Выбрать главу

Zmaterializował się u mojego boku nagle i chwycił mnie wpół, odpychając Gabrielę tak silnie, że upadła na podłogę. Potrafiłem jednak walczyć z nim. Desperacko zbierając w myśli wszystko, co pamiętałem o Magnusie — cisnąłem nim w powietrze, nie wybijając go z równowagi, jak można byłoby zrobić z ciężkim mężczyzną. Dokładnie tak jak przypuszczałem — wykonał w powietrzu koziołka i uderzył w ścianę. Wśród śmiertelnych przebywających w katedrze zapanowało poruszenie. Widziano ruch i słyszano hałas. On jednak zniknął natychmiast bez śladu. Tymczasem Gabriela i ja niczym nie odróżnialiśmy się od pozostałych ludzi. Popchnąłem Gabrielę, aby zejść raczej na bok, ale wtedy dostrzegłem go pędzącego z niewiarygodną szybkością prosto na mnie. Przejrzałem jego plan i w porę uchyliłem się.

Zobaczyłem go jakieś dwadzieścia stóp ode mnie. Leżał rozciągnięty na kamiennej posadzce, wpatrując się we mnie z absolutnym przerażeniem, zupełnie jakbym był jakimś bogiem. Jego długie kasztanowe włosy były rozrzucone w nieładzie, a brązowe oczy szeroko otwarte w niemym przerażeniu. Pomimo całej niewinności na twarzy, jaką udało mu się zachować, siłą woli przekazywał mi całą serię rozkazów, powtarzając, że jestem słaby i niedoskonały, że jestem głupcem i że jego wyznawcy rozerwą moje ciało na kawałki, kończyna po kończynie. Upieką także mojego śmiertelnego kochanka powoli, aż umrze.

Zaśmiałem się cicho. To było po prostu śmieszne, jak potyczka z jakimś strachem z komedii.

Gabriela obserwowała nas, przenosząc wzrok z jednego na drugiego.

Raz jeszcze siłą woli wysłałem przyzwanie pozostałym demonom. Tym razem usłyszałem ich zaniepokojony odzew.

— Wejdźcie do kościoła — powtarzałem w kółko, nawet wtedy, gdy on wstał i podbiegł do mnie ponownie w ślepej i nieopanowanej wściekłości. Gabriela pochwyciła go, ja też. Oboje trzymaliśmy go mocno i nie mógł wykonać żadnego ruchu.

W chwili absolutnego przerażenia próbował utopić w mojej szyi swoje długie kły. Widziałem jego oczy — okrągłe i puste, gdy obnażył zęby, odchylając wargi. Odrzuciłem go z całą siłą do tyłu. Wykorzystał to i po chwili znowu gdzieś zniknął.

Inni zbliżali się, podchodzili coraz bliżej.

— On jest w kościele, wasz przywódca, spójrzcie na niego! — powtarzałem. — Każdy z was może to zrobić. Nic się wam nie stanie.

Usłyszałem nagle ostrzegawczy krzyk Gabrieli. Za późno. Wyrósł przede mną jak spod ziemi i zdzielił mnie pięścią w szczękę, odrzucając mi do tyłu głowę, aż ujrzałem sklepienie katedry. Zanim zdążyłem dojść do siebie, otrzymałem drugi miażdżący cios w plecy, po którym wyleciałem w powietrze i prosto przez bramę na bruk placu przed katedrą.

Część IV: DZIECI CIEMNOŚCI

1

Nie widziałem niczego poza deszczem. Słyszałem ich jednak wokół siebie.

On tymczasem wydawał rozkazy.

— Nie mają oboje żadnej wielkiej mocy, ta dwójka — przekazywał im w myślach, które były jakby uproszczone, jak gdyby rozkazywał zbłąkanym dzieciom. — Weźcie ich oboje do niewoli.

Usłyszałem głos Gabrieli:

— Lestat, nie walcz. Nie ma sensu tego przedłużać.

Wiedziałem, że ma rację, ale nigdy w ciągu swego życia nie poddawałem się nikomu. Pociągnąłem ją za sobą i pobiegliśmy obok Hôtel Dieu w stronę mostu. Przemykaliśmy pomiędzy zmokniętymi przechodniami i ochlapanymi błotem powozami. Oni byli tuż za nami, zbliżając się coraz bardziej, biegnąc tak szybko, że byli prawie niewidoczni dla ulicznego tłumu. Teraz już się nas nie bali. W ciemnych uliczkach lewobrzeżnego miasta otoczyły nas ze wszystkich stron ich białe twarze, a gdy spróbowałem wyciągnąć broń, poczułem ich dłonie na ramionach. Usłyszałem głos Gabrieli:

— Niech będzie, co ma być.

