— Posłuchaj mnie — odrzekła. — Są tylko dwie rzeczy, które zaprzątają mu całkowicie umysł…
— Powiedz!
— Jedna to stos pod Les Innocents, gdzie prawie utracił swe życie. A druga, to teatr, światła rampy, scena.
— Teatr Renauda! — rzuciłem szybko.
Ona i ja byliśmy razem archaniołami. Nie zajęło nam więcej niż kwadrans, aby znaleźć się na tętniącym życiem bulwarze i przemierzać go, ocierając się o wieczorny tłum, przelewający się obojętnie obok fasady zamkniętego teatru Renauda. Podeszliśmy do drzwi prowadzących na scenę.
Tablice ogłoszeń zostały oderwane od drzwi, a zamki wyłamane. Gdy jednak wślizgnęliśmy się po cichu do środka, nie usłyszałem żadnych głosów — ani Eleni, ani pozostałych. W środku nie było nikogo. Być może Armandowi udało się jednak zebrać na powrót swoje dzieci. Chciałem w to uwierzyć, bo nie miałem ochoty wpuszczać ich tutaj. Pustka, poza gąszczem rekwizytów teatralnych, wielkich malowanych płócien, imitujących niebo, pagórki i doliny. Pootwierane garderoby, malutkie zatłoczone klitki, skąd od czasu do czasu zabłysnęło światło odbite w zwierciadle.
Nagle dłoń Gabrieli zacisnęła się na rękawie mojego surduta. Wskazała gestem w kierunku sceny. Z wyrazu jej twarzy odgadłem, że to nie byli oni. To był Nicki.
Podszedłem do sceny z boku. Aksamitna kurtyna była zaciągniętą na obie strony i widziałem wyraźnie jego ciemną postać w kanale dla orkiestry. Siedział na swoim starym miejscu, z rękoma złożonymi na podołku. Siedział przodem do mnie, ale nie zauważył mnie. Patrzył nieprzytomnie gdzieś przed siebie, tak jak to czynił przez cały ostatni czas. Przypomniałem sobie o dziwnych słowach, które wypowiedziała Gabriela tej nocy, kiedy uczyniłem ją wampirem, że nie może pokonać wrażenia, iż umarła i w żaden sposób nie może wpływać na świat ludzi śmiertelnych. On wydawał się właśnie taki pozbawiony życia i taki półprzezroczysty. Był nieruchomym, pozbawionym wyrazu widmem, które napotykamy w ciemnościach nawiedzonego domu, niemal zlewającym się z zakurzonymi meblami pokoju — wywołującym przerażenie być może nawet gorsze od jakiegokolwiek innego.
Rozejrzałem się za skrzypcami — czy przypadkiem nie leżały na podłodze, nie stały oparte o któreś z krzeseł — a gdy dostrzegłem, że nigdzie ich nie ma, pomyślałem: No cóż, jest jeszcze jakaś szansa.
— Zostań tutaj i patrz dobrze — odezwałem się do Gabrieli. Gdy jednak rozglądałem się po ciemnym teatrze, gdy zacząłem na powrót wdychać te znajome zapachy — moje serce waliło jak młotem. Nicki, dlaczego musiałeś nas tutaj sprowadzić? Do tego nawiedzonego miejsca? Ale do kogo mam w końcu pretensje? Musiałem tu przecież przyjść, czyż nie?
Zapaliłem świecę, którą znalazłem w garderobie starej primadonny. Dookoła rozrzucone wszędzie były otwarte słoje z farbą. Na hakach wisiało mnóstwo porzuconych strojów i kostiumów. Wszystkie pokoje, przez które przechodziłem, pełne były porzuconych strojów, zapomnianych grzebieni i szczotek, wysuszonych kwiatów, stojących nadal jeszcze w dzbanach i wazach, pudru rozsypanego na podłodze.
Znów pomyślałem o Eleni i pozostałych. Uświadomiłem sobie, że w teatrze roznosił się jeszcze ledwo wyczuwalny zapach cmentarza Les Innocents. Dostrzegłem także wyraźne ślady bosych stóp na rozsypanym pudrze. A więc byli tu jednak. Pozapalali też wtedy świece. Silny zapach wosku zbyt był jeszcze świeży.
