Выбрать главу

— Powiem ci wszystko, co wiem — wyznałem jej. — Aż do dzisiejszego wieczoru nie miałem pojęcia, że posiadają twarze, nogi, ręce czy prawdziwe głosy.

Wstałem i przygładziłem ubranie.

— Wyklęli nas za to, że weszliśmy do kościołów! — dodała. — Czy odebrałeś te obrazy, które napływały z ich strony? Oni w dodatku nie wiedzą, jak nam się to udało zrobić, sami nigdy by się nie ośmielili.

Po raz pierwszy zauważyłem, że drżała. Dostrzegałem także inne oznaki jej trwogi: skóra drgała jej pod oczami i niespokojnie odgarniała niesforne kosmyki włosów znak oczu.

— Gabrielo — odezwałem się. Próbowałem nadać mojemu głosowi ton autorytatywny, niemal rozkazujący i pewny siebie. — Najistotniejszą rzeczą teraz jest wydostanie się stąd. Nie wiemy, jak wcześnie wstają te stworzenia i jak szybko po zachodzie słońca mogą tu powrócić. Musimy znaleźć nową kryjówkę.

— Kryptę w lochach — odpowiedziała.

— To jeszcze gorsza pułapka niż ta tutaj, jeśli przedostaną się przez bramę — powiedziałem. Raz jeszcze spojrzałem na niebo. Wyciągnąłem kamienny blok przy przejściu. — Chodź.

— Ale dokąd? — zapytała. Po raz pierwszy dzisiejszego wieczora wyglądała niemal słabowicie, wątło.

— Do miasteczka, na wschód stąd — odrzekłem. — To najzupełniej oczywiste, że najbezpieczniejszym miejscem dla nas będzie tamtejszy kościół.

— Odważysz się w kościele? — zapytała.

— Oczywiście, że tak. Jak właśnie przed chwilą powiedziałaś, te małe bestie nigdy nie ośmielą się tam wejść! A krypty pod ołtarzem będą równie głębokie i ciemne jak jakikolwiek grób!

— Ale, Lestat, spoczywać pod samym ołtarzem?

— Matko, zadziwiasz mnie — odrzekłem. — Zabijałem przecież pod dachem katedry Notre Dame.

W tej samej chwili przyszedł mi do głowy nowy pomysł. Podszedłem do skrzyni Magnusa i zacząłem stamtąd wyjmować skarby. Wyciągnąłem dwa różańce, jeden wykonany z pereł, drugi ze szmaragdów; przy obu znajdował się charakterystyczny mały krzyż.

Przyglądała mi się ze ściągniętą, bladą twarzą.

— Proszę, weź ten — powiedziałem, podając jej szmaragdowy różaniec. — Trzymaj przy sobie. — Kiedy spotkamy się z nimi ponownie, pokaż im krucyfiks. Jeśli mam rację, będą przed nim uciekać.

— A co się stanie, jeśli nie znajdziemy bezpiecznego miejsca w kościele?

— Skąd u diabła mam wiedzieć? Wrócimy tutaj!

Wyczułem zbierający się w niej strach, emanujący z niej szczególnie w chwilach wahania, gdy spoglądała przez okna na blednące gwiazdy. Przeszła przez własną śmierć i otrzymała obietnicę życia wiecznego po to, by znowu znaleźć się w niebezpieczeństwie.

Szybko odebrałem od niej różaniec i pocałowałem ją, wsuwając różaniec do kieszenie jej żakietu.

— Szmaragdy oznaczają życie wieczne, Matko — powiedziałem.

Znów przypominała młodzieńca. Ostatni błysk dopalającego się ognia oświetlił kształt jej policzków i ust.

— Jest tak, jak powiedziałam wcześniej — szepnęła. — Ty się niczego nie boisz, prawda?

— Jakie to ma znaczenie? — wzruszyłem ramionami. Ująłem jej ramię i poprowadziłem w kierunku przejścia. — To my jesteśmy tymi, których inni się obawiają — powiedziałem. — Pamiętaj o tym.

Kiedy doszliśmy do stajni, zobaczyłem, że chłopak stajenny został zamordowany w odrażający sposób. Jego przełamane ciało leżało powykręcane na pokrytej słomą podłodze, jakby zostało tam rzucone przez Tytana. Tył głowy był strzaskany. Aby uczynić z niego pośmiewisko albo, co było bardziej prawdopodobne, aby uczynić pośmiewisko ze mnie — ubrano go w aksamitny ozdobny surdut. Czerwony aksamit. Przecież te słowa wymawiała do siebie Gabriela, gdy popełniano zbrodnię. Ja widziałem tylko śmierć. Odwróciłem wzrok z odrazą. Wszystkie konie również zniknęły.

