Przyszło mi nagle nieoczekiwanie do głowy, że nie ostrzegłem jej o sercu. Jak mogłem zapomnieć o tym? Rzuciłem się do przodu w jej kierunku, ale ona i tak już go puściła. Opadł zgięty wpół, opierając się o ścianę, z głową zwieszoną na bok. Kapelusz upadł obok jego stóp. Był martwy.
Stała tam, wpatrując się w niego, a ja zobaczyłem, że wypita krew zaczyna już krążyć w jej ciele, ogrzewając ją, pogłębiając kolory i czerwień warg. Jej oczy stały się błyskiem fioletu, gdy rzuciła mi krótkie spojrzenie, prawie dokładnie takiego samego koloru, w jakim było niebo, kiedy szedłem dziś wieczorem do jej sypialni. Przyglądałem się jej w milczeniu, gdy patrzyła w dół na swoją ofiarę z dziwnym zaciekawieniem i zdziwieniem, jak gdyby niezupełnie przyjmowała to, co widziała. Jej włosy znowu były w nieładzie, a ja ponownie zebrałem je i zarzuciłem do tyłu.
Wsunęła się w moje objęcia. Odprowadziłem ją z tego miejsca. Zerknęła do tyłu raz czy dwa razy, a potem patrzyła już tylko do przodu.
— Wystarczy na tę noc. Powinniśmy wrócić do wieży, do domu — powiedziałem. Chciałem pokazać jej skarby, które tam były i po prostu być tam z nią razem i czuć się bezpiecznie, trzymać ją w objęciach i uspokajać, jeśli wydarzenia dzisiejszej nocy okazały się dla niej zbyt szaleńcze i trudne. Znowu przechodziła kolejny spazm śmierci. Tam mogłaby odpocząć przy ogniu.
— Nie, jeszcze nie chcę wracać — odrzekła. — Ból nie potrwa długo; obiecałeś przecież, że niedługo minie. Chcę, żeby ból minął, a potem chcę zostać jeszcze tutaj. — Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. — W końcu przyjechałam do Paryża, aby umrzeć, prawda? — dodała szeptem.
Wszystko ją rozpraszało: martwy mężczyzna, leżący nieopodal, zgięty nienaturalnie w swojej szarej pelerynie, niebo odbijające się połyskująco w tafli pobliskiej kałuży, kot skradający się po dachu. Krew w niej była gorąca, przepływała przez nią gwałtownie.
Ująłem jej dłoń w swoją dłoń i przynagliłem, by poszła za mną.
— Muszę i ja się nasycić — dodałem.
— Tak, rozumiem — szepnęła. — To ty powinieneś był wziąć go. Powinnam była o tym pomyśleć, ale ty jesteś dżentelmenem, nawet teraz.
— Umierającym z głodu dżentelmenem — uśmiechnąłem się. — Nie potykajmy się jednak o siebie, wymyślając etykietę dla potworów — roześmiałem się.
Pocałowałbym ją, ale coś nagle przykuło moją uwagę. Ścisnąłem jej rękę zbyt mocno. Daleko, od strony cmentarza Les Innocents usłyszałem ponownie obecność tak silnie jak poprzednio.
Gabriela stała nieruchomo, bez słowa, tak jak ja, i przechylając lekko głowę na jedną stronę, odsunęła do tyłu włosy z uszu.
— Słyszałaś? — zapytałem.
Spojrzała na mnie.
— Czy to jeszcze ktoś!? — Zmrużyła oczy i zerknęła w tamtą stronę, skąd dochodziła dziwna emanacja. — Banita! — powiedziała głośno.
— Co? Banita, banita, banita. Poczułem zawrót głowy i ogarniające mnie majaki, coś pamiętane jakby ze snu. Nie miałem jednak czasu dłużej się nad tym zastanowić. Byłem słaby i ranny od tego, co uczyniłem dla niej. Musiałem najpierw nasycić własne pragnienie.
— Zostaliśmy nazwani banitami — powiedziała. — Czy nie słyszałeś? — Raz jeszcze nastawiła uszu, ale wszystko minęło i żadne z nas nic już nie usłyszało, a ja nie byłem pewien, czy dobrze to zrozumiałem; banita, wyglądało na to jednak, że tak.
— Cokolwiek to jest — odrzekłem — nigdy nie podchodziło tak blisko jak właśnie teraz. — Gdy wypowiadałem to zdanie, wiedziałem, że tym razem było to zjadliwsze, bardziej jadowite. Chciałem odejść jak najdalej od Les Innocents. — To coś mieszka w grobach na cmentarzu — wymamrotałem. — Być może nie potrafi przebywać w innym miejscu…
Nim jednak skończyłem mówić, poczułem to znowu; tym razem wydawało się rozprzestrzeniać i promieniować najsilniejszą niechęcią i wrogością, jaką kiedykolwiek z tej strony odebrałem.
