Выбрать главу

— Nie naigrawaj się ze mnie — odrzekłem. Uderzyłem go tak silnie, że upadł do tyłu, utemperowany, uspokojony. — Kiedy zostało mi to zaofiarowane, powiedziałem „nie”. Powtarzam ci, powiedziałem „nie”. Ostatnim swoim tchnieniem powiedziałem „nie”.

— Zawsze byłeś głupcem — powiedział. — Mówiłem ci o tym. — Głos Nicolasa załamał się. Ramionami znowu wstrząsnął dreszcz, a wściekłość przeszła w desperację. Raz jeszcze uniósł dłonie, a potem przerwał. — Wierzyłeś w rzeczy, które się nie liczyły — powiedział prawie łagodnie. — Było jednak coś, czego nie dostrzegłeś. Czy to możliwe, żebyś nie wiedział, co sam teraz posiadasz?

Badawcze spojrzenie jego oczu zostało w jednej chwili rozmyte pojawiającymi się łzami. Twarz Nicolasa ściągnęła się. Nie wypowiedziane słowa o miłości wypływały teraz z niego. W tej samej chwili opanowała mnie straszna świadomość. Poczułem się przytłoczony mocą i władzą, którą posiadałem nad nim, i tym, że on zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Moja miłość do niego podgrzewała tylko poczucie siły, doprowadzając aż do palącego zakłopotania, które nagle ustąpiło miejsca czemuś zupełnie innemu.

Znowu byliśmy za kulisami teatru, w naszej wiosce w Owernii, w tej naszej małej gospodzie. Wyczuwałem w nim nie tylko krew, ale i nagłe przerażenie. Cofnął się o krok do tyłu. Już samo poruszenie się Nicolasa wywołało we mnie ogień, podobnie jak wyraz jego ogarniętej paniką twarzy. Przeżycia uczyniły go jakby mniejszym, bardziej kruchym, a przecież nigdy do tej pory nie wydawał się równie silny, bardziej nęcący niż właśnie teraz.

Jego twarz przestała wyrażać cokolwiek, zamarła, gdy przysunąłem się bliżej. Oczy jednak pozostawały cudownie przejrzyste. Jego umysł otwierał się, tak jak poprzednio otworzył się umysł Gabrieli i przez jedną maleńką sekundę rozbłysła chwila, w której byliśmy znowu razem tam, na poddaszu, rozmawiając i rozmawiając bez ustanku, gdy tymczasem księżyc świecił na pokryte śniegiem dachy, albo spacerowaliśmy ulicami Paryża, podając sobie nawzajem butelkę wina, z głowami pochylonymi przed pierwszymi podmuchami zimowego deszczu, mając przed sobą całą wieczność dorastania i starzenia się i tyle radości nawet w niedoli i biedzie, nawet w nieszczęściu — prawdziwa wieczność, prawdziwe „na zawsze” — śmiertelna tajemnica tego. Ta chwila jednak rozpłynęła się w migocącej ekspresji na jego twarzy.

— Chodź do mnie, Nicki — szepnąłem. Uniosłem obie dłonie w geście przywołania.

— Jeśli chcesz tego, musisz podejść…

Ujrzałem ptaka wylatującego z groty i szybującego nad otwartym morzem. Było w nim i w nie kończących się falach, nad którymi przelatywał, coś przerażającego. Wzlatywał coraz wyżej, gdy tymczasem niebo zmieniło kolor na srebrny, a potem gwałtownie pociemniało. Ciemność wieczoru, nic, czego należałoby się obawiać, nic. Błogosławiona noc. Zapadła stopniowo i nieubłaganie nad nicością, poza jedynie tym malutkim ptakiem w oddali, krzyczącym na wietrze, gdzieś wysoko nad ziemią niczyją, którą był świat. Puste groty, puste plaże, puste morze.

Wszystko, na co kiedykolwiek lubiłem patrzeć, czego lubiłem słuchać czy wyczuwać dłońmi, zniknęło lub nigdy nie istniało, a ten ptak, zataczający w powietrzu koła i szybujący, leciał dalej i dalej, w górę, mijając mnie, czy może, co bardziej odpowiadałoby prawdzie, nikogo nie mijając, przytrzymując cały ten krajobraz, bez przeszłości czy znaczenia, w płaską ciemność jednego malutkiego oka.