— Zapłacą mi za to — powiedziałem.

Ująłem Gabrielę za rękę. Ona jednak nie mogła oderwać wzroku od martwego ciała nieszczęsnego chłopaka, jak gdyby przykuwał ją wbrew jej woli. Rzuciła mi spojrzenie.

— Zimno mi — szepnęła. — Tracę siły w sobie. Muszę, muszę dostać się tam, gdzie jest ciemno.

Poprowadziłem ją szybko na najbliższe wzgórze i dalej w kierunku drogi.

Na wiejskim cmentarzu nie było już żadnych potworów. Nie sądziłem zresztą, że mogły tam być. Ziemia na grobach nie była ruszana od bardzo dawna.

Gabriela nie miała już nawet ochoty głośno się nad tym zastanawiać. Prawie musiałem ją nieść do drzwi kościoła. Cicho złamałem zasuwę.

— Jest mi zimno. Moje oczy płoną — potworzyła cicho. — Jakieś ciemne miejsce.

Gdy jednak tylko zacząłem wchodzić z nią do środka, zatrzymała się.

— A co będzie, jeśli oni mają rację i nie należymy do Domu Bożego? — wyszeptała.

— Bzdury i nonsens. Nie ma Boga w Domu Bożym.

— Nie mów…! — jęknęła.

Pociągnąłem ją przez zakrystię i dalej pod ołtarz. Zakryła twarz dłońmi, a gdy podniosła wzrok, zatrzymała go na krucyfiksie nad tabernakulum.

Wydała z siebie długie, ciche westchnienie i odwróciła oczy w moją stronę, chroniąc je przed światłem przenikającym witraże. Wschodzące słońce, którego światła ja nawet jeszcze nie czułem, wypalało jej ciało!

Uniosłem ją, jak ostatniej nocy. Musiałem odszukać starą kryptę grobową, która nie była wykorzystywana od wielu lat. Podbiegłem do ołtarza Błogosławionej Dziewicy, gdzie inskrypcje z powodu wytarcia były już prawie niewidoczne. Klęcząc zaczepiłem paznokcie o płytę i szybko ją uniosłem, odsłaniając głęboki grób ze zbutwiałą już trumną. Popchnąłem Gabrielę do środka i sam też wsunąłem się za nią, zasuwając jednocześnie płytę na swoje miejsce.

Atramentowa ciemność. Trumna rozpadła się pod ciężarem i moja prawa dłoń spoczęła na rozsypującej się czaszce. Poczułem na klatce piersiowej ostrość pozostałych kości. Gabriela mówiła coś jak w transie.

— Tak. Jak najdalej od światła.

— Jesteśmy bezpieczni — szepnąłem. Odepchnąłem kości, przygotowując wygodne miejsce dla nas na przegniłym drewnie i resztkach zawartości trumny, które zbyt już były stare, by mogły wydzielać woń ludzkiego rozkładu.

Nie mogłem jednak zasnąć jeszcze dobrą godzinę. Nie przestawałem myśleć o chłopcu stajennym, powykręcanym i rzuconym na ziemię w czerwonym aksamitnym surducie. Widziałem już ten surdut! Nie mogłem tylko przypomnieć sobie, gdzie to było. Czy był jednym z moich własnych? Czyżby dostali się jakoś do wieży? Nie, to nie było możliwe, nie mogli się tam przecież dostać. Czyżby dali gdzieś zrobić taki sam, identyczny jak mój? Czyżby posunęli się aż tak daleko, aby mnie ośmieszyć? Nie. Jak takie stworzenia mogłyby zdobyć się na coś podobnego? Ale jednak… taki szczególny surdut. Coś było w nim takiego…

7

Kiedy otworzyłem oczy, usłyszałem najdźwięczniejsze i najwspanialsze śpiewanie. Jak to często bywa z muzyką, zwłaszcza z jej najdrogocenniejszymi fragmentami, przywołała w mojej pamięci dzieciństwo — pewną zimową noc, kiedy cała moja rodzina wybrała się do kościoła w naszej wiosce i stała pośród płonących świec, wdychając ciężki, zmysłowy zapach kadzideł, gdy ksiądz przechodził obok w procesji z uniesioną wysoko monstrancją. Pamiętam widok okrągłej białej Hostii za grubym szkłem, błysk złota i klejnotów ją okalających, a nad nią wyhaftowany baldachim, przechylający się niebezpiecznie, i ministrantów w koronkowych komżach usiłujących utrzymać go prosto.