Krzyki. Obrzydliwe wrzaski unoszące się pod niebo, a potem nagle cisza, jak gdyby cała ta banda rozproszona została jednym wystrzałem armatnim.
Stanąłem na nogi, głośno wyśmiewając się z nich. Nie stałem jednak dłużej przy drzwiach, bo nie chciałem tego dalej słuchać. Gabriela też już podniosła się i ciągnęła mnie za sobą. Razem zanurzyliśmy się w zaciemnioną nawę, mijając wysokie sklepione przejścia, jedno po drugim, by w końcu dotrzeć do mrocznych świateł samego sanktuarium. Następnie, po wyszukaniu jakiegoś ciemnego i pustego kąta w ołtarzu bocznym, opadliśmy zmęczeni na kolana.
— Zupełnie tak jak z tymi przeklętymi wilkami — powiedziałem. — Cholerna zasadzka.
— Szszsz… bądź cicho przez chwileczkę — odrzekła Gabriela, przywierając do mnie — albo moje nieśmiertelne serce rozerwie się na kawałki.
9
Po chwili poczułem, jak jej ciało sztywnieje. Patrzyła w kierunku placu.
— Nie myśl o Nicolasie — powiedziała. — Pamiętaj, oni czekają i słuchają. Słyszą wszystko, co dzieje się w naszych umysłach.
— Ale co oni myślą? — szepnąłem. — Co dzieje się w ich głowach?
Czułem, że koncentrują się mocniej.
Przytuliłem ją silniej do siebie i spojrzałem wprost w srebrne światło przedostające się z ulicy przez otwarte drzwi. Ja też ich teraz słyszałem, brzęczący dźwięk nadchodzący z tamtej strony. Wpatrując się coraz mocniej w padający nadal deszcz, wyczułem prośbę o zawarcie pokoju. Było to prawie zmysłowe. Sądziłem, że możemy już się pogodzić, że głupotą był dalszy opór i walka, że wszystko wyjaśni się i rozwiąże, jeśli tylko wyjdziemy na zewnątrz i poddamy się im, że nie będą torturowali Nicolasa, którego mają już w swojej mocy.
Zobaczyłem go. Był w ich rękach. Miał na sobie jedynie koronkową koszulę i bryczesy. Zabrali mu przecież surdut. Słyszałem jego krzyki, gdy ciągnęli go za sobą, wyrywając mu ręce ze stawów. Krzyknąłem „Nie!”, zasłaniając natychmiast dłonią usta, aby nie zwrócić na siebie uwagi przebywających w kościele ludzi.
Gabriela uniosła rękę i dotknęła palcami moich ust.
— To jeszcze nic poważnego — powiedziała przyciszonym głosem. — To tylko pogróżka. Nie myśl o nim.
— Ale w takim razie on żyje jeszcze — szepnąłem.
— Chcą, abyśmy w to uwierzyli. Słuchaj!
Znowu opanowało mnie to poczucie zawarcia rozejmu. Przekazywali to nam. Wzywali nas, abyśmy przyłączyli się do nich. Głos mówił: — Wyjdźcie z kościoła. Poddajcie się nam, a przyjmiemy was i nie uczynimy żadnemu z was krzywdy, jeśli tylko wyjdziecie.
Odwróciłem się w stronę drzwi i wstałem. Gabriela niespokojnie stanęła na równych nogach obok mnie. Raz jeszcze ostrzegła mnie uściskiem ręki. Wyglądało na to, że zbyt jest ostrożna, aby nawet mówić do mnie, gdy spoglądaliśmy w wielki strumień srebrnego światła od strony wejścia.
— Kłamiecie — odpowiedziałem. — Nie macie nad nami żadnej władzy! Poddać się wam? Jeśli to uczynimy, co powstrzyma was przed pojmaniem nas trojga? Dlaczego mielibyśmy wychodzić? W środku jesteśmy bezpieczni. Możemy schronić się w kryptach. Możemy nawet polować tu, wśród wiernych odwiedzających świątynię, pić ich krew w kaplicach i niszach, robić to tak zręcznie, że nigdy nie zostaniemy odkryci, zostawiając nasze oszołomione ofiary w agonii, gdy śmierć dosięgnie je dopiero później, na ulicy. I co wtedy zrobicie, wy, którzy nie możecie nawet wejść do środka! Poza tym, nie wierzymy wam, że macie Nicolasa. Niech podejdzie do drzwi i porozmawia z nami.
Gabriela aż kipiała z niepokoju. Rzucała na mnie badawcze spojrzenia, rozpaczliwie pragnąc usłyszeć to, co powiedziałem. Bez wątpienia słyszała ich teraz, czego ja nie mogłem powiedzieć o sobie, gdy wysyłałem im te impulsy.