Nie weszli jednak do mojej starej garderoby, do pokoju, który dzieliłem z Nickim przed każdym występem. Był nadal zamknięty, a gdy wyłamałem drzwi, doznałem nieprzyjemnego szoku. Pokój wyglądał dokładnie tak samo, jak w chwili, kiedy go opuściłem. Był posprzątany i czysty. Lustro było nawet wypolerowane. Wypełniony był rzeczami, które należały do mnie, dokładnie tak samo, jak podczas tej ostatniej nocy, kiedy byłem tu po raz ostatni. Na haku wisiał jeszcze mój stary i podniszczony surdut, który zabrałem z domu, a na podłodze stały pomarszczone buty i słoiki z farbą, ustawione w doskonałym porządku. Na drewnianej głowie zobaczyłem moją starą perukę, którą nosiłem tylko w teatrze. Dostrzegłem na małym regale listy Gabrieli, stare egzemplarze francuskich i angielskich czasopism i dzienników, w których wspomniano o naszej sztuce, oraz butelkę wina, nadal zapełnioną w połowie, zatkaną korkiem.
Gdzieś tam w ciemności, pod marmurowym stolikiem — toaletką, częściowo przykryty rzuconym niedbale ciasnym surdutem leżał błyszczący futerał na skrzypce. To nie był ten, w którym przenosiliśmy instrument z domu do teatru. Nie. Ten futerał musi kryć cenny podarunek, który mu sprawiłem wykorzystując „królewską monetę”. Pochyliłem się i otworzyłem wieko. Ujrzałem instrument, piękny, delikatny, połyskujący w ciemnościach między tymi wszystkimi rzeczami bez znaczenia. Ciekaw byłem, czy Eleni i ci inni zabraliby je ze sobą, gdyby weszli do tego pokoju. Czy wiedzieliby, do czego służą?
Na chwilę zestawiłem świecę na podłogę i ostrożnie wyciągnąłem instrument z futerału. Ściągnąłem struny smyczka, tak jak tysiące razy robił to Nicki. Zabrałem skrzypce i świecę ze sobą i wróciłem na scenę. Pochyliłem się i świecą zapaliłem długi rząd świec przy rampie. Gabriela najpierw obserwowała mnie przez chwilę z kamienną twarzą, a następnie przyłączyła się i zaczęła mi pomagać. Zapalała jedną świecę po drugiej, potem także i kinkiety w kulisach.
Wydawało się, że Nicki poruszył się, drgnął. Być może jednak był to tylko efekt rosnącej iluminacji i rezultat emanacji łagodnego światła ze sceny wprost w zaciemniony hol. Pod wpływem światła ożyły nagle wszędzie głębokie fałdy aksamitu, bogato zdobione małe lustra przymocowane do czoła galerii, a loże same stały się źródłem światła. Piękne to było miejsce, nasz mały teatr, brama na świat dla nas, istot ludzkich. A wreszcie na koniec — brama prowadząca prosto w piekło.
Kiedy skończyłem, stanąłem na deskach i spojrzałem na złocone balustrady, nowy wielki kandelabr u sufitu i wyżej, na łuki, na których umieszczone były maski teatralne, komediowe i tragiczne, jak dwie twarze wyrastające z tej samej szyi. Nasz teatr wydawał się o wiele mniejszy teraz, kiedy był pusty. Żaden teatr w Paryżu nie wydawał się większy, kiedy był pełen.
Z zewnątrz dochodziły odgłosy ruchu ulicznego, głosy ludzkie od czasu do czasu podnoszące się i milknące jak iskierki nad ogólnym szumem. Gdzieś blisko przejechać musiał jakiś duży powóz, bo wszystko w teatrze zaczęło lekko podrygiwać i płomienie świec zamigotały, a wielka kurtyna poruszyła się lekko, podobnie wielkie płótno ze sceną z namalowanym ogrodem i przepływającymi nad nim chmurami.
Minąłem Nickiego, który przez cały ten czas ani razu nawet nie zerknął na mnie i małymi schodkami zszedłem w dół płytkiego kanału dla orkiestry. Podszedłem do niego i wyjąłem skrzypce.
Gabriela stała nadal za kulisami. Jej mała twarz pozostawała chłodna, lecz pełna cierpliwości. Oparła się o wystającą za nią belkę w swobodnej, rozluźnionej pozycji dziwacznego, długowłosego mężczyzny.
Stanąłem za nim, opuściłem skrzypce po ramionach Nickiego i wsunąłem mu je na podołek. Poczułem, że poruszył się, jakby nabierał głęboki oddech, tyłem głowy oparł się o mnie. Powoli uniósł lewą rękę i dłonią uchwycił za szyjkę instrumentu. W drugą dłoń ujął smyczek. Przyklęknąłem i położyłem dłonie na jego ramionach. Pocałowałem go w policzek. Nie czułem już zapachu jego ciała. Był jak rzeźba dawnego Nickiego.
— Zagraj — szepnąłem. — Zagraj tutaj, tylko dla nas.