W wielkiej sali nikt jednak nie ruszył się.
Stara kobieta mruczała coś z ustami zamkniętymi, jakąś tajemniczą melodię o kadencji przemowy. Ich wódz patrzył na mnie takim samym jak poprzednio wzrokiem.
Chłopak, ogarnięty paniką, zaczął się zbliżać do nas. Obnażył kły i uniósł rękę w górę, jakby zamierzał się na nas pazurami. Wyrwałem mu pochodnię i nic nie znaczącym, niemal obojętnym ciosem posłałem w stronę otaczającego nas tłumu. Odbił się od nich i osunął na podpałkowe drewno przystawione do stosu. Wetknąłem pochodnię w ziemię.
Królowa wampirów zawyła ze śmiechu, który zdawał się przerażać pozostałych, ale na twarzy wodza nie nastąpiła żadna zmiana.
— Nie zamierzam poddawać się tutaj jakiemukolwiek sądowi Szatana! — krzyknąłem, rozglądając się wokoło. — Chyba że sprowadzicie go tutaj samego.
— Tak, powiedz im, dziecko! Niech ci odpowiedzą! — dorzuciła triumfująco stara kobieta.
Chłopak tymczasem stanął już na równe nogi.
— Znacie ich przestępstwa! — krzyczał. Był teraz wściekły i wyczuwalna była jego moc. Zdałem sobie sprawę, jak mylące było ocenianie ich siły według śmiertelnej postaci, jaką zachowali. Bardzo możliwe, że należał do najstarszych, ta niska stara kobieta była za to noworodkiem, a wódz o chłopięcej twarzy — najstarszym z nich wszystkich.
— Uważajcie — odrzekł, przysuwając się bliżej. Jego szare oczy zabłyszczały, gdy wyczuł tylko uwagę pozostałych. — Ten wróg nie przeszedł nowicjatu ni tu, ni gdzie indziej; nie prosił o to, by go przyjąć. Nie złożył przysięgi Szatanowi. Nie oddał swojej duszy na łożu śmierci i w rzeczy samej wcale nie umarł! — Jego głos stawał się coraz donośniejszy. — Nie został pochowany! Nie powstał z grobu, jak Dzieci Ciemności! Przeciwnie — przemierza świat w przebraniu człowieka!
Odpowiedziały mu krzyki i wrzaski od strony ścian. Krąg wampirów pozostał jednak milczący, gdy wodził po nich badawczym wzrokiem. Szczęka przemawiającego zadrżała. Wyrzucił ramiona w górę i zaczął zawodzić, lamentować. Odpowiedział jeden lub dwóch. Twarz miał przepełnioną wściekłością.
Stara królowa wampirów ponownie wybuchnęła śmiechem i spojrzała na mnie z maniakalnym uśmiechem.
Chłopak jednak nie poddawał się tak łatwo.
— On żąda dla siebie komfortów domowego ogniska, które są zdecydowanie zakazane — krzyczał dalej, tupiąc nogą i potrząsając ubraniem. — Chodzi sobie do miejsca przybytków ludzkich przyjemności i miesza się tam ze śmiertelnymi, słuchając razem z nimi muzyki! Tańczy razem z nimi!
— Przestań bredzić! — odezwałem się szorstko. W rzeczywistości jednak chciałem go wysłuchać do końca.
Rzucił się do przodu, wymierzając swój palec w moją twarz.
— Żaden rytuał nie jest w stanie go oczyścić! — krzyczał. — Za późno na Śluby Ciemności, na Mroczne Błogosławieństwa…
— Śluby Ciemności, Mroczne Błogosławieństwa? — odwróciłem się pytająco w stronę królowej. — Co ty na to wszystko powiesz? Jesteś równie stara jak Magnus, gdy zdecydował się na wejście w ogień. Dlaczego znosisz to wszystko?
Jej oczy przesunęły się nagle, jakby same były istotami żywymi, po czym znowu usłyszeliśmy jej szaleńczy śmiech.
— Nigdy nie zrobię ci nic złego, mój mały — powiedziała. — Żadnemu z was. — Spojrzała miłośnie na Gabrielę. — Jesteś na Diabelskim Gościńcu prowadzącym do wielkiej przygody. Jakie mam prawo przeszkadzać ci w tym, co wieki całe nagromadziły dla ciebie?
Diabelski Gościniec. To były pierwsze ich słowa, które zadźwięczały w mojej duszy. Opanowała mnie radość już z samego spoglądania na nią. Na swój sposób była siostrą bliźniaczą Magnusa.