— Śmieje się — wyszeptała Gabriela.
Popatrzyłem na nią badawczo. Bez wątpienia słyszała i rozróżniała to o wiele wyraźniej niż ja.
— Wyzwij ich! — rzuciłem. — Nazwij ich tchórzami. Powiedz, żeby się ujawnili!
Spojrzała na mnie zdziwiona.
— Czy naprawdę chcesz tego? — zapytała cicho. Drżała lekko i musiałem ją uspokoić. Znowu objęła się wokół pasa, gdy poczuła kolejny spazm wstrząsający jej ciałem.
— Dobrze, zatem jeszcze nie teraz — odrzekłem. — To nie najlepsza chwila. Jeszcze to usłyszymy i to w chwili, kiedy właśnie o tym zapomnimy.
— Cisza. Minęło — dodała. — Ale to coś nas nienawidzi, czymkolwiek by to nie było…
— Chodźmy stąd — powiedziałem, mając w głosie pogardę. Objąłem ją ramieniem i odprowadziłem ją z tego miejsca.
Nie powiedziałem jej wtedy, o czym myślałem, o tym, co spadło na mnie o wiele silniej niż owa obecność i jej zwyczajne sztuczki. Jeśli ona słyszała obecność tak jak ja, w istocie nawet lepiej, posiadała zatem wszystkie moce, które ja posiadałem, włączając w to zdolność przesyłania i odbierania obrazów i myśli. Nie mogliśmy jednak już dłużej słyszeć siebie nawzajem!
3
Swoją ofiarę tamtejszej nocy napotkałem, gdy tylko przekroczyliśmy rzekę. W chwili, kiedy dostrzegłem tego człowieka, zrozumiałem, że wszystko, co do tej pory robiłem sam, teraz będziemy robić razem. Ona będzie się temu przyglądać, uczyć się. Wydaje mi się, że intymność, jaka w tym tkwiła, przyspieszyła bicie mojego serca. Krew uderzyła mi na policzki.
Gdy wywabiłem go z nocnej tawerny, gdy drażniłem się z nim — doprowadziłem go do szału, a dopiero później pozbawiłem życia. Wiedziałem, że robię to dla niej, że popisuję się przed nią, czyniąc akt zabijania jeszcze okrutniejszym niż zwykle, bardziej swawolnym. Gdy nadeszła wreszcie chwila zabójstwa, było to przeżycie tak intensywne, że czułem się już po wszystkim całkowicie wyczerpany.
Była zachwycona. Wszystkiemu przyglądała się z taką samą intensywnością, z jaką wcześniej osuszyła z krwi ciało swojej pierwszej ofiary. Znów spacerowaliśmy wziąwszy się za ręce. Czułem jej ciało, tak jak ona czuła moje. Świeża krew zalewała mi mózg. Trzymaliśmy się wzajemnie, czując naszą pokrewność. Nawet cienkie odzienie naszych ubrań wydawało się nam obce i rozdzielające nas. Byliśmy jak dwa płonące w ciemnościach posągi.
Po tych wszystkich wydarzeniach owa noc straciła dla nas wszelkie zwyczajne wymiary. Ściśle mówiąc, pozostała w pamięci jako jedna z najdłuższych nocy w moim nieśmiertelnym życiu. Była bez końca, bez dna i zupełnie ogłuszająca. Były nawet chwile, gdy pragnąłem ochrony przed jej rozkoszami, jej niespodziankami, na próżno jednak licząc na to.
Choć powtarzałem jej imię w kółko i bez końca, aby uczynić je naturalnym, tak naprawdę nie była już dla mnie Gabrielą. Była po prostu n i ą, tą, której potrzebowałem przez całe moje życie całym swoim jestestwem. Jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochałem.
Jej śmierć fizyczna nie trwała długo.
Wyszukaliśmy jakąś pustą piwnicę, gdzie przeczekaliśmy, aż wszystko minęło. Przytuliłem ją do siebie i przemawiałem do niej, aby złagodzić jej ból. Powiedziałem jej wszystko o Magnusie. Opowiedziałem o obecności. O tym, jak już prawie przyzwyczaiłem się do niej i jak pogardliwie ją przyjmowałem, nawet nie mając ochoty na próbę pogoni za nią. Raz na jakiś czas usiłowałem przesłać jej, jak poprzednio, obrazy i wizje, ale było to bezcelowe. Nic o tym nie powiedziałem. Ona także nie wspomniała o tym. Słuchała jednak wszystkiego z uwagą.