczki miasta.

Cóż, to upodobanie mamy wspólne — pomyślałem.

Wszystko to opowiedział mi Roget, gdy przemierzałem w tę i z powrotem jego kancelarię, trzymając się z dala od świecznika na jego biurku i pod maską beznamiętności ukrywając prawdziwe myśli.

— Pieniądze nie mają większego znaczenia dla tego młodzieńca — mówił dalej Roget. — Był zamożny całe swoje życie. Zwrócił mi na to uwagę. Mówił też rzeczy, które niepokoją mnie, Monsieur. Więcej, nie podobają mi się.