Powoli obrócił twarz ku mnie i po raz pierwszy od chwili, w której zaczęła działać Mroczna Zamiana, spojrzał mi prosto w oczy. Wydał z siebie jakiś ledwo słyszalny odgłos, jak gdyby Nicolas nie potrafił już wcale mówić, a jego organy mowy zamknęły się na zawsze. Po chwili jednak zwilżył wargi językiem i głosem tak cichym, że z trudnością go zrozumiałem, powiedział:
— To diabelski instrument.
— Tak — odrzekłem. — Jeśli musisz w to wierzyć, niech tak będzie. Ale zagraj.
Jego palce zawisły nad strunami. Popukał kciukiem w drewno instrumentu. Aż wreszcie, dygocąc, szarpnął struny, aby je nastroić, i bardzo powoli, jak gdyby po raz pierwszy poznawał sposób strojenia, z pełną koncentracją zaczął kręcić kołeczkami.
Gdzieś z bulwaru dobiegł nas śmiech dziecka. Drewniane koła stukały na kocich łbach ulicy. Staccato tych odgłosów wzmacniało tylko wzrastające napięcie.
Na moment przycisnął skrzypce do ucha. Potem zamarł ponownie i nie poruszył się przez chwilę, która zdawała się być wiecznością. Wreszcie powoli wstał. Wyszedłem z kanału orkiestry, wszedłem między ławki i przystanąłem, bacznie obserwując jego ciemną sylwetkę na tle blasku rozświetlonej sceny. Odwrócił twarz ku pustej sali teatru, jak czynił to poprzednio tyle razy w czasie intermezzo, i uniósł skrzypce do podbródka. W następnej sekundzie, tak krótkiej jak błysk światła w oku, przejechał smyczkiem po naprężonych strunach.
Pierwsze pełne akordy zatętniły w ciszy. Nuty uniosły się po chwili, bogate, ponure i przenikające, jak gdyby wypompowywane z kruchego instrumentu w jakiś alchemiczny sposób, aż szalejący potok pełnej melodii nagle rozlał się po sali. Muzyka przetaczała się przez całe moje ciało, przenikała nawet kości. Nie dostrzegłem ruchów jego palców i smagania strun smyczkiem. Jedyne, co widziałem, to kołysanie się jego ciała, jego zadręczoną postać, gdy pozwalał, by muzyka zawładnęła nim, zginała jego ciało do przodu czy odrzucała do tyłu. Tony stały się wyższe, przenikliwsze, szybsze, a ton każdej nuty był doskonały. Wywoływał dźwięki z instrumentu bez wysiłku, wirtuozerią poza wszelkimi ludzkimi wyobrażeniami. Skrzypce nie tylko śpiewały — przemawiały wprost, narzucały się słuchającemu zdecydowaniem. Skrzypce opowiadały historię.
Muzyka była lamentem, przyszłością przerażenia, samoczynnie zwijając się w hipnotyczne rytmy taneczne, potrząsając Nickim dziko z boku na bok. Wilgotna czupryna połyskiwała w świetle świec rampy. Krwawy pot wystąpił mu na czole. Czułem niemalże zapach krwi.
I mną zaczęły wstrząsać dreszcze. Wycofywałem się, coraz dalej od niego, aż opadłem wreszcie na ławkę, jak gdyby kuląc się przed dosięgającą mnie muzyką, tak jak kiedyś przedtem ludzie kulili się w przestrachu przede mną. Wiedziałem jednakże, wiedziałem w jakiś sposób, że skrzypce opowiadały właśnie o tym wszystkim, co się wydarzyło z Nickim. Opowieść była jak ciemność, która eksploduje, ciemność, która opada po wybuchu, a jej piękno było jak poświata tlących się węgielków, dających tyle tylko światła, ile trzeba, aby zorientować się, jakie ciemności panują wokoło.
Widziałem, że Gabriela również starała się za wszelką cenę pozostać niewzruszona wobec docierającej do nas muzyki. Jej twarz ściągnęła się, uniosła dłonie do góry. Lwia grzywa włosów rozwiała się wokół głowy. Oczy miała przymrużone. W zalewającym nas potoku dźwięków dały się nagle słyszeć dodatkowe odgłosy. To oni pojawili się nagle w teatrze. Przyszli i przesuwali się w naszym kierunku od strony kulis. Muzyka osiągnęła swój szczyt. Dźwięk stłumił się na krótką chwilę, a potem wypłynął z nową siłą. Mieszanina uczucia i czystej logiki uniosła go poza granice wytrzymałości. Nicki jednak grał dalej i dalej.
