Podszedłem bardzo blisko. Płakała, gdy podniosłem na nią wzrok. Pasek paryskiej sukni uciskał ją zbyt silnie, a jej skóra była tak cienka i pozbawiona koloru na szyi i dłoniach, że nie mogłem patrzeć. Jej oczy spoglądały na mnie z ciała, które było niemal posiniaczone. Czułem towarzyszący jej zapach śmierci. Czułem zapach rozkładu.
Promieniowała jednak i była moja. Była taka, jaką zawsze ją pamiętałem i powiedziałem jej o tym, tak cicho całą moją mocą i potęgą, o tym, że dla mnie jest tak śliczna, jak w najwcześniejszych wspomnieniach, kiedy nosiła jeszcze swoje stare ozdobne stroje, gdy ubierała się, pieczołowicie, kiedy powozem jechaliśmy do kościoła.
W tym dziwnym momencie dałem jej o tym wszystkim znać, o tym, jak bardzo pielęgnowałem pamięć o niej. Uświadomiłem sobie, że ona słyszy mnie i odpowiada mi, że kocha mnie i że zawsze mnie kochała. To była odpowiedź na pytanie, którego nawet nie zadałem. Znała jednak ważność tego pytania. Jej oczy były przejrzyste, nie pogrążone w transie. Jeśli zdawała sobie sprawę z niezwykłości tej sytuacji, z tego, że potrafiliśmy ze sobą rozmawiać bez słów, nie dała tego po sobie poznać. Z całą pewnością nie pojmowała tego w pełni. Musiała tylko odczuwać przypływ miłości.
— Podejdź, niech cię obejrzę — odezwała się. — Jak teraz wyglądasz?
Świeca stała przy niej na parapecie. Całkiem rozmyślnie zgasiłem ją. Zobaczyłem, że uniosła w zdziwieniu brwi, a jej błękitne oczy rozszerzyły się nieco. Spojrzała na mnie, na mój jasny jedwabny brokat i koronkę, którą wybrałem specjalnie dla niej, i na miecz przypasany do biodra o imponującej, wysadzanej klejnotami rękojeści.
— Dlaczego nie chcesz, żebym ciebie widziała? — zapytała. — Przyjechałam do Paryża, aby właśnie ciebie zobaczyć. Zapal na powrót świecę.
W jej słowach nie było jednak prawdziwego wyrzutu. Byłem z nią tutaj i to wystarczyło.
Przyklęknąłem przed nią. W myślach rozważałem właśnie najlepszą dla niej możliwość, że powinna pojechać z Nicolasem do Włoch. Nagle zupełnie wyraźnie, zanim jeszcze otworzyłem usta, odezwała się.
— Za późno, kochanie. Nie wytrzymałabym trudów podróży. Dosyć już się napodróżowałam.
Przerwała w przypływie nagłego bólu, rozmasowując brzuch w miejscu, gdzie ściskał go pas, i próbując ukryć to przede mną z zakłopotaną twarzą. Czyniąc to, wyglądała jak mała dziewczynka. Raz jeszcze wyczułem w niej chorobę, rozkład w jej płucach i skrzepy w żyłach.
Jej umysł opanował szał strachu. Chciała wykrzyczeć mi głośno, że boi się. Chciała błagać mnie, bym wziął ją w ramiona i pozostał przy niej aż do końca, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Ku mojemu zaskoczeniu i zdziwieniu, uświadomiłem sobie, że odmówię jej, że byłem zbyt młody i zbyt beztroski, aby ją zrozumieć.
To już była agonia.
Bezwiednie odsunąłem się od niej i zacząłem przemierzać pokój w tę i z powrotem. Bzdurne detale jego wyposażenia zaczęły wciskać mi się w świadomość — nimfy bawiące się na malowanym suficie, wypolerowane złote klamki drzwi, stopiony wosk tworzący kruche stalaktyty na białych świecach, które chciałem oderwać i pokruszyć w dłoniach. Pokój wyglądał dla mnie wstrętnie, był zbyt wystawny, przeładowany elementami dekoracyjnymi. Czy i ona nie znosiła go? Czy chciała znowu znaleźć się w salach o kamiennych ścianach?
Myślałem o niej, jak gdyby istniało jeszcze dla niej Jutro i jutro, i jutro…” Jeszcze raz spojrzałem na matkę, jej pełną godności postać trzymającą się kurczowo parapetu. Za nią niebo zgęstniało i pojawiło się nowe światło, światło lamp ulicznych i przejeżdżających powozów, światło zza sąsiednich okien, które delikatnie kładło się na trójkąt jej wymizerowanej twarzy.