Chwyciłem mocno szpadę, ale nie mogłem powstrzymać ich przed podniesieniem mnie do góry. Byliśmy już przy Les Innocents. Widziałem już błysk ognisk, które płonęły każdej nocy pośród otwartych, śmierdzących grobów. Płomienie miały odpędzić wyziewy. Otoczyłem ramieniem szyję Gabrieli i krzyknąłem, iż nie mogę znieść tego smrodu, ale oni tymczasem przenieśli nas szybko w ciemności. Mijaliśmy białe marmurowe krypty.

— Z całą pewnością sami nie możecie tego wytrzymać — powiedziałem szamocząc się. — Dlaczego więc żyjecie pomiędzy trupami, kiedy zostaliście stworzeni, by żywić się życiem?

Poczułem takie obrzydzenie, że nie potrafiłem już nawet walczyć — ani na słowa, ani fizycznie. Dookoła nas leżały ciała w różnych stadiach rozkładu. Smród dochodził z najbardziej bogatych grobowców. Gdy zagłębialiśmy się w coraz ciemniejszą część cmentarza, gdy weszliśmy wreszcie w olbrzymi grobowiec — uświadomiłem sobie, że i oni nienawidzili smrodu w równym stopniu co ja. Czułem wyraźnie ich obrzydzenie, a jednak otwierali usta i wchłaniali go w płuca, jakby go pożerając. Czułem drżenie przytulonej do mnie Gabrieli. Jej palce wbijały się w moją szyję. Przeszliśmy przez następne drzwi, by przy nikłym świetle pochodni rozpocząć schodzenie w dół glinianymi schodami.

Zapach stał się silniejszy. Zdawał się sączyć z glinianych ścian. Odwróciłem głowę na bok i zwymiotowałem cienki strumień połyskującej krwi prosto na schody pod sobą.

— Żyć pomiędzy grobami — wydyszałem z wściekłością. — Powiedzcie mi, dlaczego z własnego wyboru narzucacie sobie takie piekielne męki?

— Cicho — szepnęła jedna z postaci koło mnie. Była to ciemnooka kobieta z włosami niczym kudły czarownicy. — Ty bluźnierco — dodała. — Ty przeklęty bluźnierco.

— Nie bądź, do diabła, taka głupia, kochanie! — wyszczerzyłem szyderczo zęby. Nasze twarze zbliżyły się do siebie. — Chyba, że on traktuje cię nieco lepiej niż Wszechmogący.

Zaśmiała się, czy raczej zaczęła się śmiać i natychmiast przestała, jak gdyby nie wolno im było pozwalać sobie na coś takiego. O jakże wesołe i interesujące spotkanie czekało mnie za chwilę!

Schodziliśmy coraz niżej w głąb ziemi.

Błysk światła, szuranie gołych stóp po ziemi, brudne szmaty ich ubrań muskające mnie po twarzy. Po chwili ujrzałem wyszczerzone zęby jakiejś czaszki. Potem cały ich stos wypełniający niszę w ścianie.

Próbowałem oswobodzić się z ich uchwytu. Wierzgnąłem nogą i uderzyłem w następny kopiec z ludzkich czaszek. Rozsypały się z trzaskiem, spadając po schodach. Wampiry wzmocniły uścisk, próbując dodatkowo unieść nas jeszcze bardziej do góry. Teraz mijaliśmy po drodze gnijące ciała w zbutwiałych ubraniach, umocowane w ścianie jak posągi.

— To jest zbyt obrzydliwe — powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

Doszliśmy wreszcie do podstawy schodów, skąd przeniesiono nas przez wielkie katakumby. Do naszych uszu zaczął dochodzić niski odgłos szybkich uderzeń w bębny. Z przodu pojawiły się płonące pochodnie, a nad chórem żałosnych zawodzeń górowały inne okrzyki, odległe, lecz wyraźnie wypełnione bólem. Moją uwagę zajęło jednak coś innego. Wyczułem, że pośród tego całego rozkładu i wstrętnego zapachu znajduje się człowiek. Czułem jego zapach. Nicolas, żył, słyszałem go, wyraźny prąd jego myśli pomieszany z zapachem człowieka. W jego myślach było coś strasznie niedobrego. To był chaos. Nie byłem pewny, czy Gabriela również to wyczuwała.

Zupełnie niespodziewanie zostaliśmy zrzuceni na ziemię. Reszta wampirów ustawiła się za nami murem. Natychmiast wstałem na równe nogi i podniosłem Gabrielę. Zobaczyłem, że byliśmy w wielkiej sali o kopulastym sklepieniu. Oświetlały ją słabo trzy pochodnie, które wampiry trzymały w trzech różnych miejscach, tworząc z nich jakby trójkąt, w środku którego staliśmy my. Coś dużego i czarnego znajdowało się w przeciwległym końcu sali. Czułem zapach drewna i smoły, zapach wilgotnego, butwiejącego materiału, zapach jeszcze żyjącego człowieka. To był on.