Wampiry powoli pojawiły się zza kurtyny na scenie — najpierw pełna godności postać Eleni, potem ten chłopak Laurent, a wreszcie Felix i Eugenia. Przebrani za akrobatów, ulicznych grajków, mężczyźni w białych rajstopach wyglądających zza postrzępionych kaftanów arlekinów, kobiety w pełnych spodenkach kobiecych i ubraniach ozdobionych kryzą, a na nogach mające baletki. Róż połyskiwał na ich białych twarzach, węgielek podkreślał ich oślepiające oczy wampirów. Przesuwali się coraz bardziej w kierunku Nickiego, jak gdyby przyciągani magnesem. Ich piękno zakwitło teraz pełniej w świetle świec ustawionych na scenie. Włosy im połyskiwały, ich ruchy były zręczne, a twarze zachwycone, w ekstazie.
Nicki obrócił się powoli i stanął przodem do nich. Nie przerwał jednak gry, a pieśń stała się oszalałą suplikacją, odbijając się, wspinając i dudniąc wzdłuż swej ścieżki melodycznej.
Eleni wpatrywała się w niego z oczami szeroko otwartymi, jakby w przerażeniu lub oczarowaniu. Po chwili jej dłonie uniosły się nad głową w powolnym, dramatycznym geście. Jej ciało stężało, a szyja stała się jeszcze bardziej zgrabna i smukła. Druga kobieta obróciła się wokoło siebie i uniosła nogę, zginając ją w kolanie z palcami ściągniętymi w dół w pierwszym tanecznym kroku. Pierwszy jednak odnalazł właściwy krok do muzyki Nickiego wysoki wampir. Odrzucił na bok głowę i przesunął nogi i ramiona, jakby był wielką marionetką poruszaną przez cztery sznurki gdzieś z góry, od strony belek stropowych. Pozostali skojarzyli to — widzieli już marionetki na bulwarach. Nagle wszyscy poddali się takim samym automatycznym, spazmatycznym ruchom. Ich twarze były jak z drewna, całkowicie bez wyrazu.
Przeszedł przeze mnie chłodny, silny prąd rozkoszy i zachwytu, jak gdybym mógł nagle oddychać w strumieniu ciepła tej muzyki. Jęknąłem z rozkoszy, patrząc, jak podrygują i wyrzucają w powietrze nogi z palcami wycelowanymi w sufit, jak wykonują piruety i wirują na swych niewidzialnych sznurkach.
Muzyka zmieniła się. Grał teraz dla nich, nawet gdy tańczyli w takt jego muzyki.
Nicki zrobił kilka kroków w kierunku sceny. Wskoczył na nią, przeskoczył kopcące świece i wylądował na deskach. Światło przesuwało się po instrumencie, po błyszczącej twarzy Nicolasa.
Jakiś nowy element kpiny zatruł nie kończącą się melodię; synkopowanie zatrzęsło pieśnią i sprawiło, że stała się jednocześnie i gorzka, i słodka.
Podrygujące kukły o sztywnych w stawach kończynach otoczyły Nicolasa, powłócząc nogami i podskakując wokół na deskach. Z palcami powykręcanymi, głowami kołyszącymi się z boku na bok — zwijali się w tańcu i podrygiwali, aż wszyscy wyłamali się ze swych sztywnych, skostniałych form, gdy melodia, którą grał Nicki, rozmyła się w umęczony smutek, a taniec stał się niemal natychmiast płynny, powolny i rozdzierający serce.
Zdawało się, że jeden umysł kontrolował ruchy wszystkich, jak gdyby tańczyli nie do granej przez Nickiego muzyki, ale według jego myśli. On tymczasem zaczął tańczyć, nie przestając grać. Rytm stawał się coraz szybszy, gdy przeobraził się w wiejskiego skrzypka podrygującego przy wielkopostnym ognisku, a oni przeskakiwali przez nie parami, jak wiejscy kochankowie. Sukienki kobiet furkotały i wybrzuszały się, mężczyźni uginali nogi, unosząc swe wybranki. Wszyscy przyjmowali pozę najczulszych kochanków.
Odrętwiały spoglądałem na wyczarowany przede mną obraz nadprzyrodzonych tancerzy, potwornego skrzypka, ręce i nogi poruszające się z nienaturalną powolnością, z dręczącym wdziękiem. Muzyka była jak ogień, który pożerał nas wszystkich.
Teraz wyrażała ból, przerażenie i czysty sprzeciw duszy wobec wszystkiego. A oni raz jeszcze przetransponowali muzykę w formy wizualne. Twarze wykrzywione w torturze, jak maska z tragedii zawieszona na łuku nad nimi. Wiedziałem, że jeśli nie odwrócę się do nich plecami, nic nie powstrzyma mnie od płaczu. Nie chciałem już dłużej tego oglądać i słuchać. Nicki kołysał się do przodu i do tyłu, jakby stał się bestią, nad którą stracił już kontrolę, i kłuł struny krótkimi, szorstkimi, brutalnymi pchnięciami smyczka.