Выбрать главу

Kiedy wstąpiłem na kręte schody, natychmiast otoczyła mnie fala jego krzyków, jego ludzkiego zapachu.

Mieszały się z tym wszystkim znane i zapamiętane obrazy i zapachy — popołudniowe promienie słoneczne na drewnianym stole, czerwone wino, dym rozpalonego ognia w kominku.

— Lestat! Słyszysz mnie? Lestat!

Walenie pięści w drzwi.

Wspomnienie z baśni zasłyszanej w dzieciństwie i wielkolud konstatuje nagle, że czuje zapach krwi człowieka w swoim legowisku. Przerażenie. Wiedziałem, że wielkolud chce odszukać tego człowieka i że go znajdzie. Słyszałem, jak nadchodził, zbliżał się, krok po kroku. To ja byłem tym przerażonym człowiekiem. Dość.

Dym i sól, i ciało ludzkie, i przepływająca w żyłach krew.

— To jest właśnie miejsce czarownic! Lestat, słyszysz?! To jest miejsce czarownic!

Tępe drżenie naszych starych sekretów, miłości, rzeczy, o których tylko my wiedzieliśmy, które czuliśmy. Taniec na miejscu czarownic. Czy możesz temu zaprzeczyć? Czy możesz zaprzeczyć temu wszystkiemu, co zaszło między nami?

Wydostać go stąd, z Francji. Wysłać go do Nowego Świata. A potem, co? Całe swoje życie będzie należał do tych nieco interesujących, ale ogólnie rzecz biorąc męczących ludzi, którzy widzieli duchy. Mówią o nich bez przerwy, choć nikt wokoło nie daje temu wiary. A więc pogłębiający się tylko obłęd, szaleństwo. Czy w końcu zostanie komicznym wariatem, tego szczególnego rodzaju, że nawet pośród łotrów i zbirów wywołuje opiekuńcze odruchy, grając na swoich skrzypeczkach dla tłumu na ulicach Port — au — Prince w obdartym surduciku?

— Kieruj nim jak marionetką — tak ona zdaje się powiedziała. Czy mogłem to robić? Nikt nigdy nie uwierzy jego wariackim opowiadaniom.

On jednak zna nasze adresy, Matko. On zna nasze imiona, nazwiska naszej rodziny — wie zbyt wiele rzeczy o nas. Nigdy też spokojnie nie da się wyekspediować w obce kraje. A o n i mogą jeszcze wyruszyć za nim w pogoń, oni nigdy nie pozwolą teraz, aby żył dalej.

Gdzie oni są?

Wspiąłem się po schodach do góry, ciągle słysząc jego zawodzenie i odbijane echem krzyki. Wyjrzałem przez małe okratowane okienko na rozpościerającą się przestrzeń wokoło wieży. Wrócą tutaj. Muszą wrócić. Najpierw byłem sam, potem miałem ją ze sobą, teraz znowu jest nas już troje!

W czym jednak tkwiła trudność? Na czym polegał dylemat? Na tym, że on tego pragnął? Że krzyczał bez końca, dopominając się o to, a ja odmawiałem mu tej mocy?

Chodziło o to, że miałem teraz wymówkę, której potrzebowałem, aby sprowadzić go do siebie, tak jak chciałem to uczynić już od pierwszej chwili. Mój Nicolas, moja miłość. Wieczność może poczekać. Wszystkie te wspaniałe i cudowne przyjemności bycia osobą martwą a nieśmiertelną.

Poszedłem jeszcze wyżej w jego kierunku. Znowu zawładnęło mną pragnienie krwi. Do diabła z tymi krzykami. Pragnienie doszło we mnie do głosu, a ja byłem tylko instrumentem, przez który przemawiało.

Tymczasem jego krzyki przeszły w bełkot, stały się nieartykułowane — czystą kwintesencją jego przekleństw, tępym akcentowaniem cierpienia i nieszczęścia, które słyszałem bez potrzeby odbierania dźwięków. Było coś bosko cielesnego w urwanych sylabach wypływających z jego ust, jak powolny przepływ krwi przez jego serce.

Uniosłem klucz i włożyłem go w zamek, a on natychmiast zamilkł. Jego myśli cofnęły się w niego, jak gdyby ocean można było wessać z powrotem w maleńkie, tajemnicze spirale pojedynczej muszli.

Próbowałem w ciemności widzieć jego, a nie to coś — miłość do niego, ból, szarpiące miesiące, podczas których walczyłem z tęsknotą do niego, z ohydnym i niezachwianym pragnieniem jego, pożądaniem. Teraz jednak próbowałem widzieć w nim tylko człowieka śmiertelnego, który nie wiedział nawet, co mówi, gdy spoglądał na mnie błędnym wzrokiem.

