— Ona i ja jesteśmy razem — podkreśliłem w myślach, ujmując jeszcze mocniej dłoń Gabrieli. A potem zapytałem go: — Gdzie jest Nicolas? — Zadałem to pytanie i trzymałem się go kurczowo, głuchy na wszystko inne, co słyszałem i widziałem.
Chłopak zwilżył wargi, bardzo ludzka rzecz, i powoli podszedł do nas bliżej, aż znalazł się nie więcej jak dwie stopy od miejsca, w którym staliśmy. Spoglądał to na mnie, to na Gabrielę. Głosem niewiele przypominającym głos ludzki odezwał się.
— Magnus — powiedział. — Nie było to powiedziane w sposób natarczywy, narzucający się. To było pieszczotliwe. — A więc Magnus wskoczył w płomienie, tak jak powiedziałeś?
— Nigdy tego nie powiedziałem — odezwałem się. Ludzkie brzmienie mojego głosu zaskoczyło mnie. Wiedziałem jednak, że miał na myśli moje rozważania przed chwilą. — Tak właśnie było — dodałem. — Wskoczył w płomienie. Dlaczego miałbym w związku z tym oszukiwać kogokolwiek?
Próbowałem penetrować jego myśli. Wiedział o tym i skonfundował mnie przesłaniem tak dziwnych obrazów, że zdezorientowany głęboko nabrałem powietrza w usta.
Co ujrzałem przez chwilę tylko? Nawet nie wiedziałem. Piekło i niebo lub jedno i drugie pomieszane w całość, wampiry w rajskiej krainie spijające krew z kwiatów, które zwieszały się z drzew kołysząc i drżąc. Poczułem falę odrazy. Poczułem się tak, jakby wszedł w moje prywatne sny jako demon.
On przerwał jednak. Zmarszczył nieco brwi i spojrzał z pewnym ledwie dostrzegalnym szacunkiem. Moja odraza miażdżyła go. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Nie oczekiwał jej. Taka moc?
Tak, prawie w uprzejmy sposób dawał mi o tym znać.
Odwzajemniłem grzeczność. Pozwoliłem mu ujrzeć siebie w sali na wieży, razem z Magnusem. Przywołałem słowa, które wypowiedział, zanim pochłonęły go płomienie. Pozwoliłem mu poznać wszystko.
Przytaknął, a gdy powtórzyłem słowa wypowiedziane przez Magnusa, zauważyłem niewielką zmianę w jego twarzy, jak gdyby jego czoło wygładziło się. W odpowiedzi nie pozwolił mi zorientować się jednak w swoich zamiarach. Przeciwnie, ku mojemu zaskoczeniu, odwrócił wzrok i spoglądał na ołtarz. Jego spojrzenie raz jeszcze prześliznęło się po nas, po czym odwrócił się plecami, jak gdyby nie obawiał się nas wcale, a nawet przez moment zupełnie o nas zapomniał.
Podszedł do nawy głównej i powoli zaczął nią iść. Nie wyglądał jednak jak idący człowiek. Posuwał się raczej szybko susami od jednego cienia do drugiego. Sprawiało to wrażenie jakby pojawiał się, znikał i znowu nagle pojawiał. Ani razu nie wszedł w światło, a ci nieliczni ludzie przechodzący nawą, nim zdążyli mu się przyjrzeć, tracili go natychmiast z pola widzenia. Podziwiałem jego zręczność, bo na tym to tylko polegało. Ciekawe, czy i ja mógłbym poruszać się w ten sposób. Poszedłem za nim w stronę chóru. Bezgłośnie za mną ruszyła Gabriela.
Wydaje mi się, że oboje stwierdziliśmy, iż jest to łatwiejsze niż mogliśmy to sobie wcześniej wyobrazić. A jednak był bez wątpienia zaskoczony, gdy nagle zobaczył nas u swego boku.
I właśnie wtedy, w momencie, w którym okazał nam zdziwienie, odsłonił się, dał mi wskazówkę co do swojej największej słabości — pychy. Został upokorzony tym, że podeszliśmy go, posuwając się tak lekko, jednocześnie będąc w stanie ukryć zupełnie nasze myśli.
Miały jednak jeszcze nastąpić gorsze rzeczy. Kiedy zrozumiał, że zdałem sobie sprawę z tego i odkryłem to…, iż odsłonił się na ułamek sekundy… — jego wściekłość podwoiła się. Emanowało z niego ciepło, które wcale nie było ciepłem.
