Выбрать главу

Gdy następnej nocy otworzyłem oczy, wiedziałem już, co mam zrobić. To, czy mogłem znieść jego widok, czy nie — nie było istotne. To ja wprowadziłem go w taki stan i moim zadaniem było teraz wytrącić go z tego odrętwienia.

Polowanie nie spowodowało w nim żadnej większej zmiany, choć, jak się wydawało, nasycił się krwią i zabił całkiem sprawnie. Teraz ode mnie już zależało, czy zdołam chronić go przed własną odrazą i pojechać do Paryża, by sprowadzić stamtąd jedyną rzecz, która mogła ewentualnie rozbudzić go.

Skrzypce były wszystkim, co kiedykolwiek kochał za życia. Być może teraz będą w stanie obudzić go. Włożę mu je w dłonie, a on znowu zapragnie zagrać na nich, chciał przecież teraz zagrać z całą mocą swych nowych umiejętności. I wszystko zmieni się na lepsze, a chłód w moim sercu roztopi się.

Gdy tylko Gabriela wstała, opowiedziałem jej o moich zamiarach.

— Ale co z nimi? — zapytała. — Nie możesz przecież ryzykować samotnego wyjazdu do Paryża.

— Ależ tak, mogę — odpowiedziałem. — Ty jesteś tu potrzebna. Gdyby ta mała zaraza zjawiła się tutaj, mogliby wywabić go na zewnątrz. Nie byłoby to takie trudne, zważywszy stan, w jakim się teraz znajduje. A poza tym, chcę się dowiedzieć, co dzieje się tam, pod Les Innocents. Interesuje mnie, czy mamy zawieszenie broni, czy nie.

— Nie podoba mi się to — odrzekła, potrząsając głową. — Powtarzam ci tylko: gdybym nie wierzyła, że powinniśmy porozmawiać raz jeszcze z ich przywódcą, że możemy się od niego i od tej starej kobiety wiele dowiedzieć, byłabym za tym, żebyśmy wyjechali z Paryża już dzisiejszej nocy.

— A czegóż oni jeszcze mogę nas nauczyć? — odrzekłem chłodno. — Że słońce tak naprawdę obraca się wokół ziemi? Że ta z kolei jest płaska?

Gorycz w moich słowach sprawiła, że poczułem się zawstydzony.

Którejś nocy mógłby mi powiedzieć, dlaczego wampiry, których ja sam uczyniłem, potrafią słyszeć nawzajem swoje myśli, podczas gdy dla mnie jest to nieosiągalne. Zbyt jednak byłem przygnębiony moim wstrętem od Nickiego, abym miał poświęcać więcej czasu takim myślom.

Spojrzałem tylko na nią i pomyślałem, jak byłoby wspaniale ujrzeć magiczne działanie Mrocznej Zamiany właśnie w niej, widzieć, jak przywraca jej młodzieńczą piękność, przywraca na powrót jej doskonałość, to, czym była dla mnie, kiedy byłem małym dzieckiem. Aby zobaczyć zmianę w Nickim, trzeba było ujrzeć go umierającym.

Może, nawet bez czytania w mojej duszy, zrozumiała to aż za dobrze?

Objęliśmy się, powoli, ostrożnie.

— Uważaj na siebie — szepnęła mi do ucha.

Powinienem był pojechać po skrzypce do mieszkania od razu nie zwlekając. Był jeszcze i biedny Roget, z którym należało również załatwić sprawy. Były kłamstwa, które trzeba było wypowiedzieć. I jeszcze kwestia wyjazdu z Paryża — coraz bardziej przekonywałem się do takiego postanowienia.

Od kilku godzin robiłem to, co chciałem. Dopadałem swoje ofiary w ogrodach Tuilleries i na bulwarach, zachowując się tak, jakbym był jedynym wampirem w mieście. Nicki był dobrze ukryty i bezpieczny, a Paryż należał tylko do mnie.

Czekałem tylko jakiegoś znaku czy szeptu, który pozwoliłby mi ich zlokalizować. Myślałem o starej królowej. Usłyszałem ich wreszcie w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewałem — na bulwarze du Temple, gdy zbliżałem się do teatru Renauda.

Dziwne, że odważyli się przebywać w miejscu, gdzie było tak wiele światła, w „świetlistym miejscu”, jak oni je nazwali. W ciągu kilku sekund zdałem sobie sprawę, że kilkoro z nich ukrywało się gdzieś za teatrem. Kiedy wyczuli mnie, nie odczułem tym razem ich wrogiego nastawienia, a jedynie desperackie podniecenie towarzyszące spotkaniu.