— Ty i to całe twoje gadanie o doskonałości — niski głos wrzący gniewem i złością. Oczy Nicolasa płonęły. — To twoje gadanie o dobru i złu, o tym, co jest słuszne, a co niewłaściwe, o śmierci, o tak, o śmierci, przerażeniu, tragedii…

Słowa. Słowa wylęgające się z coraz bardziej wzbierającego strumienia nienawiści, jak otwierające się kwiaty, płatki rozchylające się coraz bardziej, a potem opadające na ziemię.

— …a ty podzieliłeś się tym z nią, pański syn daje pańskiej małżonce swój wielki dar, Dar Ciemności. Ci, którzy mieszkają w zamku, dzielą się Darem Ciemności. Oni nigdy nie byli zaciągani siłą na miejsce czarownic, gdzie tworzyły się kałuże ludzkiego tłuszczu na ziemi tuż przy słupach, przy których spalano ludzi, nie, zabij starą babę, której oczy nie pozwalają już szyć dalej i zidiociałego chłopca, który nie potrafi uprawiać ziemi. A co on nam daje, ów pański syn, Wolfkiller, ten, który płakał i krzyczał na miejscu czarownic?

Wystarczy!

Dreszcz wstrząsający jego ramionami, koszula nasiąknięta potem. Połysk napiętego ciała poprzez porwaną koszulę. Prowokacyjny już sam widok tego, wąski, muskularny tors, który rzeźbiarze tak uwielbiają przedstawiać, różowe brodawki na tle ciemnej skóry.

— Ta moc — wyrzucał to z siebie tak, jakby cały dzień nic innego nie robił tylko powtarzał te same słowa z jednakową intensywnością i właściwie nie miało to większego znaczenia, czyja byłem tu teraz obecny, czy nie — ta moc, która sprawiła, że wszystkie kłamstwa stały się pozbawione znaczenia i sensu, ta mroczna moc, która wznosiła się nad wszystkim, ta prawda, która wymazywała, zacierała…

Nie. To tylko słowa. Nieprawda. Butelki wina były puste, jedzenie zjedzone. Cienkie ręce Nicolasa stężały i napięły się do walki — ale jakiej walki? Brązowe włosy wysunęły się z opaski; patrzył oczyma nienaturalnie rozszerzonymi i błyszczącymi.

Nagle, w ucieczce przede mną, rzucił się w kierunku ściany, jakby chciał przebić się przez nią — niejasno przypominał sobie ich, jak spijali jego krew, przypomniał sobie paraliżujący bezwład, ekstazę. Coś natychmiast przyciągnęło go z powrotem. Podchodził, zataczając się i wyciągając do przodu ręce, aby utrzymać się jakoś w równowadze, próbując uchwycić się wyimaginowanych przedmiotów, które dałyby mu oparcie.

Zamilkł jednak.

Na jego twarzy zaszła jakaś zmiana.

— Jak mogłeś odgrodzić mnie od tego! — wyszeptał. — Rozmyślania o starej magii, przejrzyste legendy, jakieś tajemnicze pokłady świadomości, w których wszystkie mroczne i nie wyjaśnione rzeczy dobrze się rozwijały, zatrucie wiedzą zakazaną, w której rzeczy naturalne stają się nieważne. Nie ma już cudu w liściach opadających z jesiennych drzew, w promieniach słońca w sadzie. Nie.

Jego zapach stawał się coraz intensywniejszy. Był niczym kadzidło, jak żar i dym kościelnych świec. Serce waliło pod skórą jego nagiej piersi. Napięty wąski brzuch połyskiwał kropelkami potu. Z trudnością łapałem powietrze.

A przecież oddychamy. Oddychamy i odczuwamy pragnienie.

— Wszystkie źle pojąłeś — odezwałem się. Czy to mówi Lestat? Głos zabrzmiał dziwnie, jak głos jakiegoś innego demona, jakiegoś obrzydliwego, wstrętnego potwora, jak karykaturalna imitacja głosu ludzkiego. — Wszystko źle pojąłeś, wszystko, coś widział i słyszał.

— Ja podzieliłbym się z tobą wszystkim, co posiadałem! — Wściekłość znowu zapanowała nad nim. Wyciągnął w moją stronę dłonie.

— To ty nigdy niczego nie potrafiłeś zrozumieć — wyszeptał.

— Ciesz się, że żyjesz, daj spokój.

— Czy nie rozumiesz, że to jest potwierdzeniem wszystkiego? To, że coś takiego istnieje, już jest potwierdzeniem — czyste zło, najwyższe zło! — W jego oczach pojawił się błysk triumfu. Zrobił nagle krok do przodu i położył dłoń na mojej twarzy.