Zdawało się, że wibracje i drgania nadchodzące z placu wyraźnie zelżały, choć nie wygasły, jak gdybym wcale im nie odpowiedział. W powietrzu unosił się stały odgłos, brzęczenie, szum. Wyczułem obiecujące zawieszenie broni. Przyjęli to i zaakceptowali skwapliwie, że cały konflikt może zostać wyjaśniony. Znów było to zmysłowe, było to piękne.
— Żałosne tchórze, zbieranino — westchnąłem z ulgą. Tym razem powiedziałem słowa głośno, aby i Gabriela mogła je usłyszeć.
— Przyślijcie Nicolasa do kościoła.
Szum głosów wyraźnie przycichł. Wsłuchiwałem się weń dokładnie, ale poza szumem była już tylko cisza, jak gdyby pozostałe głosy zamilkły, a tylko jeden lub dwa wydawały dyspozycje. Potem usłyszałem ciche, chaotyczne okrzyki kłótni i sprzeciwu.
Oczy Gabrieli zwężyły się.
Cisza. Tylko odległe postacie przemykających po placu de Gréve ludzi, pochylonych przed szalejącym wiatrem. Nie wierzyłem, rzecz jasna, że wycofają się tak łatwo. Co teraz mamy zrobić, aby uratować Nicolasa? Zamrugałem oczyma. Nagle poczułem się bardzo zmęczony i pomyślałem, że opanowuje mnie uczucie rozpaczy. To śmieszne, nigdy przecież nie rozpaczałem! Inni to czynią, ja nie. Będę walczył bez względu na to, co nastąpi. Zawsze. W wyczerpaniu i wściekłości ujrzałem Magnusa wskakującego do ognia i podskakującego w płomieniach, ujrzałem jego wykrzywioną twarz, zanim nie pochłonęły go płomienie i nie zniknął w nich całkowicie.
Co to jest rozpacz?
Myśl o tym paraliżowała mnie, przerażała, gdy uzmysławiałem sobie realność tej sytuacji. Miałem dziwne uczucie, że ktoś teraz jeszcze mówi do mnie o Magnusie. To przecież dlatego właśnie — uświadomiłem sobie nagle — myśl o nim przyszła mi do głowy!
— Ale sprytni… — szepnęła Gabriela.
— Nie słuchaj tego. To sztuczki z naszymi własnymi myślami — odrzekłem.
Gdy jednak spojrzałem ponownie w stronę otwartej bramy katedry, zobaczyłem, że pojawiła się tam jakaś postać. Ujrzałem młodego chłopca, o zwartej budowie ciała, tak, chłopca, to nie był jeszcze mężczyzna. Tak bardzo pragnąłem, by to był Nicolas, ale natychmiast zdałem sobie sprawę, że tak być nie może. Chłopak był niższy, raczej cięższej budowy. W dodatku stworzenie to nie było wcale człowiekiem.
Gabriela wydała z siebie cichy odgłos zdziwienia. Zabrzmiało to prawie jak modlitwa.
Postać nie była ubrana tak jak ubierano się w ówczesnych czasach. Chłopiec miał na sobie długą, przepasaną paskiem, zgrabną tunikę, a na swych kształtnych nogach nosił pończochy. Rękawy tuniki były szerokie i długie, zwieszały się po obu jego bokach. Właściwie ubrany był jak Magnus i przez krótką chwilę myślałem nawet w szaleńczy sposób, że jakimś magicznym zrządzeniem losu Magnus powrócił na ziemię.
Było w tym coś naiwnego, to przesłanie mi nakazu stawienia się przed nim.
Instynktownie trzymałem się mocno wbrew jego woli. Moje oczy stały się nieprzezroczyste jak ściana, która wyrosła, aby zastawić wszystkie okna do moich myśli. A przecież czułem tęsknotę do tego, by podporządkować się mu, by pójść za nim i dać się poprowadzić gdziekolwiek, tęsknotę tak silną, że wszystkie moje pragnienia z przeszłości zdawały się przy tym niczym. Był dla mnie całkowitą tajemnicą, tak jak Magnus. Tylko że on był piękny, nieopisanie piękny i wydawało się, że jest w nim nieskończona złożoność i głębia, której Magnus nie posiadał.
Udręka mojego nieśmiertelnego życia napierała we mnie coraz bardziej. On tymczasem mówił: — Chodź do mnie, ponieważ tylko ja i mnie podobni możemy uwolnić cię od samotności, którą odczuwasz. Stwierdzenie to dotykało czułego punktu, niezgłębionego smutku. Poczułem, że zasycha mi w gardle, że nie potrafiłbym teraz wydobyć z siebie głosu. Pozostałem jednak niewzruszony na swoim miejscu.