Wtedy ujrzałem białą twarz kobiecej postaci. To była ta ciemnooka, ładna, o włosach zmierzwionych, niczym kudły czarownicy. Stała w bocznej uliczce przy tylnym wejściu do teatru i rzuciła się w moją stronę, kiwając na mnie przywołujące Najpierw byłem niezdecydowany — raz kazałem koniowi jechać do przodu, to znów zawracałem go. Bulwar przedstawiał typową panoramę wiosennego wieczoru: setki spacerowiczów zmieszanych z potokiem ruchu ulicznego, przejeżdżające powozy, mnóstwo muzyków ulicznych, żonglerów, akrobatów, otwarte zapraszająco i oświetlone wejścia do teatrów. Po co miałem to wszystko zostawić, aby w zamian rozmawiać z tymi stworzeniami? Nadstawiłem uszu. Było ich właściwie czworo — czułem, że rozpaczliwie pragną, bym poszedł do nich. Panowało wśród nich przerażenie.

No dobrze. Zawróciłem konia, wjechałem w boczną uliczkę i skierowałem się ku odległej kamiennej ścianie, przy której tłoczyła się ich mała grupka. Był tam również chłopak o szarych oczach, co mnie raczej zaskoczyło. Także i on miał otumaniony wyraz twarzy. Tuż za nim stał wysoki wampir o jasnych włosach i przystojna kobieta, oboje ubrani w łachmany, niczym trędowaci. Pierwsza odezwała się ta niebrzydka o czarnych oczach, ta, która roześmiała się wtedy na schodach pod Les Innocents z mojego małego żartu.

— Musisz nam pomóc! — wyrzuciła z siebie.

— Doprawdy? — próbowałem uspokoić zaniepokojone zwierzę, na którym siedziałem. Kobyła źle reagowała na ich widok. — Dlaczego muszę wam pomóc?

— On niszczy nasz klan — odrzekła.

— Niszczy nas… — dodał chłopak, ale nie odważył się spojrzeć na mnie. Gapił się na kamienną ścianę naprzeciwko, a z jego myśli wyczytałem przebieg wydarzeń po naszym wyjściu. O płonącym stosie, o Armandzie zmuszającym siłą swych uczniów, by rzucili się weń.

Próbowałem pozbyć się z głowy tych obrazów, ale zaczęły napływać teraz od nich wszystkich. Ciemnooka spojrzała mi prosto w oczy i wyostrzyła przedstawiany mi obraz — ujrzałem Armanda wymachującego wielką nadpaloną belą, gdy zaganiał pozostałych do ognia, wpychając ich nią z powrotem w płomienie, gdy usiłowali się stamtąd wydostać.

— Dobry Panie, była was dwunastka! — odrzekłem. — Czy nie mogliście walczyć?

— Ależ tak, i dlatego tu właśnie jesteśmy — odpowiedziała kobieta. — Spalił sześciu z nas, reszta uciekła. W przerażeniu i panice rzuciliśmy się szukać schronień na czas dnia. Nigdy tego nie robiliśmy, nigdy dotąd nie sypialiśmy poza naszymi poświęconymi grobami. Nie wiedzieliśmy, co może się nam przydarzyć. A gdy obudziliśmy się, Armand wytropił nas. Przypłaciła to życiem następna dwójka z naszej grupy. Oto wszyscy, którzy pozostali. Armand pootwierał nawet lochy i spalił tych, którzy konali z głodu. Spowodował zawał ziemi, aby zablokować tunele prowadzące do sali, w której odbywały się nasze spotkania.

Chłopak powoli uniósł głowę i spojrzał na mnie.

— To wszystko za twoją przyczyną — wyszeptał. — To ty sprowadziłeś na nas taki los.

Kobieta wystąpiła krok przed niego.

— Musisz nam pomóc utworzyć nowy klan — powiedziała. — Zrobimy go wspólnie. Pomóż nam żyć tak, jak ty żyjesz. Spojrzała niespokojnie w kierunku chłopaka.

— A ta staruszka, ta królowa? — zapytałem.

— To ona właśnie rozpoczęła to wszystko — odrzekł z goryczą chłopak. — Sama rzuciła się w płomienie. Powiedziała, że chce połączyć się z Magnusem. Śmiała się. Dopiero wtedy Armand zaczął wrzucać pozostałych w ogień.

Pochyliłem głowę. A więc nie żyła już. Wszystko, o czym wiedziała i czego była świadkiem, odeszło wraz z nią. Nic za sobą nie zostawiła, poza mściwym, złośliwym i niegodziwym dzieckiem, które uważało za błędne wszystko to, co ona wiedziała.

— Musisz nam pomóc — powtórzyła ciemnooka kobieta. — Widzisz, on ma prawo jako mistrz klanu zniszczyć tych, którzy są słabi, tych, którzy nie potrafią przeżyć.