Выбрать главу

— Powinniśmy wyjechać i opuścić Paryż możliwie najszybciej — powiedziałem na koniec. — Tu jest zbyt niebezpiecznie. Ci, którym oddałem teatr — oni nie potrafią nic poza tym, czego Armand ich nauczył. Niech sobie panują w Paryżu, a my wejdźmy lepiej, używając słów starej królowej, na Diabelski Gościniec.

Oczekiwałem wybuchu złości z jej strony i urazy wobec Armanda. Przez cały jednak czas, kiedy mówiłem do niej, pozostawała opanowana i spokojna.

— Lestat, jest tyle pytań, na które nie mamy jeszcze odpowiedzi — powiedziała wreszcie. — Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób powstał ten stary klan, chciałabym poznać wszystko, co Armand wie o nas.

— Matko, postanowiłem wcale się tym nie przejmować. Nic mnie nie obchodzi, w jaki sposób powstał klan.

— Rozumiem cię, Lestat — odpowiedziała spokojnie. — Wierz mi, rozumiem. Po tym wszystkim, co już się zdarzyło, te stworzenia niewiele więcej mnie obchodzą niż drzewa w lesie czy gwiazdy nad głowami. Wolałabym już przyglądać się prądom powietrznym czy wzorom na spadających liściach…

— Właśnie.

— Nie wolno nam jednak postępować pochopnie. Najważniejsze, abyśmy teraz trzymali się razem, cała nasza trójka. Powinniśmy chodzić do miasta razem i razem przygotowywać się do wyjazdu. Razem wreszcie musimy wypróbować twój plan pobudzenia do życia Nicolasa za pomocą skrzypiec.

Chciałem porozmawiać o Nickim. Chciałem zapytać ją, co kryło się za jej milczeniem, co mogła przeczuć, czego domyślić się? Słowa jednak ugrzęzły mi w gardle. Pomyślałem, że miała całkowicie słuszność, już od pierwszych chwil, mówiąc wtedy: „To nieszczęście, mój synu”.

Objęła mnie i poprowadziła z powrotem w kierunku wieży.

— Nie muszę nawet czytać w twoich myślach — dodała — aby wiedzieć, co dzieje się w twoim sercu. Zabierzmy go teraz do Paryża. Spróbujemy odszukać Stradivariusa. — Stanęła na palcach, aby mnie pocałować. — Już od dawna, zanim się to wszystko wydarzyło, byliśmy na Diabelskim Gościńcu — dodała. — Wrócimy nań już wkrótce.

Zaprowadzenie Nicolasa do Paryża było równie łatwe, jak poprowadzenie jego bezwładnego ciała gdziekolwiek. Wspiął się na swego wierzchowca jak widmo i jechał obok nas bez słowa. Tylko jego włosy i peleryna, którą zarzucił na siebie, zdawały się być ruchome na wietrze.

Kiedy posililiśmy się na Ile de la Cité, dostrzegłem, że Nicolas był zupełnie bezwolny; ani nie polował, ani nie dopadał swojej ofiary. Patrzenie na jego ociężałe ruchy somnambulika pozbawiało mnie nadziei. Wyglądało na to, że mógłby tak zostać już na zawsze, naszym cichym wspólnikiem, kimś niewiele więcej niż przywróconym do życia trupem. A jednak, gdy przejeżdżaliśmy razem przez ulice, uświadomiłem sobie nieoczekiwanie, lecz bardzo wyraźnie: Była nas teraz trójka, nie dwójka, jak dotychczas. Tworzyliśmy klan, wspólnotę. Gdybym tylko mógł go jakoś sprowadzić na ziemię.

Najpierw jednak należało załatwić wizytę u Rogeta. Musiałem sam stanąć naprzeciw prawnika. Zostawiłem ich więc zaledwie parę drzwi od jego domu i kazałem czekać. Gdy tylko zadudniłem kołatką do drzwi, napiąłem się do najstraszliwszego spektaklu w mojej karierze teatralnej.

I cóż się okazało? Szybko przekonałem się o ludzkiej gotowości i ochocie, by nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi uznawać, iż świat jest miejscem bezpiecznym. Roget nie posiadał się z radości, kiedy mnie ujrzał. Odczuł taką ulgę, że byłem „żywy i w dobrym zdrowiu”, i nadal gotów był do pełnienia swojej służby. Kiwał już na potwierdzenie głową, zanim jeszcze otworzyłem usta, by przedstawić mu swoje absurdalne wyjaśnienia.