— Czy nie możesz porozmawiać ze mną? — zapytała cicho. — Czy nie możesz powiedzieć, co się właściwie wydarzyło? Przyniosłeś takie szczęście nam wszystkim. — Nawet mówienie sprawiało jej ból. — Ale co słychać u ciebie? U ciebie?
Sądzę, że byłem wtedy już prawie zdecydowany oszukać ją, stworzyć przed nią jakąś silną emanację zadowolenia, wszystkimi siłami, jakie posiadałem. Wykorzystując swoje nadludzkie zdolności, opowiedziałem jej jakieś nadludzkie kłamstwa. Zacząłem mówić i mówić, pilnując, by każde moje słowo było odpowiednie i doskonałe na taką sytuację. Coś jednak wydarzyło się w tej ciszy.
Nie sądzę, bym się zatrzymał choćby na chwilę, ale wewnątrz mnie coś się zmieniło, dokonała się straszliwa zmiana. W jednej chwili dostrzegłem szeroką i przerażającą możliwość i w tej samej chwili, nie zadając zbytnich pytań, zdecydowałem się.
Ujrzałem, jak wełniany szal zsuwa się z niej. Wiedziałem, że podchodzi do mnie i że powinienem ją zatrzymać. Nie zrobiłem tego jednak. Zobaczyłem jej dłonie wyciągnięte w moją stronę. Następną rzeczą, z jakiej zdałem sobie sprawę, był jej odskok do tyłu, jak gdyby za sprawą jakiegoś potężnego podmuchu. Odskoczyła do tyłu, przebiegła pokój i przycupnęła na fotelu przy ścianie. Opanowała się jednak szybko i zamarła w oczekiwaniu. Nie było już przestrachu w jej twarzy, choć jej serce biło jak szalone. Dominujące jednak teraz były jej zaciekawienie, zmieszanie i spokój.
Jeśli pozostałem przy zdrowych zmysłach w tej chwili, to nie wiem, gdzie się one podziały. Podszedłem do niej równie pewnym krokiem, jak ona przed chwilą. Sprawdzając jej każdą reakcję, podszedłem jeszcze bliżej, tak blisko, jak byliśmy przed chwilą, zanim nie odskoczyła ode mnie jak oparzona. Wpatrywała się w moją skórę, w moje oczy i zupełnie nieoczekiwanie ponownie wyciągnęła dłoń i dotknęła mojej twarzy.
— Martwy! — Taka była przerażająca bezgłośna konstatacja, którą wyczułem. — Zmieniony w coś, lecz MARTWY.
Cicho zaprzeczyłem. To nie było tak. Przesłałem jej chłodny strumień obrazów, defiladę obrazów przedstawiających fragmenty tego, czym stało się moje życie. Kawałki, fragmenty nocnej pory w Paryżu, poczucie ostrza przecinającego się bezgłośnie przez świat.
Z lekkim sykiem wypuściła z siebie powietrze. Ból rozgorzał w niej na nowo, ponownie schwycił ją w swoje kleszcze. Przełknęła ślinę, zaciskając przed bólem wargi; jej oczy wpatrywały się we mnie z ogniem. Wiedziałem teraz, że to nie były doznania, te wiadomości, lecz że była to wymiana myśli.
— Jak to? — zapytała.
Bez dalszych zbędnych pytań opowiedziałem jej całą historię, epizod po epizodzie. O wybitym oknie, przez które zostałem uprowadzony przez upiorną postać, która wcześniej wytropiła mnie w teatrze, o wieży i wymianie krwi. Ujawniłem jej miejsce, kryptę, w której spałem, jej skarby, moje wędrówki, moją siłę, a przede wszystkim naturę i istotę mojego pragnienia krwi. Smak krwi, jej poczucie i to, co oznaczało dla wszystkich namiętność całej zachłanności, która zaostrzała się w tym jednym pragnieniu, które można było zaspokoić jedynie pijąc krew człowieka, jedynie przez śmierć.
Ból wżerał się w nią, ale przestała go odczuwać. Z całej jej postaci pozostały jedynie oczy, które iskrząc wpatrywały się we mnie. I choć wcale nie chciałem ujawnić jej tego wszystkiego, stwierdziłem nagle, że jestem przy niej, że obejmuję ją i że obróciłem się tak, że światło przejeżdżających w dole po bulwarze pojazdów padało teraz prosto na moją twarz.