Krzyknąłem, nie wydając z siebie jednak żadnego odgłosu. Czułem, że moje usta pełne są krwi, a każdy jej łyk przechodzi w bezdenną czeluść pragnienia. I chciałem powiedzieć: tak, teraz rozumiem, jak straszna, jak trudna do utrzymania jest ta ciemność. Nie wiedziałem. Nie mogłem wiedzieć. Ptak szybował dalej poprzez ciemność nad pustym brzegiem, nad gładkim morzem. Dobry Boże, zatrzymaj to. To było jeszcze gorsze niż tamto przerażenie i horror w gospodzie. Gorsze niż bezradny kwik powalonego w śniegu konia. W końcu krew była krwią, a serce — soczyste serce — było właśnie tam, na czubkach palców przy moich ustach.

Teraz, teraz, mój ukochany, jest ta chwila. Mogę przełknąć to życie, które bije z twojego serca, i posłać cię w zapomnienie, gdzie nic nie zostanie zrozumiane czy wybaczone, albo mogę przybliżyć cię do mnie.

Odepchnąłem go do tyłu, ale przytrzymałem przy sobie, zwiotczałego i bezwładnego. Wizja jednak nie chciała zniknąć mi sprzed oczu. Jego dłonie zsunęły się po mojej szyi. Twarz miał mokrą, oczy wykręcone gdzieś do wewnątrz. Nagle wyciągnął gwałtownie język. Zaczął energicznie zlizywać krew z rany, którą zrobiłem dla niego we własnym gardle. Tak, ochoczo i z pełnym entuzjazmem.

Niech jednak ta wizja już się skończy. Dość już tego lotu do góry i wielkiej pochyłości bezbarwnego krajobrazu, krzyku ptaka, który nic nie oznacza w zawodzeniu wiatru. Ból jest niczym w porównaniu z tą ciemnością. Nie chcę… Nie chcę…

Wizja jednak powoli zanikała. Powoli rozpływała się. Wreszcie było już po wszystkim. Nad wszystkim zapadł całun milczenia i ciszy, tak jak było to z Gabrielą. Cisza. Nie tworzyliśmy już jedności. Był już kimś oddzielnym, a ja odsunąłem go od siebie, lecz trzymałem nadal w dłoniach. Z trudnością trzymał się na nogach. Dłonie przytknął do ust, krew spływała mu po brodzie strumieniem. Usta miał otwarte. Dało się słyszeć wydobywający się z nich, pomimo krwi, suchy krzyk.

Poza nim jednak i poza zapamiętaną wizją metalicznego morza i samotnego ptaka, który był jej jedynym świadkiem — ujrzałem ją nagle w drzwiach, a jej włosy były złotym welonem Marii Dziewicy oplatającym jej ramiona, i usłyszałem, jak wypowiada słowa z najsmutniejszym wyrazem twarzy.

— To nieszczęście, mój synu.

Do północy było już jasne, że nie będzie mówił, że nie odpowie i nie poruszy się z własnej woli. Pozostawał w bezruchu tam, gdzie zaprowadziliśmy go, z twarzą pozbawioną wyrazu. Jeśli śmierć sprawiła mu ból, nie było tego widać. Jeśli nowy sposób postrzegania zachwycał go, nie dał tego po sobie poznać. Nawet pragnienie nie poruszyło go.

Dopiero Gabriela, przyjrzawszy mu się dokładnie przez parę godzin, zajęła się nim, myjąc go i ubierając w nowe rzeczy. Wybrała czarną wełnę, jedną z kilku ponurych peleryn, które należały do mnie. Skromna bielizna sprawiła, że wyglądał dziwnie, niczym młody kleryk, nieco zbyt poważnie, nieco naiwnie.

W ciszy krypty przyglądałem się im. Wiedziałem, bez cienia wątpliwości, że słyszą nawzajem swoje myśli. Bez słowa prowadziła go przez obrządek oczyszczenia. Bez słowa odesłała go z powrotem na ławę przy ogniu. Wreszcie odezwała się:

— Powinien teraz zapolować.

Gdy rzuciła spojrzenie w jego stronę, wstał nawet, nie patrząc na nią, jak gdyby pociągnięty sznurkiem.

Odrętwiałe patrzyłem, jak odchodzili, słyszałem ich stopy na schodach. Potem wyślizgnąłem się za nimi, niepostrzeżenie i trzymając się krat bramy wejściowej, przyglądałem się ich odejściu przez pola.

Otoczyła mnie pustka nocy i przeraźliwe zimno. Gdy wróciłem do wieży, nie potrafił mnie ogrzać nawet rozpalony ogień w kominku. Pustka i cisza, której pragnąłem. Chciałem po prostu być sam po tej całej przerażającej walce w Paryżu. Mimo że na zewnątrz panował spokój, to od wewnątrz, jak oszalałe z głodu zwierzę, zżerała mnie świadomość, że już nie mogę dłużej znieść jego widoku.

5