— O tak. Jestem równie stara jak twój stwórca! — Uśmiechnęła się. Jej białe kły lekko dotknęły dolnej wargi, a potem zniknęły. Spojrzała na przywódcę wampirów, który przyglądał się jej bez jakiegokolwiek zainteresowania. — Byłam tutaj — dodała — żyłam w tej rodzinie, w tej gromadzie, kiedy Magnus wykradł nasze sekrety, ten spryciarz, ten alchemik, Magnus… kiedy wypił krew dającą mu życie wieczne, a zrobił to w taki sposób, że Świat Ciemności nigdy jeszcze nie był świadkiem czegoś podobnego. Minęły już trzy stulecia, a on przekazał swój czysty i niczym nie umniejszony Dar Ciemności tobie, moje piękne dziecko.
Jej twarz znowu zamieniła się w szyderczą, szczerzącą zęby maskę, jak z komedii, tak bardzo przypominającą twarz Magnusa.
— Pokaż mi to, dziecko — kontynuowała. — Pokaż tę siłę, którą przekazał ci Magnus. Czy wiesz, co to oznacza stać się wampirem z woli i mocy kogoś tak potężnego, kogoś, kto nigdy przedtem nie dzielił się Mrocznym Darem z nikim? Tutaj to jest zakazane, dziecko, nikt z nas, w tym wieku co on, nie byłby w stanie zachować takiej siły! Bo gdyby posiadał taką siłę, urodzony z niego nowy wampir z łatwością pokonałby miłościwego wodza tego tutaj klanu.
— Przestań już z tymi wariackimi bredniami! — przerwał jej chłopak.
Wszyscy pozostali jednak słuchali. Ta ładna, ciemnooka kobieta zbliżyła się nieco do nas, próbując lepiej widzieć królową i całkowicie zapominając o strachu przed nami czy nienawiści do nas.
— Sto lat temu powiedziałaś już dość — chłopak wykrzykiwał w kierunku starej królowej z uniesioną w górę ręką, nakazując jej, by zamilkła. — Jesteś szalona, jak wszyscy starzy. Cierpisz już na śmierć. Powtarzam ci: ten banita musi zostać ukarany. Porządek zostanie przywrócony, gdy on i ta kobieta zostaną zniszczeni tu i teraz, przed naszymi oczami. — Z nową wściekłością odwrócił się w kierunku pozostałych. — Mówię wam, chodzicie po tej ziemi, jak wszystkie stworzenia zła, za wolą Boga, aby śmiertelni ludzie cierpieli dla jego Boskiej Chwały. I za wolą Boga, jeśli zgrzeszycie bluźnierstwem, możecie zostać zniszczeni, wrzuceni w kadzie piekielne. Jesteście bowiem duszami przeklętymi, a wasza nieśmiertelność jest wam dana tylko za cenę cierpienia i męczarni.
Jęki i zawodzenia poczęły znowu niepewnie wypełniać salę.
— A więc tak to wygląda — powiedziałem. — Cała ta filozofia, wszystko tutaj zbudowane jest na jednym kłamstwie. A wy czołgacie się ze strachu jak chłopi, w piekle, które stworzyliście sobie już z własnego wyboru, zakuci w kajdany niewoli bardziej niż najpodlejszy śmiertelny człowiek. I chcecie nas ukarać, ponieważ my tak nie żyjemy? Lepiej niech nasze życie posłuży za przykład dla was!
Zwarty krąg wampirów załamał się. Część z nich patrzyła jeszcze na nas, inni w gorączkowej rozmowie nawzajem coś sobie wyjaśniali. Od czasu do czasu spoglądali na swego wodza i na starą królową.
Ich przywódca jednak nie zamierzał jeszcze nic powiedzieć.
Chłopak wrzeszczał dalej, próbując zapanować nad sytuacją.
— Nie wystarczy, że sprofanował miejsca święte! — wykrzykiwał. — Nie dość, że prowadzi życie jak człowiek śmiertelny. Tamtej pamiętnej nocy na przedmieściach przeraził wiernych w całym kościele. Cały Paryż mówi o tym, o duchach powstających z grobów tuż pod samym ołtarzem. On i ta kobieta wampir, której przekazał Dar Ciemności bez zgody czy należnego rytuału, zupełnie tak samo, jak sam został stworzony.
Słychać było głębokie oddechy, szepty. Stara królowa jednak aż krzyknęła z radości i rozbawienia.
— To są straszne zbrodnie — mówił dalej. — Powtarzam wam: nie mogą pozostać bez kary. Kto z nas nie słyszał o jego błazenadzie na scenie teatru bulwarowego, którego zresztą jest właścicielem, niczym bogaty człowiek śmiertelny! Tam w obecności tysiąca paryżan dumnie puszył się swoją mocą jako Dziecko Ciemności! A sekret, który chronimy od wielu wieków, nie przedstawiał dla niego żadnej świętości. Ujawniając się złamał go dla rozbudzenia i uciechy gawiedzi i dla własnej zabawy.