Gabriela wydała z siebie pogardliwy syk. Jej oczy spoczywające na nim rozbłysły na moment blaskiem porozumienia pomiędzy nimi, które mnie jakby z tego wykluczało. Wyglądał na zaskoczonego. Był już jednak w uścisku jakiejś poważniejszej walki, którą bezskutecznie próbowałem pojąć. Rozejrzał się po wiernych wokoło i przy ołtarzu. Ogarnął wzrokiem godła Wszechmogącego i Maryi Dziewicy. Doskonale sam pasował na boga, jakby prosto z płócien Caravaggia. Światło igrało na jego białej, niewinnie wyglądającej twarzy.
Objął mnie w pasie, wsuwając rękę pod płaszcz. Jego dotyk był tak dziwny, tak słodki i tak zniewalający, a piękno jego twarzy tak oczarowujące, że nie odsunąłem się. Drugą ręką objął w pasie Gabrielę, a widok ich obu razem, dwóch aniołów, rozproszył moje myśli.
— Musicie wyjść ze mną — powiedział.
— Dlaczego, dokąd? — zapytała Gabriela.
Czułem niesamowity napór. Próbował popychać nas wbrew mojej woli, ale nie był na tyle silny. Moje nogi wrosły jakby w posadzkę świątyni. Zobaczyłem, jak twarz Gabrieli patrzącej na niego tężeje. Raz jeszcze wywołało to w nim zaskoczenie i zdziwienie. Z trudem hamował szał i wściekłość i nie potrafił tego przed nami ukryć. A więc nie docenił naszej siły fizycznej, podobnie zresztą jak i siły naszych umysłów. Ciekawe.
— Musicie teraz iść — odezwał się, przekazując mi siłę swojej woli, pokaz swych wewnętrznych mocy, czego teraz nie mogłem w oczywisty sposób nie dostrzec i dać się tak łatwo zwieść. — Wyjdźcie, a moim wyznawcy nic złego wam nie zrobią.
— Okłamujesz nas — odrzekłem. — Odesłałeś swoich ludzi i chcesz teraz, abyśmy wyszli, zanim wrócą, ponieważ wysoce niewygodne dla ciebie byłoby, gdyby zobaczyli cię wychodzącego z kościoła. Nie chcesz, aby wiedzieli, że wszedłeś tutaj!
Ponownie dało się słyszeć ciche, pogardliwe parsknięcie Gabrieli.
Położyłem dłoń na jego piersi i spróbowałem odsunąć go od siebie. Być może był równie silny jak Magnus, ale postanowiłem nie obawiać się go.
— Dlaczego nie chcesz, aby to zobaczyli? — szepnąłem, zerkając na jego twarz.
Zmiana, jaka w nim nastąpiła, była tak zaskakująca i tak niesamowita, że uświadomiłem sobie nagle, iż wstrzymuję oddech. Jego anielska buzia zdawała się wysuszać i rozmywać, oczy rozszerzyły się, a usta zacisnęły w konsternacji. Całe jego ciało uległo deformacji, jak gdyby całym wysiłkiem woli usiłował nie zgrzytać zębami i zaciskać pięści.
Gabriela odsunęła się. Roześmiałem się. Wcale nie miałem takiego zamiaru, ale nie mogłem się powstrzymać. To było przerażające, ale zarazem niezwykle zabawne.
Ta okropna iluzja, jeśli tak właśnie można było ją nazwać, zniknęła z ogłuszającą nagłością i po chwili doszedł do siebie. Co więcej, na jego twarz powróciła; poprzednia subtelność. Powiedział mi w stałym strumieniu myśli, że jestem nieskończenie silniejszy niż wcześniej przypuszczał, ale ponieważ jego wyjście z kościoła przestraszy innych, więc powinniśmy wyjść natychmiast.
— Znowu kłamstwa — szepnąłem.
Wiedziałem też, że jego duma niczego nam nie wybaczy. Boże, pomóż Nicolasowi, jeśli nie uda nam się oszukać tego tutaj!
Obracając się, wziąłem dłoń Gabrieli i poszliśmy w stronę drzwi wejściowych. Gabriela spoglądała pytającym wzrokiem to na niego, to na mnie. Twarz miała bladą i skupioną.
— Cierpliwości — szepnąłem. Odwróciłem się i zobaczyłem go daleko w tyle za nami, odwróconego plecami do ołtarza. Patrzył na nas, a jego oczy były tak duże i wyglądały straszliwie, ohydnie, jak oczy widma.
Kiedy doszliśmy już do kruchty, wysłałem do pozostałych całym wysiłkiem woli moje wezwanie. Powiedziałem im głośno, aby wrócili i weszli do kościoła, jeśli mają na to ochotę. Nie stanie się im żadna krzywda, a ich przywódca był właśnie wewnątrz i stał przy samym ołtarzu, całkowicie bezpieczny.
Wypowiedziałem te słowa głośniej. Gabriela poczęła mówić to samo, unisono powtarzając słowa za mną. Poczułem, że zbliża się do nas od strony ołtarza, a potem nagle straciłem go z oczu.