Lekcji tej, dotyczącej spokoju ducha za wszelką cenę ludzi śmiertelnych, nigdy nie zapomniałem. Nawet jeśli jakiś duch roztrzaskuje wyposażenie domu na kawałki — rozrzuca wokoło cynowe rondle, rozlewa wodę na poduszki, uruchamia zegarowe kuranty w najmniej oczekiwanych porach — ludzie zaakceptują raczej niemal każde „naturalne wytłumaczenie”, jakie im się zaoferuje, bez względu na stopień jego absurdalności, niż samo narzucające się i oczywiste wytłumaczenie tego, co się dzieje za przyczyną nadprzyrodzonego elementu.

Prawie natychmiast okazało się bowiem, że Roget był przekonany, iż Gabriela i ja wyśliznęliśmy się z mieszkania kuchennymi drzwiami (całkiem nęcąca możliwość, o której sam wcześniej nie pomyślałem). Wszystko więc, co musiałem wyjaśnić w sprawie powykręcanych świeczników, było jedynie jakąś mamrotaniną o moim żalu i smutku na widok chorej matki, który doprowadził mnie do wybuchu niekontrolowanych, szaleńczych wybuchów rozpaczy. Roget przyjął to wszystko natychmiast i bez zastrzeżeń.

Co do przyczyn naszego niespodziewanego odejścia, no cóż, Gabriela nalegała na natychmiastowe opuszczenie domu. Chciała zostać zabrana do klasztoru i tam właśnie znajduje się w tej chwili.

— Ach, monsieur, jej wyzdrowienie to cud — dodałem. — Gdyby mógł ją pan tylko zobaczyć — ale nieważne. I tak wybieramy się natychmiast do Włoch, razem z Nicolasem de Lenfent. Potrzebujemy włoskich pieniędzy, weksli płatniczych, wszystkiego, co jest potrzebne. Również powozu, dużego powozu na sześć koni. Niech pan się tym zajmie. Proszę też napisać do mojego ojca i poinformować go o naszym wyjeździe. On czuje się chyba dobrze, jak sądzę.

— Tak, tak, oczywiście. Nie przekazywałem mu nic poza uspokajającymi wieściami.

— To roztropnie z pana strony. Wiedziałem, że można panu ufać. Cóż bym bez pana zrobił? A co z tymi rubinami, czy może je pan spieniężyć dla mnie jak najszybciej? Mam tu także jeszcze trochę hiszpańskich monet, które się do tego nadają, są całkiem stare, jak myślę.

Zapisywał polecenia na papierze jak szalony. Jego wątpliwości i podejrzenia rozwiały się zupełnie pod wpływem moich ciepłych uśmiechów. Był zachwycony, że może coś dla mnie zrobić!

— Niech pan nie wynajmuje mojego domu na bulwarze du Temple — powiedziałem. — Oczywiście, będzie pan dalej zajmował się moimi sprawami.

Co do mojej własności na bulwarze du Temple, miejsca ukrywania się obszarpanej i zdesperowanej grupy wampirów — musiałem też coś zdecydować. Ciekawe, czy Armand już ich tam wytropił i spalił jak stertę starych kostiumów. Powinienem ustalić jak najszybciej, co się z nimi stało.

Schodziłem po schodach, pogwizdując sobie w najzupełniej ludzkim odruchu zadowolenia; rozpierała mnie przyjemna myśl, że udało mi się to nieprzyjemne zadanie wypełnić tak gładko. W pewnej chwili jednak, gdy byłem już na ulicy, uświadomiłem sobie, że nigdzie nie widzę Gabrieli i Nickiego.

Zatrzymałem się.

Dostrzegłem Gabrielę w tym samym momencie, w którym usłyszałem jej głos — jej chłopięcą figurę wynurzającą się niespodziewanie z bocznej uliczki, jak gdyby dopiero tu zmaterializowała się z niczego.

— Lestat, nie ma go, zniknął — wydyszała.

W pierwszej chwili nie wiedziałem, co powiedzieć. Bąknąłem coś głupiego, coś w rodzaju „co chcesz przez to powiedzieć, zniknął!?” Wiadomość ta zapadła mi natychmiast głęboko w świadomość. Jeśli powątpiewałem w to, aż do tej chwili, że kocham go, to okłamywałem siebie.

— Odwróciłam się na chwilę, mówię ci — powiedziała. Była na wpół zasmucona, na wpół zła.

— Czy słyszałaś jakichś innych…

— Nie, nic. To wszystko trwało zbyt szybko.

— Tak, jeśli sam to zrobił, jeśli nie został wprowadzony…

— Usłyszałabym jego strach, gdyby Armand wyciągnął po niego ręce — upierała się przy swoim.

— Ale czy on nadal odczuwa strach? Czy on w ogóle cokolwiek odczuwa? — byłem absolutnie przerażony i całkowicie rozdrażniony. Zniknął w ciemnościach, które rozciągały się wokół niczym gigantyczne koło, którego byliśmy osią. Wydaje mi się, że zacisnąłem pięści. Musiałem wykonać jakiś nieznaczny gest objawiający panikę.